Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Życie zaczyna się po pięćdziesiątce

- Czasem jestem szczęśliwa, a czasem jestem nieszczęśliwa. Czyli jak każdy z nas - mówi Gloria nowo poznanemu w barze Arnoldowi i jest to najbardziej trafne streszczenie filmu Sebastiána Lelio, wchodzącej właśnie na ekrany kin Glorii Bell.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Po co robić od nowa film, który już się nakręciło? Szczerze mówiąc - nie wiem. Ale wyobrażam sobie, że ciężko jest odmówić Julianne Moore, która puka do twoich drzwi i sama proponuje ci swój występ w twoim filmie. Jak widać Sebastián Lelio, twórca hiszpańsko-chilijskiej Glorii z 2013 roku (polska premiera w marcu 2015), nie jest wystarczająco asertywny, by odmówić takiej propozycji. Może i dobrze, bo obserwowanie na ekranie najpierw Pauliny Garcíi (oryginalna wersja), a potem interpretacji tej postaci w wykonaniu Julianne Moore może być po prostu interesującym kinowym doświadczeniem.

Nie bez powodu premiera Glorii Bell przypadła na weekend, w którym obchodziliśmy Dzień Matki. To wprost idealna propozycja na wspólne wyjście do kina córki i jej mamy. Na ekranie podobna sytuacja - Gloria, dojrzalsza wersja Frances Ha, stara się ułożyć sobie życie na nowo, po tym jak rozwiodła się z mężem (12 lat temu!), a dorosłe już dzieci żyją własnym życiem, niekoniecznie dopuszczając ją do pełnoprawnego w nim udziału. Gloria nie siedzi bezczynnie w domu - ma pracę, przyjaciół, zajęcia jogi i warsztaty śmiechu, uwielbia tańczyć, śmiać się i śpiewać prowadząc auto, a mimo to przeraża ją wizja samotnych powrotów do wynajmowanego mieszkania, w którym czeka na nią tylko kot przybłęda. Na jednej z imprez w nocnym klubie poznaje Arnolda (John Turturro), też rozwodnika, z którym od razu wdaje się w płomienny romans. Niestety, znajomość nie jest usłana różami, a para raz się przyciąga, a raz odpycha, wirując na szalonej karuzeli, którą ktoś w końcu będzie musiał zatrzymać.

Gloria Bell bez skrępowania powiela wszystkie najważniejsze sceny Glorii - nic dziwnego, w końcu to ten sam reżyser i scenariusz. Różnice mimo to od razu rzucają się w oczy. Gloria w wykonaniu Moore jest o wiele bardziej śmiała i przebojowa (choć miewa momenty zawahania, jak mówi w jednej ze scen: "Boi się utraty kontroli"), wprost emanuje z ekranu seksapilem i kobiecością (m.in. w o wiele bardziej śmiałych w tej wersji scenach łóżkowych). Z kolei Gloria-Paulina García to typ szarej myszki, która chce od życia czegoś więcej, ale obawia się ośmieszenia. Obie te kreacje, choć tak różne od siebie, wciąż pozwalają innym kobietom na utożsamienie się z bohaterką, nie stawiają muru pomiędzy nimi a nami - widzami z realnego świata. A przecież to właśnie największa zaleta takich słodko-gorzkich opowieści, które mają dawać nadzieję i pokrzepienie wtedy, kiedy znów jest trudno. A trudno po prostu bywa, grunt to pamiętać o tym, że ten stan nie trwa wiecznie.

Twórcy nagrodzonej Oskarem Fantastycznej kobiety należą się wielkie brawa za dwukrotne namalowanie złożonego i niejednorodnego portretu kobiety dojrzałej. Ten film to dowód na to, że zarówno w życiu, jak i w kinie nadal liczą się dojrzałe kobiety. I że te kobiety chcą od życia czegoś więcej niż tylko bezczynnego trwania w roli matek i babć. Nawet jeśli wyrwanie się ze schematu społecznych oczekiwań wiąże się z ryzykiem bycia traktowaną z pobłażaniem czy wręcz politowaniem. Bo w ostatecznym rozrachunku i tak warto, bez względu na wiek. - Wszyscy możemy jutro umrzeć - mówi w pewnym momencie córka Glorii i jest w tym zdaniu zapis podstawowej prawdy, którą większość z nas na co dzień lekceważy: że zamiast martwić się o to, co pomyślą albo czego oczekują od nas inni, lepiej żyć pełną piersią i nie oglądać się na konwenanse, tak żeby na końcu mieć poczucie spełnienia, a nie zmarnowanej szansy.

Anna Solak

  • "Gloria Bell"
  • reż. Sebastián Lelio

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019