Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Trzy miasta, jedna gwiazda

Koncert "Buenos Aires, Paryż, New York" był występem jednej artystki. To Justyna Szafran swoim talentem i charyzmą zawłaszczyła scenę Teatru Muzycznego.

. - grafika artykułu
Fot. Tomasz Nowak

Trzy części koncertu, które wiodły przez trzy miasta, były dość nierówne. Pierwsze utwory - instrumentalne tanga Astora Piazzolli brzmiały zdecydowanie zbyt głośno. Nerwowy puls, który powinien stanowić immanentną cechą tanga zniknął w chaosie głośnych dźwięków. Na szczęście gdy na scenę weszła Justyna Szafran, czy to za sprawą akustyków czy muzyków, brzmienie zbalansowało się.

Boskie Buenos Aires

W tej części koncertu największe wrażenie zrobiły na mnie dwie piosenki. "Umrzeć w Buenos" Astora Piazzolli to doskonały materiał pokazujący wokalne umiejętności Justyny Szafran. Jej mocny głos przyprawił mnie o ciarki. Zaśpiewała ten dramatyczny utwór bez zbędnego patosu i niezwykle naturalnie przekazała swoje emocje. Przyznam się, że nie byłam entuzjastką wokalno-instrumentalnej twórczości argentyńskiego kompozytora, jednak to wykonanie poruszyło mnie. Druga piosenka, o której chcę napisać, to "Maria de Buenos". Harmonijną współpracę wytworzyli w utworze wokalistka i Wiesław Prządka. Dźwięk bandoneonu w połączeniu z niezwykle uwodzicielskim głosem oczarował publiczność, czego wyrazem były gromkie oklaski. "Maria de Buenos" to utwór-wizytówka, ponieważ jest nie tylko efektowny pod względem wokalnym. Piosenka aktorska to wyróżnik stylu Justyny Szafran, a jej interpretacje nie mają sobie równych. To właśnie w tym tangu najpiękniej pokazała swój talent. W mieście Buenos Aires słychać nie tylko dźwięk bandoneonu. Z zespołu towarzyszącego solistom wyraźnie wyróżniła się gra Christiana Danowicza. Brzmienie jego skrzypiec wprost upajało. W jednej minucie potrafił wzruszyć i roznamiętnić. Nic dziwnego - artysta ten urodził się w Buenos...

La Paris

Czerwone, żarliwe światło zmieniło się na romantycznie niebieskie. Lekkie, beztroskie brzmienie ukoiło mnie po płomiennych rytmach argentyńskiego tanga. Wiązanka najsłynniejszych paryskich walców otworzyła drugą część koncertu. W utworach tych zdecydowanie królował Wiesław Prządka. Jego wirtuozeria olśniewała, a finezja z jaką wykonywał najtrudniejsze technicznie fragmenty uśmiechając się przy tym zawadiacko, zakrawała na arogancje, jaka przystoi tylko najzdolniejszym. Co najważniejsze, jego wykonania nie straciły nic z lekkości i wdzięku paryskich melodii.

Jeśli Francja, to nie mogło zabraknąć piosenek Edith Piaf. Ponownie Justyna Szafran wykradła scenę dla siebie. Piosenką "La Boheme" przeniosła mnie do XX-wiecznego Paryża. Widziałam kabarety, operetki i dekadenckie burdele. Poczułam się jak w czasach spotkań w "Le Chat Noir", podglądania wysoko uniesionych nóg tancerek w "Moulin Rouge". Słowem: niczym członkini cyganerii.

Zupełnie inna w wyrazie była piosenka "Milord". Kolejny raz wokalistka popisała się swoimi umiejętnościami aktorskimi. Podejrzewam, że każda osoba siedząca na publiczności znała tę piosenkę, jednak wykonanie Szafran było czymś zupełnie innym. Bardzo cenię w niej to, że nie stara się kopiować Edith Piaf. W porównaniu do wykonania "paryskiego wróbelka" interpretacja Szafran była o wiele bardziej ekspresyjna. Wokalistka płynnie przeszła od dramatyzmu do niepohamowanego w radości zakończenia zwieńczonego radosnym tańcem (bez butów) i skokami po całej scenie. Radość, która biła od zespołu była ujmująca. Dawno nie byłam na koncercie, na którym atmosfera była tak luźna, a przy tym wykonanie tak profesjonalne. Trochę jakbym podsłuchiwała generalną próbę przed koncertem.

W rytmie "Błękitnej rapsodii"

Przedostatnim utworem wieczoru była składanka największych przebojów amerykańskiego "króla jazzu": pianisty i kompozytora Georga Gershwina. Niestety, czułam niedosyt. Fragmenty "Błękitnej rapsodii" świetnie wykonane przez pianistę Piotra Matuszczyka trwały zbyt krótko. Poszatkowanie wielu utworów Gershwina  nie było dobrym rozwiązaniem. Efekt brzmiał jak jednolity, dłużący się utwór jazzowy, od czasu do czasu przerywany brawurowymi solówkami pianisty. Żałuję również, że piosenki kompozytora były wyłącznie w wersji instrumentalnej, ponieważ moje serce tego wieczoru zdecydowanie podbiła Justyna Szafran.

Wszelkie niedociągnięcia koncertu rozpłynęły się wraz z głosem najjaśniejszej gwiazdy. Muzyczna podróż dobiegła końca pośród kilku bisów, które za sprawą głosu Justyny Szafran, przeniosły mnie ponownie do namiętnego Buenos Aires i rozmarzonego Paryża.

Aleksandra Bliźniuk

  • Koncert "Buenos Aires, Paryż, New York"
  • wykonawcy: Justyna Szafran, Wiesław Prządka, Zbigniew Wrombel, Piotr Matuszczyk i kwartet smyczkowy pod kierunkiem Christiana Danowicza
  • Teatr Muzyczny
  • 8.02