Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Zaspokoić głód i pracować u podstaw

Dziesiąta edycja poznańskiego festiwalu dedykowanego krótkiej formie filmowej nie oznacza wcale, że impreza okrzepła. Ciągle się zmienia, a zarazem uparcie unika dojrzałości - tak, jak twórcy samych "szortów" mają to w zwyczaju.

. - grafika artykułu
Konkurs Best of Ten, kadr z filmu "Ciężar", fot. materiały organizatorów

Bierze się to ze specyfiki krótkiej formy filmowej, bo dla niewielu reżyserów filmowych stanowi ona świadomy wybór. To zwykle raczej przykra konieczność, wymóg w artystycznej edukacji kierunkowej, wprawka przed średnim czy pełnym metrażem. Chyba, że twórca zajmuje się realizacją animacji, bądź preferuje teledyski. Tkwienie w stanie "jestem jeszcze przed pełnoprawnym debiutem" wpływa na to, że wiele krótkich metraży przyciąga (lub drażni) aurą nieletniości, brakami warsztatu, budżetu czy doświadczenia. Adeptom dziesiątej muzy trudno jest poprawnie zmajstrować konstrukcję szortu i zwykle coś się po drodze nie dopowie, omsknie. A jeszcze trudniej powiedzieć coś mądrego i nowego. Dlatego co roku odczuwam na Short Waves Festival pomieszanie nadziei i fascynacji z frustracją, irytacją i nudą. Zawsze odkryję coś ciekawego, choć płacę za to migreną i poczuciem przesytu (licznik tytułów bije na festiwalu w zawrotnym tempie). Jednak nie prycham z pogardą na kiepskie filmy, bo wiem, że trzeba je traktować z wyrozumiałością i sympatią. Wystarczy sprawdzić, co za młodu robili dziś cenieni filmowcy, a przekonamy się, że często wychodziły im okropne niedorzeczności. To śmieszny, choć wyjątkowo mocno zakorzeniony mit, że każdy był jak Roman Polański. Większość zachowywała się jak twórcy robiący filmy, które po zakończeniu tegorocznej edycji Short Waves będziecie chcieli jak najszybciej wyprzeć z pamięci. To nie tyle zarzut, co naturalny stan rzeczy.

Ideologia czy wartość artystyczna?

Życie krótkiej formy jest pełne zmian, a młodzi twórcy często na oślep gonią za filmowymi modami. Organizator festiwalu - Fundacja Ad Arte, stara się za nimi nadążyć, przez co mam wrażenie, że z każdym rokiem wprowadza coraz bardziej wieloznaczne hasło przewodnie. 2016 upłynął pod sloganem "We are open", 2017 puentowało "Beyond borders", a obecnie to już "In or out". Już po takim wyliczeniu łatwo zauważyć, że organizatorzy sięgają po ideologie lewicowe, dyskursy równościowe, narracje o tolerancji - czyli wszystko to, co pod naciskiem centrum wysypuje się z polskiej polityki kulturalnej.

Kino krótkie najszybciej reaguje na zmiany polityczne, problemy społeczne, a twórcy często mają błędne poczucie, że wystarczy już sam "dobry" temat, aby przyniósł im dobry film. Dlatego w selekcji tytułów z Short Waves Festival zawsze trochę mi brakowało wyważenia między ideologią a wartością artystyczną. To nie tylko efekt decyzji osób blisko związanych z organizatorami, ale i zewnętrznych, zagranicznych programerów, zaproszonych do współpracy przy układaniu konkretnych setów filmowych. Za przykład niech posłuży to, co już drugi raz na festiwalu prezentuje Simon Savory z brytyjskiego festiwalu New Queer Visions. Rok temu pod motywem podróży ułożył filmy bardzo melodramatyczne, wręcz sentymentalne. W tym roku w ramach sekcji Focus, dedykowanej Wielkiej Brytanii, zaproponował program "Brytol Bites". Wbrew temu hasłu zaprezentowane filmy - z wyjątkiem "Koloru jego włosów" Sama Ashby'ego - nie miały żadnego potencjału, by sprowokować widownię. Miałem poczucie, że często ograniczają się do ilustracji banalnych tematów - zupełnie tak, jakby wciąż trzeba było walczyć o tolerancję i uczyć najprostszych lekcji (co jest nawet bardzo możliwe). Jednak ich neokonserwatywna forma, szkolne wykorzystanie rodzajów i gatunków filmowych oddają to właśnie, co jest istotą współczesnego kina LGBT, skupionego nie na eksperymencie i szokowaniu, a podporządkowaniu się dominującym gustom. W mainstreamie sytuują się przecież gusta polskiej czy poznańskiej społeczności LGBT, a pokaz przygotowywany przez Savory'ego zebrał znów pełną salę.

