Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Na marginesie Mediations Biennale. Artystyczne rekolekcje

Czy w Kościele jest dziś miejsce dla współczesnej sztuki? A czy w sztuce jest miejsce dla współczesnego Kościoła? 

Julia Oldham, Rotations1, kadr wideo 2006, fot. Archiwum Mediations Biennale - grafika artykułu
Julia Oldham, Rotations1, kadr wideo 2006, fot. Archiwum Mediations Biennale

W latach 80. zeszłego wieku najważniejsze w Polce spektakle, wystawy czy koncerty odbywały się właśnie przed ołtarzem. Czasem zasłoniętym.

Przez wieki europejscy artyści tworzyli na chwałę Bożą, a Kościół był jednym z ich najhojniejszych mecenasów. Dziś wydaje się, że sztukę i religię dzieli przepaść. Szczególnie w Polsce. Jeśli ktoś próbuje zbudować nad tą przepaścią most, zostaje on niemal natychmiast wysadzony w powietrze przez jedną albo drugą stronę. - Artyści obrażają uczucia religijne! - grzmią hierarchowie. - Kościół stał się polityczny, próbuje nas zwolnić, a nawet zabronić nam myślenia, dokonywania krytycznych osądów - odpowiada druga strona.

Skąd ten konflikt? O co w nim idzie? Dlaczego straciliśmy (czy bezpowrotnie?) coś niezwykłego, co przydarzyło nam się w latach 80. zeszłego wieku?

Nie tylko bogoojczyźniani

Większości młodych czytelników trudno to sobie pewnie wyobrazić, ale wtedy to właśnie polski kościół uznawany był przez artystów i widzów za publiczną przestrzeń wolności. Jedyną w tamtym czasie. To tam odbywały się spotkania, wykłady, dyskusje, wystawy, koncerty, spektakle. Przykościelne salki, dziedzińce, ale też nawy boczne i główne zmieniały na kilka godzin swoje przeznaczenie. Bywało, że zasłaniano ołtarz. - Nie dlatego jednak, żeby Bóg nie widział, co my tam wyprawiamy, ale ze względów artystycznych - opowiada Ewa Wójciak z Teatru Ósmego Dnia, dziś znana raczej z krytycznego stosunku do Kościoła. Opowiada: - My nigdy nie byliśmy specjalnie bogobojni, ale w tamtym czasie przy kościołach tworzyły się autentyczne wspólnoty czy nawet komunie dusz i rzeczywiście można było tam mówić własnym głosem. Spotykających się tam ludzi łączył obywatelski opór przeciwko kłamstwu, w którym przyszło nam wszystkim żyć. W innych okolicznościach pewnie nigdy byśmy się nie spotkali. Wtedy było to możliwe, inspirujące dla obu stron, fascynujące. Nie bardzo podobało nam się to, że po naszym przedstawieniu widownia spontanicznie śpiewa Boże, coś Polskę. Bogoojczyźniana symbolika to zdecydowanie nie nasza estetyka, nie nasz światopogląd. Wtedy wydawało się jednak, że są sprawy ważniejsze niż podejmowanie polemiki na ten temat, choć niektórzy moi koledzy już wówczas uważali, że nie powinniśmy się utożsamiać z poetyckimi akademiami, romantycznymi wieczornicami i całym tym patosem, który miał tam wtedy także miejsce. Nie żałuję tego doświadczenia, ale dziś jestem do niego znacznie bardziej krytycznie nastawiona. Kościół wciąż jest dziś beneficjentem zaufania, którym obdarzyło go wtedy społeczeństwo, a ja uważam, że wynikają z tego konsekwencje groźne dla nas wszystkich.

Nie tylko sakrorealizm

Wojciech Müller, plastyk, związany z poznańskim Uniwersytetem Artystycznym, także wystawiał swoje prace w kościołach. - Wiązało się to z wyborem nie tyle artystycznym, ile moralnym czy nawet politycznym. Sytuacja była zero-jedynkowa, więc trzeba się było radykalnie opowiedzieć po jednej stronie - mówi.

I opowiada: - Kościół był dla nas przestrzenią wolności, w której funkcjonował zupełnie niezależny obieg sztuki: z wystawami, kuratorami, recenzjami. Mam poczucie, że wiązało się to także ze szczególną formą uczestniczenia w sztuce. Nie zajmowaliśmy się żadną edukacją, żadnym krzewieniem kultury, żadnym dostarczaniem jej "pod strzechy". Prowadziliśmy autentyczny dialog z odbiorcami: interesowały nas te same tematy, mieliśmy te same problemy, mówiliśmy wspólnym językiem, byliśmy sobą wzajemnie zainteresowani. Twórczość niektórych artystów z tego czasu oceniana jest dziś często dość krytycznie i porównywana do sakrorealizmu - socrealizmu w wersji sakralnej. Jedni się tego okresu w swojej twórczości wstydzą, inni wypinają piersi po medale, traktując go jako szczególną zasługę. Nie należę ani do jednych, ani do drugich. Było to dla mnie ważne doświadczenie. Pamiętam poczucie jakiegoś większego wymiaru tego, czym się zajmujemy, ale też większej odpowiedzialności za to, co robimy. Nie sądzę, żeby to się mogło powtórzyć. Nie widzę też, żeby tamte doświadczenia przełożyły się na jakieś kontynuacje. Może to dobrze. Może tamten czas powinien zostać w naszej pamięci jako jakiś fenomen.

Ci, którzy są za, i ci, którzy są przeciw

Ja też pamiętam ten czas. Wychowałam się na tych spektaklach, na tych wystawach, na tych koncertach, na tych dyskusjach... Kościół był dla mnie miejscem wolności i prawdy, ale przede wszystkim otwartości i dialogu. To dlatego i sztukę, i wiarę traktuję bardzo serio. To dlatego nie umiem dziś śpiewać w żadnym z dwóch chórów, które zdają się monopolizować naszą przestrzeń publiczną i dzielą nas na tych, którzy są za i na tych, którzy są przeciw.

Bardzo jestem więc ciekawa, jak współczesna sztuka odnajdzie się w sakralnej przestrzeni podczas tegorocznego Mediations Biennale. Bardzo jestem ciekawa, jak biorący w nim udział artyści odniosą się do tematów związanych z wiarą, religią, duchowością. Mam też nadzieję na artystyczne rekolekcje. Wierzę bowiem i w "sztukę wierzącą", i w "kościół wątpiący". A także w to, co pomiędzy nimi.

Ewa Obrębowska-Piasecka