Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Powstawanie matki

- To nie tak, że przestałam lubić muzykę, ale w tematach koncertowo-twórczych wypaliłam się totalnie. Współpraca artystyczna z ludźmi jest trudna, więc nie jest to żadna skarga, ale ostatecznie wręcz cieszyłam się z pandemii, bo mogłam wreszcie odpocząć - o swojej twórczości poetyckiej i muzycznej opowiada Kamila Janiak*, poetka wydawawana przez Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury.

Poetka, krótkowłosa blondynka, ma na sobie wzorzyste, pomarańczowe legginsy i krótki srebrzysty top. Na twarzy różowe okulary. - grafika artykułu
Kamila Janiak, fot. archiwum prywatne

Miłość. Jaka miłość? Z Twojego tomiku o tym właśnie tytule wynika, że podczas gdy cały świat woła, że tylko miłość nas ocali, Ty uważasz, że świat naszych miłości nie potrzebuje.

Gdy spojrzy się globalnie, to rzeczywiście kolejne miłości i powstający w ich efekcie nowi ludzie zupełnie nie są światu potrzebni. Sam świat nie jest zresztą najlepszym miejscem do życia. Jednak perspektywa jednostki wygrywa i wielkie uniesienia, natężenie uczuć dobrych i złych - to wszystko ma się dobrze. Ludzie tego potrzebują. Ziemia niekoniecznie.

Na Poznaniu Poetów zapytana o wizję przyszłości świata rzuciłaś nonszalancko, że jak dla Ciebie to świat może i mógłby się skończyć. To ciekawy punkt widzenia...  młodej matki!

To się rzeczywiście nie do końca klei. Mówię o perspektywie świata, sama będąc jednostką, która jednak się zakochała i stwierdziła, że nie będzie tak źle założyć rodzinę ze swoim partnerem. Ale to ma sens, bo tacy już wszyscy jesteśmy, że nasze pragnienia wygrywają z tym, co podskórnie uważamy za słuszne. Ja uważam, że ludzie już się nażyli. Że może już nam wystarczy. (śmiech) Oczywiście nie jestem żadną zwolenniczką anihilacji ludzkości...

...czyli scenariuszy rodem z powieści przygodowych, według których całej ludzkości co chwilę grozi zagłada?

Oczywiście, ja nie życzę nikomu tragicznej śmierci! Ale może kolejne etapy w dziejach Ziemi niech się dzieją bez nas? Tyle zwierząt ginie, ludzie też powinni na pewnym etapie wyginąć. Może jakiś inny gatunek chciałby wyewoluować i zająć nasze miejsce? Nie brońmy mu.

Ale z drugiej strony jest Twoja miłość do dziecka, która rzeczywiście okazała się potęgą. Choć nie ma w sobie nic wzniosłego. Raczej sprawia, że człowiek w niej grzęźnie, czasami zamienia się w kierowany uczuciami kawał mięsa.

Jak przypomnę sobie wszystko to, co czytałam i słyszałam o miłości do dziecka... Że to wielkie szczęście, zakochanie, słodka udręka wynagradzana każdorazowo uśmiechem niemowlaka. Nieprawda! Wszystko, co mi o tym powiedziano, to bzdura. Z drugiej strony, ta miłość, która buduje się na początkowym instynkcie... gdy się ją poczuje, jest absolutnie nie do porównania z niczym innym. Kiedy w końcu, po prawie pół roku, we mnie uderzyła, pomyślałam od razu: "Aha! To naprawdę istnieje!". To, czyli bezinteresowna, intensywna miłość, która jest uczuciem cudownym, ale też tragicznym. To przecież walka ze swoim ciałem, życiem, myślami. To nadal ciężka praca. Brak snu w nocy. Ktoś rzuci: "No i co? Nie pośpisz przez rok". Niektórzy nie pośpią przez pięć lat, bo mają takie dziecko i to też jest przecież normalne. To tracenie siebie na rzecz pewnego chaosu, a potem budowanie od nowa, tym razem jako matki. To gigantyczny proces. I byłoby fantastycznie, gdyby zaczęto mówić o tym więcej, lepiej, bo póki co narracja o matkach i do matek jest bardzo prostolinijna. Że przecież wszystko to przebiega naturalnie i każda z nas na pewno wie, na pewno ma to wszystko zakodowane w głowie.

"leżała obok noworodka, bo inaczej nie umiała go nakarmić / »jak to?« dziwiła się i matka i pielęgniarka / i koleżanka z pokoju / i jezus nad drzwiami". Uderzyło mnie w tym wierszu to, że rzeczy brane za pewnik wcale nie muszą nim być.

