Kiedy i w jakich okolicznościach zetknąłeś się z Henrykiem Tomaszewskim i jego teatrem?
O naszym pierwszym spotkaniu opowiadam w swoim monodramie "Projekt: Tomaszewski". Mogę tylko zdradzić, że było ono bardzo nietypowe i niespodziewane. Jednym słowem całkowicie zmieniło moje życie.
Spędziłeś u niego zaledwie rok, a twierdzisz, że zaważył na całym Twoim życiu artystycznym.
To bardzo proste, już na początku mojej nowej drogi życiowej zetknąłem się z wielką osobowością i z wielkim artystą o nieograniczonej wręcz wrażliwości na świat. Artystą, który poświęcił życie w poszukiwaniu piękna, ba - stwarzał to piękno! Byłem Nim oczarowany i przerażony jednocześnie. To przerażenie wynikało najbardziej z tego, że nie miałem żadnego przygotowania, nie miałem szkoły, mój gust był, lekko mówiąc, nijaki. Dał mi lekcje, o jakich dzisiaj młody artysta nie może nawet marzyć. Swoją osobowością onieśmielał mnie. Mówił językiem, jakiego wcześniej nie znałem, opowiadał i opowiadał, i mógł tak mówić bez końca, a ja - zasłuchany i oczarowany - śniłem nowe życie. Kochałem Go, ba! Kocham nadal. Tomaszewski był i jest dla mnie artystycznym ojcem - stworzył moją wrażliwość, stworzył mnie jako artystę. Tomaszewski zaraził mnie poszukiwaniem świata wcześniej mi nieznanego, tego lepszego, idealnego, może nazbyt sentymentalnego, ale z pewnością tego wymarzonego. Jestem w teatrze dzięki Niemu, jestem w teatrze tym, kim On mnie stworzył.