Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Opłacalne niewolnictwo

- Zapomniany klucz do zrozumienia systemu pańszczyzny polega na uświadomieniu sobie, że była to gospodarka wymagająca ogromnej ilości pracy. Szlachta niewoliła chłopów, bo panom "nie kalkulowało się" płacić za tak dużą robotę - mówi historyk Kamil Janicki*, którego książka Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa ukazała się 11 sierpnia nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

. - grafika artykułu
fot. materiały prasowe

Czy pisząc Pańszczyznę... chciał się Pan wpisać w nową modę na historię ludową Polski, czy był to raczej zbieg okoliczności?

Książka zaczęła powstawać zanim jeszcze ukazały się inne pozycje na zbliżone tematy. Nad taką publikacją nie pracuje się przecież przez kilka miesięcy. Ale fakt, że tematyka chłopska wreszcie zaczęła się wartko rozwijać, bardzo mnie ucieszył. Gdy po raz pierwszy rozmawiałem z Wydawnictwem Poznańskim o swoim projekcie, na rynku nie było ani jednej podobnej książki. Już wtedy dało się jednak zauważyć wielkie zapotrzebowanie na ten temat. Wszelkie artykuły o pańszczyźnie, losie chłopów budziły szerokie zainteresowanie, prowokowały dyskusje. Od kilkudziesięciu lat sprawy chłopskie były jakby na cenzurowanym. Najwyższa pora do nich wrócić.

Powstanie tej książki nie wynikało z chęci wpisania się w bieżące trendy, ale z prostego faktu, że przytłaczająca większość Polaków jest potomkami chłopów. Wciąż mocno trzyma się mit, według którego nad Wisłą szlachta była liczniejsza niż gdziekolwiek indziej. To bzdura, dawno odrzucona w nauce. W nowożytnej Polsce niewiele ponad 5% całego społeczeństwa stanowili nobilitowani. W naczelnych prowincjach kraju, w Wielkopolsce, Małopolsce, odsetek był nawet sporo niższy. Aż 70-75% populacji stanowili natomiast wieśniacy. Polska szlachecka była więc raczej Polską chłopską. To dziedzictwo, które powinniśmy lepiej rozumieć.

Jak pracował Pan nad tą książka?

Historia ludowa jest swoistym polem minowym. Ogrom badań z tej dziedziny powstał w czasach PRL-u. Dzisiaj często są one potępiane już tylko z uwagi na datę wydania. Z pewnym zaskoczeniem obserwuję, jak niektórzy czytelnicy reagują na materiały prasowe związane z Pańszczyzną. Prawdziwą historią polskiego niewolnictwa. Są osoby, dla których sam fakt, że autor wykorzystał także ustalenia sprzed 1989 roku oznacza, że książka musi być stekiem bzdur i propagandowych, komunistycznych haseł. Dla nich jakakolwiek krytyka sielskiej szlacheckiej rzeczywistości jest niedopuszczalna.

Jest faktem, że podczas pracy nad książką musiałem uważnie odsiewać wartościowe prace naukowe od publikacji pisanych pod z góry założoną tezę. Zwłaszcza w dobie stalinizmu wprost fałszowano ustalenia, a nawet przerabiano źródła historyczne, by odpowiadały komunistycznym wizjom. Potem jednak, w latach 60., 70. i 80. XX wieku, prowadzono rzetelne badania na dziś zupełnie niemożliwą skalę. Bardzo dużo inwestowano wtedy w historię ludową.

Na prace sprzed kilku dekad należy patrzeć trzeźwo, z pewnym sceptycyzmem. Ale głupotą byłoby odrzucać ustalenia tylko dlatego, że zostały opublikowane w "skażonym" okresie PRL-u. Przez pierwsze ćwierć wieku III RP nie było ani mody, ani tym bardziej środków na równie szeroko zakrojone badania. Na uczelniach raczej krzywo patrzono na tych, co chcieli zajmować się historią ludową. Dlatego dla zgłębienia tematyki chłopskiej po prostu trzeba odwoływać się do tego, co powstało dziesiątki, a niekiedy i ponad sto lat temu. Tylko trzeba to robić rozsądnie.

Na czym Panu zależało?

Chciałem zestawić najnowsze badania z tezami, które tradycyjnie obowiązywały w polskiej nauce. Zależało mi też jednak na tym, by temat opisać wprost: bez pudrowania rzeczywistości i relatywizowania faktów, dość typowego dla innych nowych publikacji poświęconych chłopom. Nawet autorzy, którzy demaskują bezwzględność systemu pańszczyźnianego i niezwykły sadyzm szlachty wobec poddanych, często boją się stawiać kropkę nad i. Piszą, że jednak gdzie indziej też było źle, że takie były czasy, że szlachta ciemiężyła, ale nie w stopniu skrajnym... Oczywiście pańszczyzna nie była tylko polskim systemem, lecz rozwiązaniem dość powszechnym w Europie. Ale to przecież nie zmienia faktu, że nasi przodkowie byli traktowani jak zwierzęta! Sprzedawano ich jak przedmioty, a niejeden pan więcej miał szacunku dla koni i bydła niż dla ludzi pracujących na jego folwarku. Trzeba o tym mówić wprost.

Kiedy zaczął Pan myśleć o tym, że warto napisać taką książkę i jak długo powstawała?

Każdą książkę piszę przez kilka miesięcy, ale to nie znaczy, że tyle trwa cała praca nad nią. Zbieranie materiałów, dogrzebywanie się do szczegółów, szukanie odpowiedzi, zajmuje nawet kilka lat. Pisanie to ostatni i prawdę mówiąc najprostszy etap. Wpierw trzeba wiedzieć co napisać.

