Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Irytuje mnie działanie na wyrywki

O rozświetlaniu smutnych zakątków, tańcach w muzeum i o innych sposobach na zapełnianie pustych ulic centrum miasta mówi Franciszek Sterczewski, aktywista miejski.

. - grafika artykułu
fot. archiwum prywatne

Kilka lat temu zrobiłeś w mieście sporo zamieszania. Koordynowane przez Ciebie akcje i happeningi uświadamiały, że miejską przestrzeń można ożywić nie tylko poprzez wielkie inwestycje.

Te działania się nie skończyły, choć jest ich mniej. W zeszłym roku z Kubą Woźnym zorganizowałem akcję "Pstryk", a z Łukaszem Śliwińskim kolejny "Pogrzeb Zimy". Gdy byłem na studiach, szukałem ucieczki od projektowania do szuflady. Chciałem, żeby to, co robię, miało wpływ na miasto. Nie mogłem tworzyć trwałych obiektów, więc postawiłem na działania jednodniowe, doraźne. Podpatrywałem, co robi się gdzie indziej, szukałem działań, które byłyby zauważalne i nie pochłaniały wielu środków oraz czasu.

Które z tych przedsięwzięć były najciekawsze?

Od strony koncepcyjnej najbardziej lubię "Pstryk" - najpierw w starym korycie Warty, a rok temu - przy moście Królowej Jadwigi. Organizowaliśmy prąd i przedłużacze, a uczestnicy przyszli ze swoimi lampkami i na jedną noc odmieniliśmy wspólnie ważne, lecz puste i smutne zakątki centrum. Takich miejsc jest mnóstwo, nierzadko w samym sercu miasta. Ciekawe są skwery po dawnych stacjach paliw u zbiegu ulic 23 Lutego i Nowowiejskiego oraz na rogu Taylora, Kościuszki i Ratajczaka. Warto je zamienić w pełnoprawne place. Gdy stały tam dawne budynki stacji, myślałem, że warto przerobić je np. na kawiarnie z warsztatem rowerowym. Można było na nowo zdefiniować te obiekty; szkoda, że zniknęły, tym bardziej że nie przypominały dzisiejszych seryjnych orlenów. Irytuje mnie działanie na wyrywki, jak w przypadku nieprzemyślanej kładki na Berdychowo. Gdyby jej projekt był wyłoniony w konkursie, mielibyśmy szansę na nowy symbol miasta. Ciągle też marzę o żywszym i bardziej zielonym placu Wolności.

Planowałeś nawet ułożyć tam sztuczny trawnik.

I poprzecinać go alejkami na śladzie ścieżek wydeptanych przez mieszkańców w śniegu. Zawiesiłem jednak projekt, bo sztuczna to może być palma, ale trawnik, z którym ma się bezpośredni kontakt, powinien być prawdziwy.

W miejskich akcjach brali udział głównie młodzi ludzie. Co ze starszymi poznaniakami, którzy podobno nie lubią wychodzić z domu?

"Pstryk" tworzyli faktycznie studenci i hipsterzy; miejscy zapaleńcy. Ale "Piknik na placu Wolności" przyciągnął już całe rodziny. W "Pogrzebie Zimy" idzie jeszcze szerszy przekrój mieszkańców. Zawsze miałem marzenie, by organizować takie akcje, które angażują wszystkich, nie tylko znajomych i ludzi z jednego środowiska. Teraz z przerażeniem patrzę, jak społeczeństwo dzieli się z powodów politycznych.

Czy te postawy przekładają się na podejście do przestrzeni? Niektórzy mówią nawet o "lewackich rowerach".

Nie sądzę. Wielu członków PiS, a nawet poznański poseł tej partii, jeździ po mieście rowerem. "Lewacki rower" to jakiś mit, bzdura powtarzana przez ignorantów. Rozwinięty system komunikacji zbiorowej, uzupełniony o infrastrukturę rowerową opłaca się wszystkim stronom. Im więcej pasażerów tramwajów i cyklistów, tym mniej aut i mniejsze korki. A w integracji wszystkich mieszkańców, niezależnie od poglądów, bardzo cenne są takie wydarzenia jak np. radosne Imieniny Ulicy Święty Marcin. Angażują całe miasto i nie są martyrologiczne czy ideowe.

To są święta. Co zrobić, żeby centrum żyło codziennie?

