Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Nie poddać się obróbce i marketingowi

5 minut z... Pauliną Przybysz, Pinnawelą

Paulina Przybysz - grafika artykułu
Paulina Przybysz

Już w zespole Sistars jasne było, że lubisz podróże po czarnym lądzie muzyki. Dwie płyty solowe pokazują wręcz uzależnienie od tego rodzaju muzyki.

Soul to gatunek muzyki, który ukochałam już w dzieciństwie. Myślę, że każdy artysta ma w sobie dużo uduchowienia, rodzaj muzyki, w który wierzy, coś co prowadzi do spełnienia, wyznacza artystyczne cele. Dla mnie soul ma znacznie szerszy, egzystencjalno-filozoficzny kontekst. Postrzegam to jako rodzaj wiary wykraczającej poza cielesność. Wierzę w duszę człowieka i jej nieśmiertelność. Muzyka powinna być szczera i pełna uczuć. Dlatego tytuły moich solowych płyt tak mocno tę wiarę akcentują.

Najpierw była płyta "Soulahili", a teraz jest "Renesoul". A w środku tego urodziłaś Matyldę.

Pewne rzeczy działy się niemal równolegle. Jednak macierzyństwo było w tym wszystkim największym przeżyciem i wyzwaniem. Nie można tego zupełnie porównywać z pracą nad płytą. Natomiast ten szczególny czas odcisnął piętno na poszczególnych piosenkach i pewnie wiele z nich w ogóle by nie powstało, gdyby nie narodziny mojej córki. Matylda bywała ze mną w studiu podczas nagrań płyty "Renesoul", a nawet mogę powiedzieć, że wzięła udział w sesji, bo jej głos jest loopem czyli taką pętelką w jednej z piosenek.

Po sukcesie zespołu Sistars, kiedy poznałaś jak działa rynek muzyczny, zdecydowałaś się na trudniejszą drogę. Warto było?

Jest trudno, ale mam wolną rękę. Nikt nie wywiera presji, nie próbuje wymusić czegoś na mnie. Dlatego utworzyłam własne wydawnictwo Penguin Records i próbuję w sposób niezależny działać i szukać odbiorców. Nowa płyta ma niekonwencjonalną okładkę, w opracowaniu graficznym wykorzystałam różne moje szkice, są wreszcie moje teksty. To duża satysfakcja stworzyć płytę według własnych wyobrażeń, a nie poddać się jakiejś obróbce i marketingowi. W gruncie rzeczy jestem indywidualistką.

Wróćmy jeszcze do źródeł, do tego soulu. Kiedy pojawiły się pierwsze fascynacje?

W szkole muzycznej grałam na wiolonczeli i kiedyś posłuchałam płyty duetu Yo-Yo Ma i Bobby McFerrin - wpadłam w zachwyt. Właściwie instrument, właśnie wiolonczela, na której gra Yo-Yo Ma, zawiódł mnie w zupełnie nowe rejony muzyczne. Potem poznawałam kolejne duety Louisa Armstronga z Dukem Ellingtonem i z Ellą Fitzgerald. Kolejno odkryłam też Steviego Wondera, Donny'ego Hathawaya. Zakochałam się w muzyce kabaretu Starszych Panów. Oni tworzyli rewelacyjne rzeczy, utwór Mambo Spinoza jest niesamowity.

Twoja siostra Natalia, czyli Natu, także realizuje się solo. Wystąpiłyście niedawno razem na stadionie Legii. Czy Sistars mogą jeszcze powrócić?

Wszystko jest możliwe. Bywa, że dajemy koncerty solowe jedna po drugiej w tym samym klubie, tego samego wieczoru. Ten koncert w Warszawie był z okazji 10. rocznicy Sistars. Jesteśmy bardzo impulsywne i kiedy pojawiają się dobre fluidy, muzyka pochłania nas bez reszty. Jak nas poniesie, wszystko może się wydarzyć. Na razie czerpię przyjemność z tego, że mogę komponować i pisać teksty, a potem to wykonywać na żywo. Jestem z natury osobą skorą do zwierzeń, do otwierania się przed innymi i czasem ubierania życia w poetyckie szaty. Chcę jeszcze trochę popracować na własny rachunek.

Rozmawiał Ryszard Gloger