Dlaczego tak wyglądają pokazy festiwalowe? Bo odpowiadają na potrzeby publiczności. Widownia Short Waves Festival to głównie osoby młode, szukające takiego kina, które podejmuje tematy o jakich rozmawiają w swoim gronie. Jakość artystyczna takich filmów nie musi być wysoka - ważne, że zostaje nawiązania nić porozumienia między twórcami a odbiorcami, często w zbliżonym do siebie wieku. Mam przez to wrażenie, jakby co roku Ad Arte miało za zadanie zrealizować dwa zadania: zaspokoić głód lokalnej publiczności na świeże i młode kino na bieżące tematy, a że tradycja wielkopolska jednak zobowiązuje - jednocześnie pracować u podstaw, tudzież edukować. W tym przypadku chodzi rzecz jasna o edukację filmową. I tak jak jeszcze kilka lat temu czułem, że znajduję się w grupie docelowej tej imprezy, tak w tym roku odnotowałem, że jestem jednym z najstarszych widzów na sali, co było dziwnym doświadczeniem.

Obfitość ze świata i kino polskie

Rozłożyłem przed sobą katalogi z kilku poprzednich edycji festiwalu i spróbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, co zmieniło się przez te lata. Po stopniowym rozszerzaniu przez dwie poprzednie edycje, w tym roku wypadł niestety program dedykowany kinu eksperymentalnemu, nad którym pieczę trzymali artysta wizualny Wojciech Ulman i Monika Wójtowicz. Były to pokazy najbardziej wymagające ze wszystkich znajdujących się w programie, które z oczywistych przyczyn nie mogły zebrać pełnych sal widzów. Szkoda, że ich zabrakło. Co zostało? Inicjatywa skupiona na prezentowaniu w obfitości tego, na co zwrócili uwagę krytycy i jurorzy na festiwalach kina krótkometrażowego na całym świecie. Zwyczajowo otrzymujemy też prezentację nominowanych do Oscara szortów i animacji. Aby zachować równowagę poznajemy najnowsze polskie kino krótkie - w tym roku Short Waves Festival celebrowało dziesięciolecie Studia Munka, wspierającego rozwój młodych talentów i aspiracje tych, którzy nie mają jeszcze na koncie debiutu filmowego. Poznański festiwal zmienia się wraz ze stale odnawiająca się i zmieniającą publicznością, a także ekipą, bo na liście organizatorów ciągle dostrzegam nowe nazwiska. To impreza, przez którą co roku prześlizguje się - prawie niezauważenie z perspektywy widza - selekcja z wielu efemerycznych i zupełnie nieznanych dla Polaków festiwali filmowych. Jak choćby odbywająca się w marcu Qumra, organizowana w Katarze przez bliskowschodni Doha Film Institute, a prezentująca twórczość dopiero rozpoczynających karierę filmowców, pochodzących głównie z krajów arabskich. Do sekcji Urban View trafił stamtąd "Tshweesh", portret Bejrutu w ujęciu młodej reżyserki Feyrouz Serhal, która w eksplikacji stwierdza: "Kino - podobnie, jak życie - bezustannie się zmienia i wcale nie przestaje wraz z napisami końcowymi". Film otrzymał wyróżnienie, ale konkurs Urban View wygrał Sebastian Mulder filmem "Nature: All Rights Reserved" - zaangażowana wypowiedź o końcu dzikiej natury.

W innym z oryginalnych, charakterystycznych dla festiwalu konkursów, Dances with Camera, główną nagrodę otrzymał Szwed Jerry Carlssson za niepokojące i piękne "Skuggdjur". W Best of Ten za najlepszy została uznana animacja poklatkowa "Ciężar" Szwedki Niki Lindroth von Bahr, szort obsypany nagrodami na wszelkich możliwych festiwalach, od Annecy po Toronto. W konkursie polskim zaskoczeń również nie było - zwyciężyło "Nic nowego pod słońcem" - etiuda Damiana Kocura z Wydziału Radia Telewizji, którą docenili już jurorzy festiwali w Krakowie czy Gdyni. Z kolei główna nagroda w konkursie międzynarodowym powędrowała do Samanthy Nell i Michaela Wahrmanna za "Bestię". Film powstał w ramach Cannes South Africa Film Factory, a jego akcja rozgrywa się w skansenie Zulusów. Z perspektywy rozliczeń postkolonialnych zwrócenie uwagi na ten film jest bez wątpienia słuszne. Nell to biała reżyserka pochodząca z Afryki i typowa obywatelka świata, która edukację filmową zdobyła w singapurskim oddziale nowojorskiej Tisch School of the Arts, a swoje filmy kręciła już w scenerii Los Angeles i Korei Południowej.

Co przyniesie przyszły rok? Podpowiedzą nam już niedługo nadchodzące wydarzenia polityczne i społeczne, które młodzi filmowcy na pewno będą skłonni bardzo szybko i subiektywnie skomentować.

Marek Bochniarz

  • 10. Short Waves Festival
  • 20-25.03
  • m.in. kino Muza, Kino Rialto, Kino Pałacowe i Aula Artis

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2018