Powstawanie matki to cały proces, bo ona nie jest od razu, moim zdaniem. I jest to proces bardzo rozbijający. Chcemy wierzyć w pewne mity, w rzeczy, które przychodzą same, ale przecież tego nie sposób wyliczyć. Nie prowadzi się kalkulatora dnia, w którym uśmiech dziecka dodaje pięć punktów do radości, a gdy osiągasz dwadzieścia punktów, to dzień jest udany. Nie, to wygląda raczej tak, że życie ci się kompletnie zawala, czasem mija drugi, trzeci, czwarty rok, a ty nadal nie potrafisz się ogarnąć.

W Twoich wierszach jest tak naturalny ból, że aż się zastanawiam, może to niezręczne pytanie, ale czy pisałaś je jeszcze w szpitalu, leżąc w łóżku?

Oj nie, żadnego pisania w szpitalu. Nie wiedziałabym nawet wtedy, jak się sensownie pisze i co to litera. To było tak, że gdy siadłam do pisania czegoś zupełnie innego, mając już konkretną umowę z wydawnictwem, to okazało się... że to, o czym miałam pisać, jednak ze mną nie współgra. Że wypływają ze mnie inne frazy. Zastanawiałam się wtedy: "Kogo obchodzi macierzyństwo?", ale pomyślałam sobie, że to jest teraz najaktualniejszy, prawdziwy temat, więc jedziemy z tym. Z łatwością odnalazłam w głowie to miejsce, które wszystko pamiętało. Niektóre zapamiętane doświadczenia, bardzo intensywne, nie wynikały z mojej pamięci, ale z opowieści moich koleżanek. Natomiast, nawiasem mówiąc, przy drugim lub trzecim dziecku (choć nie wyobrażam sobie, bym miała je mieć) jest możliwe, że będę miała ze sobą w szpitalu notes! (śmiech)

To inny tomik niż poprzedni, inaczej też oceniany. Jak reagujesz na próby skategoryzowania Ciebie i Twojej poezji?

Rozumiem, jak bardzo jest to potrzebne komuś innemu, ale mi nie jest potrzebne zupełnie. To zresztą zjawisko, z którym stykam się nie tylko w świecie literackim, bo tworzenie muzyki również wiąże się z koniecznością przyklejania łatek i odpowiadania na pytanie "Ale CO Ty właściwie nagrywasz?".

No właśnie - co Ty właściwie nagrywasz? (śmiech) A raczej, co obecnie gra Ci w duszy? Byłaś już w zespole folk-rockowym, punkowym, elektro-gotyckim. Tak, wiem, łatki.

Co mi gra w duszy? W zasadzie, cokolwiek to było, to przestało grać, gdy zaczęła się pandemia. To nie tak, że przestałam lubić muzykę, ale w tematach koncertowo-twórczych wypaliłam się totalnie. Współpraca artystyczna z ludźmi jest trudna, więc nie jest to żadna skarga, ale ostatecznie wręcz cieszyłam się z pandemii, bo mogłam wreszcie odpocząć. W przeciwnym razie miałabym parcie na próby, koncerty, spotkania. Okazało się, że niektóre projekty zwyczajnie nie przetrwały. A teraz? Mam małe plany, tworzę coś ze znajomym, 19 sierpnia zaprezentujemy to w Warszawie. Ale nie jest to żaden wielki projekt, bo też nie jest mi to bardzo potrzebne. Nie wiem, czy jest to potrzebne komukolwiek. Jest tyle wokalistek, że nie czuję potrzeby ładowania się "między wódkę a zakąskę". Chciałabym najpierw skończyć tę nieszczęsną prozę, która nade mną wisi...

A co to za proza?

Taka, którą piszę od dwóch lat, ale wciąż i wciąż nad nią pracuję, bo wciąż trzeba tam coś poprawiać. Ale też dałam sobie na wstrzymanie, bo próbowałam ją pisać akurat wtedy, kiedy miałam w domu niemowlę - a wtedy ani się nie śpi, ani się w ogóle nie żyje.

Czyli łatwiej myśli Ci się poezją?

Tak, pisanie wierszy jest dla mnie bardzo naturalne. Mam skondensowaną myśl i łatwiej przelewa mi się ją na taką frazę. Czasem wiersze powstają nawet wtedy, kiedy ja tego nie chcę. No, trudno, niech już będą.

Rozmawiała Izabela Zagdan

Kamila Janiak - znana także pod pseudonimem Daisy Kowalsky, poza Miłością wydała także m.in. tomiki wiersze przeciwko ludzkości oraz nagrodzony Silesiusem Zakaz rozmów z osobami nieobecnymi fizycznie. Bywalcy festiwali muzycznych mogą ją kojarzyć z takich zespołów jak Das Moon, Delira & Kompany, We Hate Roses, Tak zwani mordercy.