Musi być tak urządzone, by dobrze czuło się tu dziecko na huśtawce, senior mógł skorzystać z siłowni, a niepełnosprawny wszędzie dostać się bez trudu. Powinno mieć ofertę dla wszystkich, konkurencyjną względem galerii handlowych.

Gdy na Świętym Marcinie straszą pustki, poznaniacy tłumnie spacerują po Starym Browarze.

To i tak dobrze, bo Browar jest dobrze zaprojektowany i leży w centrum. Ludzi trzeba wyciągnąć z Plazy, Poznań City Center czy King Crossa. Pomógłby w tym np. zakaz handlu w niedzielę. Poznaniacy przychodzą 11 listopada na Święty Marcin także dlatego, że galerie handlowe są wtedy zamknięte.

Magnesem mogą być muzea, niestety wciąż mało przyjazne odwiedzającym. W jednym z nich urządziłeś nawet happening.

W Wielkopolskim Muzeum Wojskowym na Starym Rynku odbyło się "silent disco". W statecznym wnętrzu tańczyliśmy do muzyki w słuchawkach. Akcja miała na celu obronę letniego Pasażu Kultury pomiędzy muzeum a Galerią Miejską Arsenał. Pasaż przeszkadzał muzealnikom, choć fenomenalnie ożywił puste miejsce pośrodku coraz bardziej wódczanego rynku. Akcja nieco wystraszyła pracowników muzeum, ale potem spokojnie porozmawialiśmy i okazało się, że ich zastrzeżenia miały trochę sensu. Na przykład, gdy ktoś po koncercie obsikał drzwi muzeum, nie było osób odpowiedzialnych za dostawienie toalet. Finalnie łatwiej było skasować Pasaż, niż poszukać zarządcy.

Puste ulice to najwygodniejsze rozwiązanie?

Może. Na krótką metę łatwo jest mieszkać na przedmieściach, zrobić zakupy w internecie, raz w tygodniu odwiedzić peryferyjne centrum handlowe. Można zrezygnować z miejskiego życia, ale po kilku latach przedmieścia zaczynają nużyć. Dokucza izolacja, długie dojazdy, brak dobrych dróg, kanalizacji. Gdy w podmiejskiej rodzinie dochodzi do rozwodu, byli małżonkowie często wracają do centrum. Tu łatwiej znaleźć partnera i uciec od spojrzeń sąsiadów zza płotu. Kto wie, może przyszłość centrum jest w rękach rozwodników.

A może należy do anarchistów? Gdy zaludnili opuszczoną kamienicę przy Paderewskiego i Szkolnej, szybko znalazł się na nią kupiec.

Niszczejące pustostany to krzywda, która dzieje się miastu. Anarchiści z "Odzysku" zwrócili uwagę na zapuszczoną kamienicę. Gdyby nie oni, marniałaby nadal. Teraz ma szansę na odnowę. Choć często nie popieram radykalnych metod anarchistów, to pozytywnie oceniam fakt, iż dogadali się z nowym właścicielem budynku. Prawo nie dogania życia. W centrach miast zabytki są celowo niszczone, by inwestorzy mogli je zburzyć i postawić nowe plomby. W Holandii prawo pozwala zasiedlić na dziko budynek, jeśli przez 10 lat stoi pusty i niszczeje.

Takich problemów nie rozwiążą jednodniowe happeningi. Ich rola już się skończyła?

Nie. Mogą być reflektorem, który wskazuje problem. Naprawą powinno zajmować się jednak miasto, nawet jeśli dotyczy to prywatnych zabudowań. Choć Stara Rzeźnia to teren należący do banku, w interesie miasta jest zrobić wszystko, by właściciel ożywił ją szybko i w sposób korzystny dla otoczenia. Podobnie jest z dawną synagogą czy budynkami Modeny. Poznańscy urzędnicy powinni stworzyć takie warunki dla rewitalizacji, by skorzystało i miasto, i prywatni właściciele.

Rozmawiał Jakub Głaz

Franciszek Sterczewski architekt, absolwent Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Społecznik, animator, pomysłodawca wielu akcji miejskich: "Piknik na placu Wolności", "Pstryk", "Pogrzeb Zimy", "Kino Grunwald", współorganizator cyklu debat o tematyce miejskiej "Otwarte".