Pańszczyzna była dla mnie projektem szczególnie ciekawym, bo to pewna kontra wobec książek, nad którymi zwykle pracuję. Większość moich publikacji dotyczy historii widzianej "od góry" - z perspektywy elit, wybitnych postaci, władczyń. Ale przecież "wielka historia" to tylko niewielki i nie najważniejszy wycinek dawnej rzeczywistości.

Jaki stosunek do Pana pracy mają inni historycy - zwłaszcza ci, którzy pracują na uczelniach, funkcjonują na polu akademickim? Czy denerwuje ich Pana produktywność i zajmowanie się tym, co sami być może pogardliwie określiliby mianem "popularyzatorstwa"?

Zdarza się, że moje książki są recenzowane w periodykach naukowych. Czytam więc niekiedy uwagi akademickich historyków, że prowadzę zbyt swobodną narrację, że załączam za mało przypisów, a mój tekst brzmi nie tak podręcznikowo, jak powinien... Ale przecież o to właśnie chodzi!

Chyba wszystkie książki, jakie wydałem można by określić mianem "pop-historii". Pańszczyzna... też nie jest w żadnym razie pozycją naukową, lecz przeznaczoną dla każdego odbiorcy - niekoniecznie historyka, niekoniecznie znawcy tematu. To ma być przystępna, możliwie wciągająca lektura na temat, który jest bliski nie tylko naukowcom.

Sam jestem absolwentem historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ogromnie cenię specjalistów, którzy poświęcają dwadzieścia czy trzydzieści lat życia na zajmowanie się jednym tematem, jakimś bardzo wąskim wycinkiem historii. Bez ich tytanicznej pracy nie mógłbym pisać swoich książek. Problem polega jednak na tym, że u nas nadal obowiązuje stworzony w XIX wieku niemiecki model nauki. Zakłada on, że publikacje powinny być hermetyczne, trudne w odbiorze, pisane przez specjalistów dla specjalistów. Wielu badaczy uważa wręcz za powód do dumy to, że ich prace doktorskie i habilitacyjne są tak trudne w odbiorze, że najwyżej kilkadziesiąt osób w kraju mogłoby je zrozumieć. W moim głębokim przekonaniu to jest raczej powód do wstydu!

Historię powinno się uprawiać tak, aby docierała ona do społeczeństwa, a ludzie mieli z nauki bezpośrednią korzyść. I tak widzę swoje zadanie: żeby pisać historię, która będzie docierać do zwykłego odbiorcy.

Zadedykował Pan Pańszczyzna... swoich chłopskim przodkom. Czy mógłby Pan coś więcej o nich opowiedzieć?

Niewiele. I to z bardzo prostego powodu. Smutna rzeczywistość większości chłopskich rodzin w Polsce jest taka, że posiadają bardzo krótką historię. Przed wiekami tylko w rodzinach szlacheckich i mieszczańskich dało się dbać o tradycję. Chłopi byli rozmyślnie ogłupiani przez panów, odcinani od pisma, pozbawiani szans na edukację. Im mniej znali swoją przeszłość, tym mniej byli zdolni walczyć o utracone prawa ojców i dziadków.

Na wsiach nie prowadzono pamiętników, familijnych kronik, nie układano drzew genealogicznych. W efekcie także dzisiaj mało która rodzina chłopska może poszczycić się tradycją sięgającą dalej

niż na trzy pokolenia wstecz. Sam sporo mógłbym opowiedzieć o swoim ojcu czy jego rodzicach. Ale już znacznie mniej o pradziadkach. To zresztą ogólny symptom naszej polskiej historii. Po co Polacy tak usilnie szukają fałszywych herbów i tradycji szlacheckich? Bo większość z nich nie ma niestety innych punktów zaczepienia w historii.

Czy urodził się Pan na wsi, czy już nie miał Pan z nią tak bezpośredniego kontaktu?

Mój ojciec pochodził z drobnej wsi, na której miejscu w dobie PRL-u zbudowano nowe osiedle. Z jego wsią miałem styczność tylko w tym sensie, że dziadkowie w zadziwiający sposób zdołali obronić dom. Opierali się tak skutecznie, że komuna upadła zanim ich wydziedziczono. Został im więc spłachetek pola, kurnik i ostatni dom na osiedlu, otoczony 10-piętrowymi blokami.

Ze wsią mam też jednak kontakt teraz, niemal stale. Moja żona posiada kilkuhektarowe gospodarstwo na wschodzie kraju. Nie jest to w żadnym razie gospodarstwo na skalę przemysłową, nie mogłoby zapewniać utrzymania w warunkach rynkowych. Trochę odpowiada więc temu, jak chłopskie zagrody funkcjonowały kilkaset lat temu. Różnica polega na tym, że dziś można je obrobić w kilka osób, same prace polowe zajmują nie więcej niż dwadzieścia dni w roku. W czasach bez traktorów i maszyn rolniczych taka sama praca wymagała tysięcy godzin wysiłku. To zresztą właśnie jest klucz do zrozumienia pańszczyźnianego ucisku. Szlachta niewoliła chłopów, bo panom "nie kalkulowało się" płacić za tak dużą robotę. Nie brali tylko pod uwagę, że swoim podejściem rujnują własne majątki, a w konsekwencji i cały kraj.

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Kamil Janicki - polski pisarz i publicysta specjalizujący się w dziejach II Rzeczypospolitej i sylwetkach wybitnych kobiet, z wykształcenia historyk. Redaktor naczelny WielkaHISTORIA.pl.

  • Kamil Janicki, Pańszczyzna. Prawdziwa historia polskiego niewolnictwa
  • Wydawnictwo Poznańskie

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021