"Kiedyś będę starą kobietą / W głowie pełno mam myśli i wspomnień / Wielkie straty i małe odkrycia / Życie czasem uśmiecha się do mnie" zaśpiewała Martyna Jakubowicz w czwartkowy wieczór na początek koncertu w Sali Wielkiej Zamku. Piosenka, z której pochodzą te słowa - "Mój czas ucieka" - to jeden z utworów z najnowszej płyty artystki, która swą sklepową premierę będzie miała dokładnie za tydzień. W sposób oczywisty nawiązuje ona do jednej z wielkich pieśni artystki sprzed lat ("Kiedy będę starą kobietą"), będąc swoistą intertekstualną zabawą, albo wręcz poważnym dialogiem z dawną piosenką. Ta ostatnia też zresztą w Sali Wielkiej zabrzmiała.
Dojrzałość
Cały czwartkowy koncert artystki upłynął w takim intrygującym, fascynującym, lekko dwuznacznym nastroju. To znaczy: z jednej strony Jakubowicz ze swym zespołem prezentowała materiał z owej najnowszej płyty (a wykonała wszystkie piosenki z niej pochodzące), z drugiej - w sposób bezpośredni i pośredni odwoływała się do swojej (i nie tylko swojej) twórczości sprzed lat. Czyniła to zarówno w formie cytatów, skojarzeń, zapowiedzi, jak i wykonując kolejne, także te dość dawne piosenki. Co prawda, kokietując publiczność, wspominała pod koniec koncertu: "już nie chcę znowu mówić, że to piosenka sprzed wielu lat", ale była w tym bardzo ujmująca. Bo - skoro sama ze sceny przyznaje, że jest w wieku dojrzałym - to wolno stwierdzić, że jest to dojrzałość zachwycająca. A jej piosenki, w sensownym, przemyślanym splocie starych z nowymi, tworzą ważną, mądrą opowieść.
Wiarygodność
Martyna Jakubowicz to bowiem niewątpliwie jedna z najważniejszych artystek kręgu szeroko pojętej polskiej muzyki popularnej ostatnich kilku dekad. Obdarzona sceniczną charyzmą, łatwo rozpoznawalnym, charakterystycznym głosem. I nawet jeśli ów głos nie zawsze brzmiał w piątek doskonale, to przecież wiarygodność w tym kręgu twórczości nie polega na wygładzonej wykonawczej perfekcji.
A Jakubowicz to twórczyni potrafiąca piosenkowej formie nadać własne, oryginalne cechy. Dlatego też przez lata swobodnie eksperymentowała z odwołaniami do różnych stylów, współpracowała z wielkimi artystami - a efekty tego bywały zazwyczaj świetne. Zaczynała wszak na pograniczach amerykańskiego folku i akustycznego bluesa, później podążała w kierunku muzyki elektrycznej, rockowej, nawet pop-rockowej, ale przecież nie bała się też sprowadzać swej twórczości do formuły nieco ujazzowionej i weryfikować swego talentu z artystami z tego kręgu, pojawiały się też w jej twórczości echa etno czy muzyki świata. Dziś znów najlepiej się czuje w konwencji, czerpiącej natchnienie z amerykańskiego folku, której patronami (znów albo wciąż) mogą być najwięksi: Joni Mitchell, Joan Baez czy Bob Dylan. Jednocześnie artystka ma wielką świadomość tego wszystkiego, co się wielkiego wydarzyło w muzyce ostatniego półwiecza, więc swobodnie czerpie z odwołań do rocka, bluesa, a okazjonalnie też na przykład - co sama sugerowała - calypso. Wszystko to robi w sposób wdzięczny i, właśnie, wiarygodny.
Spojrzenie
Jako się rzekło, nowy materiał, który był nie tylko pretekstem, ale i "głównym daniem" czwartkowego wieczora, ma w sobie wiele elementów nostalgicznych, stanowi wehikuł pozwalający na spojrzenie wstecz, pozwala na twórcze powroty. Jest to ciekawa próba opisu współczesnego świata wokół, choć jak artystka podkreślała, piosenki powstały półtora roku temu, więc nie ma tu prostych, banalnych politycznych komentarzy czy inspiracji. Znakomite wrażenie robiły zatem piosenki takie jak "Rządzi zło" (z tekstem "Wojna trwa - jak długo jeden człowiek lepszy jest niż drugi"), "Macherzy od pieniędzy" (którzy "tłumaczą mi, że zrzędzę, że spokój im zakłócam") czy "Fiolety" - o dylematach, albo ich końcu?, w życiu dojrzałej kobiety. Te odważne tematy równoważył lekki i wdzięczny song "Kota na kolanach mam".
Do tego jeszcze ważne piosenki - własne i cudze - sprzed lat. Było więc niezapomniane "Ja płonę", śpiewane dekady temu przez Wojciecha Waglewskiego na legendarnej płycie "I Ching" (choć wersja Jakubowicz jest jednak słabsza niż oryginał). Była "Rzeka miłości, morze radości, ocean szczęścia" Tomasza Lipińskiego i zespołu Tilt. Była wreszcie piosenka samej Jakubowicz "Wielka słabość" - pierwotnie umieszczona na głośnej składankowej płycie "Tribute to Eric Clapton". Wszystkie wspomniane znajdują się na "Prostej piosence", współtworząc intrygującą całość.
Dopełniły ją gorąco przyjmowane piosenki z wcześniejszych płyt wokalistki, wśród których były m.in. "Młode wino", "Żagle tuż nad ziemią", świetne, dynamiczne, nie-balladowe "W domach z betonu..." czy "Pukam do nieba bram", czyli własna wersja "Knockin' on Heaven's Door" Boba Dylana.
Muzycy
Na bardzo wysokie oceny zasłużył też skromny zespół towarzyszący liderce. Pierwszoplanową rolę pełnił w nim gitarzysta Dariusz Bafeltowski. Świetnie wspierał go doświadczony perkusista Przemysław Pacan, a składu zespołu dopełniała basistka Djatri Kural. Co ciekawe, to ci sami artyści, którzy tworzą również aktualny koncertowy skład zespołu Janusza Yaniny Iwańskiego, z którym zagrają w Poznaniu za miesiąc. Muszę przyznać, że tym, co mi przeszkadzało, były, jak to artystka nazywała: loopy, a tak naprawdę po prostu partie gitary czy instrumentów klawiszowych odtwarzane z komputera / loopera. Oczywiście, na płycie wszystko brzmi bogaciej, bo na "klawiszach" gra niezawodny i jak zawsze świetny Jan Smoczyński. Skoro jednak nie ma go na koncertach, może warto by nie dodawać "z maszyny" tych harmonii, tych partii mających dopełnić brzmienie. Zwłaszcza, że gdy w paru ostatnich utworach artyści zagrali bez takiego wsparcia, całość zabrzmiała świetnie, chyba naturalniej, a nawet - choć może to tylko wrażenie - dostała dodatkowego energetycznego rozpędu.
Wielkie owacje publiczności, która długo nie chciała wypuścić artystów ze sceny, potwierdzały, że był to naprawdę bardzo dobry koncert. Że właśnie takiej muzyki: ambitnej, dalekiej od nachalnej, tandetnej komercji, potrzebuje wielu słuchaczy.
Tomasz Janas
- Martyna Jakubowicz
- Sala Wielka CK Zamek
- 10.03