Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Idea ważniejsza od ludzi

Obywatel Jones jak do tej pory ma na koncie trzy Złote Lwy i cztery ważne nominacje: na Berlinale, Camerimage, Tofifeście i Nowych Horyzontach. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że nagradzana jest tu sama historia Garetha Jonesa, niezłomnego młodego dziennikarza, który jako jedyny odważył się zaryzykować wszystko, by świat dowiedział się o Wielkim Głodzie na Ukrainie, nie zaś dzieło filmowe.

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Europa 1933 roku z obawą patrzy na Berlin, w którym mało do tej pory znany polityk brawurowo dochodzi do władzy. W tym samym czasie w Związku Radzieckim miliony Ukraińców giną z głodu, gdy Józef Stalin narzuca im niemożliwe do spełnienia kontyngenty dostaw produktów rolnych do Moskwy, która zboże - nazywane zresztą złotem Stalina - eksportuje za granicę, ratując tym samym będącą w kiepskim stanie gospodarkę radziecką. Wszystko to dzieje się pod hasłem walki z kułakami, którzy stoją rzekomo na drodze rozwojowi komunizmu, który raz na zawsze uszczęśliwi ludzi. Nowy ład potrzebuje coraz więcej i więcej fabryk samochodów, maszyn rolniczych i czołgów, ale budżet państwa nijak nie chce się zbilansować. To tylko jeden z powodów, dla których Ukraina - przy okazji bardzo ważna strategicznie z punktu widzenia coraz bardziej wiszącej w powietrzu wojny - zostaje poświęcona na ołtarzu idei.

"Szerszy obraz"

Brytyjski rząd z którym początkowo współpracuje Gareth Jones, 27-letni niezależny dziennikarz, przymyka oczy na pogłoski dotyczące klęski głodu. Nie widzi albo może raczej nie chce widzieć (podobnie jak rząd francuski) bezwzględnego potwora w Stalinie - człowieku, z którym w najbliższym czasie planuje wejść w sojusz by powstrzymać imperialistyczne zapędy Hitlera. Podobnie Stany Zjednoczone, które jeszcze do końca 1933 roku nie miały nawet stosunków dyplomatycznych z ZSRR, a chwilę później kupowały od ZSRR tanie zboże. Jones na własną rękę decyduje się pojechać do Moskwy, by - tak jak wcześniej z Hitlerem - osobiście przeprowadzić wywiad ze Stalinem. Gdy zaczyna podejrzewać co dzieje się w jednej z prowincji imperium, na własną rękę przedostaje się na Ukrainę i na własne oczy widzi to, czego reszta świata nie chce dostrzegać - ogromną biedę, niewyobrażalny głód i wynikające z niego akty kanibalizmu, trupy leżące na ulicach i strach w oczach niewinnych, o których nikt nie pamięta. Po powrocie do kraju wszystko to opisuje w prasie. Świat nie jest gotowy na taką prawdę. Zostaje z miejsca uznany za wariata i zdyskredytowany w środowisku.

Ze znanej nam dzisiaj korespondencji Stalina z radzieckim pisarzem Michaiłem Szołochowem wynika, że dyktator niespecjalnie ukrywał, iż Hołodomor jest konsekwencją świadomego głodzenia ukraińskiej populacji, ale decyzję tę uzasadniał koniecznością dziejową. Kazał Szołochowowi spojrzeć na "cały obraz" sugerując, że koncepcja marksizmu-leninizmu wymaga takich poświęceń i są one niczym w obliczu świetlanej przyszłości jaka czeka wszystkich obywateli ZSRR. Owszem, najpierw zginą miliony, ale kolejne miliony zyskają dzięki temu spokój i dobrobyt.

Pycha

Szokujące w świetle tych dokumentów jest to, jak wielu zagranicznych dziennikarzy - w tym znany wszystkim Walter Duranty, moskiewski korespondent "New York Times'a", laureat nagrody Pulitzera z 1932 roku za cykl artykułów o radzieckiej industrializacji - potwierdzało nieprawdziwe informacje rozsiewane przez radziecką propagandę. Ślepa wiara w komunizm czy skutek korupcji?

Anne Applebaum, autorka m.in. Czerwonego Głodu - wnikliwego studium Hołodomoru kłamstwa Duranty'ego wyjaśnia w ten sposób: "Myślę, że w 1933 roku decydującym czynnikiem była dla niego niechęć do uznania własnej pomyłki. Owszem, poza wszystkim lubił swoją pozycję w Moskwie, był tam szefem korpusu dziennikarskiego, cieszącego się najrozmaitszymi przywilejami, ale nie to decydowało, tylko najprostszy czynnik: przyznając rację Garethowi Jonesowi, musiałby napisać komentarz w rodzaju: <<przykro mi, myliłem się w serii artykułów nagrodzonych w zeszłym roku Putlizerem>>. Można zrozumieć, że człowiekowi nie przychodzi to łatwo.

Przestroga na nowy wiek

James Norton jako Jones, partnerująca mu Vanessa Kirby (znana m.in. z serialu Crown) jako Ada Brooks, Peter Sarsgaard jako Duranty czy polski akcent wśród obsady - Krzysztof Pieczyński jako Maxim Litvinov to mocna strona filmu Holland. Równie imponująco wypadają zdjęcia, kręcone między innymi w Polsce, Szkocji i na Ukrainie. Niepotrzebne i moim zdaniem zbędne są za to montażowe triki, które w zamyśle (jak przypuszczam) miały dodać całości dynamiki, a przy okazji spotęgować wrażenie chaosu portretowanej epoki. Sugestywna scenografia i charakteryzacja oraz szerokie, momentami malarskie kadry, wiarygodnie oddają jednak mroźną pustkę pogrążonego w skrajnej biedzie kraju.

Mimo to w czasie dwugodzinnego seansu trudno oprzeć się wrażeniu, że to nie warsztatowi Agnieszki Holland, a jedynie wyjątkowemu życiorysowi prawdziwego i niesamowicie odważnego w czasach terroru reportera, Obywatel Jones zawdzięcza swoją siłę. Niezależnie jednak od tego, jak nisko bądź wysoko w dorobku Holland ocenimy jej najnowszy film, pewne jest jedno - to tytuł niezwykle ważny, kinowa pozycja obowiązkowa dla wszystkich, od szkolnej młodzieży po jej rodziców i dziadków. Ważne ostrzeżenie w dobie internetu, YouTube'a, Twittera i fake newsów. Konieczność w czasach, w których niełatwo jest oddzielać kłamstwo od prawdy. A jeszcze trudniej ustalić, co jeszcze jest fikcją, a co już rzeczywistością.

Anna Solak

  • "Obywatel Jones"
  • reż. Agnieszka Holland

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019