Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Nadzieja czy beznadzieja?

Kogo zobaczyłam na wtorkowym koncercie Imany w Sali Ziemi: wschodzącą gwiazdę czy kolejny gotowy produkt kultury masowej?

Koncert Imany w Sali Ziemi 16.04. Fot. K. Gumienna - grafika artykułu
Koncert Imany w Sali Ziemi 16.04. Fot. K. Gumienna

Choć jest dopiero na początku swojej kariery, szybko zdobyła popularność, zwłaszcza nad Wisłą. Na swoim poznańskim występie zdołała zgromadzić około dwóch tysięcy osób. Imana pojawiła się w asyście zespołu instrumentalnego rozbudowanego m.in. o wiolonczele i konga. Całe show było dokładnie przemyślane i zaplanowane, niemal w każdej minucie. Niekiedy odnosiło się wrażenie, że nawet jej wypowiedzi zostały przygotowane wcześniej.

Piękność o afrykańskich korzeniach (do czego często sama nawiązuje), mimo niewielkiego doświadczenia (wcześniej zajmowała się paradowaniem po amerykańskich wybiegach), sprawia wrażenie, że jest wprost stworzona do bycia na scenie. Kokietuje publiczność, żartuje na temat byłych partnerów, nawet udziela porad sercowych ("Nie próbujcie zmienić swojego mężczyzny - wymieńcie go na inny model"), tańczy, wchodzi w interakcję z widownią, ku przerażeniu ochroniarzy zeskakuje ze sceny i bawi się wśród publiczności. Swoją charyzmą zdołała porwać do tańca większość uczestników tego wydarzenia, nawet tych, którzy ostatnie dwanaście godzin spędzili w pracy i mieli nadzieję, że na jej występie posiedzą sobie w spokoju, słuchając dźwięków, które ukoją ich rozdygotane układy nerwowe. Głos Francuzki - głęboki, niski, gęsty niczym roztopiona gorzka czekolada - wywoływał drżenie i wzbudzał zachwyt. Ale niestety na krótko...

Plac (muzycznych) zabaw

Dostaję gęsiej skórki na myśl o tym, co powiedzą ci, którym koncert się spodobał - wygląda bowiem na to, że znajduję się w zdecydowanej mniejszości. Widząc wszędzie wokół ludzi, którzy na występie ciemnoskórej wokalistki najwyraźniej bawili się świetnie, odnosiłam wrażenie, że nie jesteśmy na tym samym koncercie. Co prawda trzeba przyznać, że Nadia Mladjao - jak by nie było - talent ma. Jednak cóż z tego, skoro ani ona sama, ani producent, który odpowiada za jej sukces, nie mają pomysłu na jego wykorzystanie? Materiał zebrany na jej debiutanckiej płycie "The Shape of a Broken Heart", choć w niektórych momentach swoją powtarzalnością zaczyna nużyć, mimo wszystko wydaje się spójny. Po pierwszym przesłuchaniu wiemy, że tym, co wyróżnia Imany jest szorstki alt oprawiony w proste piosenki podane w popujących aranżacjach z afrykańskimi elementami. W przypadku koncertu tej spójności zabrakło. Część piosenek łatwo wpadała w ucho (np. jej topowy hit "You will never know" czy "Please and Change"), inne zaś były dosyć trudne w odbiorze. Krótko rzecz ujmując, nie wiadomo, o co właściwie w nich chodzi. Oczywiście można by uznać to za plus, powiedzieć, że takie niedookreślone kompozycje z osobliwymi liniami melodycznymi sprawiają, że artystka nie pozwala się łatwo zaszufladkować. Tyle tylko, że obawiam się, że w tym przypadku ma to związek wyłącznie z brakiem doświadczenia i obycia zarówno w śpiewaniu, jak i w interpretowaniu. O tym drugim można się przekonać, odtwarzając nagrania wrzucone do sieci, w których wokalistka z wyczuwalnym brakiem muzycznej świadomości wykonuje cudze utwory.

Zbrodnia na scenie

Skoro już jesteśmy przy piosenkach z drugiej ręki... (i tutaj biorę głęboki oddech) dnia 16 kwietnia 2013 roku w poznańskiej Sali Ziemi Nadia Mladjao dopuściła się muzycznego świętokradztwa - wykonała covery, które posklejała ze sobą lub włączyła do własnych utworów, masakrując oryginały. "Ready or not" z repertuaru The Fugees czy "Sign your name" Terence'a Trenta D'Arby'ego zostały brutalnie pocięte i zagrane być może nawet z wyobraźnią, ale bez krztyny szacunku dla pierwotnych wersji. Nie trzeba być krytykiem muzycznym, żeby wiedzieć, że z utworami istniejącymi w masowej świadomości jest pewien problem - rzadko kto potrafi wykonać je tak, by chociaż częściowo dorównywały poziomem pierwowzorowi. A sięganie po piosenki funkcjonujące jako największe hity w historii muzyki rozrywkowej jest równoznaczne ze strzeleniem sobie w kolano. To, co Imany zrobiła z "Bohemian Rhapsody" po prostu woła o pomstę do nieba! Obawiam się, że Freddie Mercury przewróciłby się w grobie, słysząc taką wersję swojego przeboju. Moim zdaniem tego typu praktyki - bezmyślne bezczeszczenie ogólnoludzkiego mienia kulturalnego - jest zwyczajnie szkodliwe i powinno być bezwzględnie tępione.

Żeby było jasne, nie mam nic przeciwko tej wokalistce. Ze względu na to, że śpiewaniem zajmuje się od niedawna, można wybaczyć jej liczne niedociągnięcia. Ma interesującą barwę głosu i spory potencjał. Pytanie tylko, czy - tak jak poprzednia gwiazdka wykreowana przez producenta Malika Ndiaye, zinfantylizowana piskliwa Ayo - nie stanie się sensacją wyłącznie jednego sezonu.

Karolina Gumienna

  • koncert Imany
  • Sala Ziemi
  • 16.04