Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Między fortami

Co przydało się najbardziej podczas tegorocznych Dni Twierdzy Poznań? Wygodne buty, program imprezy, butelka wody... i dar bilokacji. Odwiedźmy raz jeszcze niektóre z udostępnionych przez organizatorów fortec - miejsca pełne atrakcji, ale i często okrutnie naznaczone przez historię.

. - grafika artykułu
Fort VI, fot. Sławomir Wąchała

Manewry wojskowe. Fort VI

Przy fortecznej bramie witają nas amerykańscy żołnierze i lufy karabinów maszynowych osadzonych w gniazdach strzeleckich. Dalej, na dziedzińcu, sytuacja jak z międzynarodowych, ponadczasowych i obojętnych na wszelkie waśnie manewrów wojskowych. Obok wspomnianych Amerykanów w pustynnych mundurach szeregowi Wehrmachtu i polscy strzelcy, w tłumie kilku Sowietów. Na placu ciężarówki wojskowe z epoki i samochody rozpoznawcze z teraźniejszości. Mnóstwo broni. Alternatywna wizja historii, w której to mundury są czymś w rodzaju strojów oddających koloryt lokalny i nikt nikomu z ich powodu nie robi krzywdy.

Wewnątrz twierdzy stanowiska z bronią - długą, krótką, maszynową i wybuchową. Dominują amerykańskie, sięgające czasów pionierów i pierwszych milicji, kult broni oraz niemiecki szacunek dla oręża. W jednej z komnat ekspozycja poświęcona w  katastrofie w Czarnobylu. Gdzie indziej relikty wojsk pruskich. Schodami i drabiną można dostać się do kopuły obserwacyjnej fortu, z której co prawda zbyt wiele nie widać, ale można sobie dużo wyobrazić.

O 13 odbywa się rekonstrukcja historyczna. Przenosimy się do 1919 roku, na wschodnie rubieże Rzeczypospolitej. W dolinie żołnierze Armii Wielkopolskiej, na wzniesieniu bolszewicy. Nasi mają przewagę liczebną, ale czerwonoarmiści biją się dzielnie. Trwa zaciekła wymiana ogniowa. Przyglądające się temu dzieci szaleją z radości. Polacy stosują manewr okrążający, niczym Hannibal pod Kannami. Jeden z żołnierzy wielkopolskich zachęca najmłodszych do wzięcia udziału w szturmie. Dołączają ochoczo. Dziecięca krucjata przeważa, wzięci ze wszystkich stron czerwonoarmiści kapitulują. Młodociani rekruci przeszukują jeńców. - Jak mawiał Piłsudski, "przed Armią Wielkopolską cała Polska się korzy" -  podsumowuje narrator potyczki.

Miejsce pamięci. Fort VII

Tutaj ani śladu wojennego entuzjazmu i fascynacji bronią. Chociaż Fort VII jest najlepiej zachowaną placówką obronną ze wszystkich otaczających miasto i stanowi interesujący przykład niemieckiej myśli obronnej, zdaje się to nie mieć znaczenia. Wszystko przez zawieszony nad bramą szyld Konzentrationslager Posen.

Fort VII jest przerażającym miejscem pamięci - w 1939 r. powstał tu pierwszy na terenie Polski obóz koncentracyjny, obecnie na jego terenie mieści się Muzeum Martyrologii Wielkopolan. Wśród turystów panują stonowane nastroje, powaga stosowna dla miejsca. Przewodnik oprowadzający grupę opowiada, że fort nigdy nie widział walk, widział za to rzeczy o wiele gorsze. Pojmujemy to, odwiedzając kolejne z pomieszczeń twierdzy, w których trafiamy na tablice upamiętniające pomordowanych oraz urny z ziemią z obozów - Chełmno, Auschwitz, Dachau, Gross-Rosen. Wszędzie tam trafili Wielkopolanie, którzy nie zostali zamęczeni w obozie w Poznaniu.

Eksponaty, którymi dysponuje muzeum, stanowią ponure świadectwo kaźni - fotografie dokumentujące zbrodnie, obozowe "pasiaki" i różańce z chleba, pejcz gestapowca, gilotyna. A także butle na tlenek węgla, przy użyciu którego zagazowano 400 pacjentów Zakładu Psychiatrycznego w Owińskach oraz oddziału psychiatrycznego Kliniki Neurologiczno-Psychiatrycznej Uniwersytetu Poznańskiego. Nie istnieją słowa zdolne do opisania okrucieństwa, którego świadkiem były te mury.

Wieczór z nietoperzami. Fort III (i ZOO)

Pierwsze z nich, rudawe borowce wielkie, przemknęły nad naszymi głowami, gdy wchodziliśmy do fortu, aby wysłuchać prowadzonej przez Martę Kepel z Polskiego Towarzystwa Ochrony Przyrody "Salamandra" prelekcji. Pół godziny później, uzbrojeni w nową wiedzę, a także w latarki emitujące czerwone światło, rejestrator ultradźwięków oraz kamerę termiczną skonfigurowaną z tabletem, zanurzyliśmy się w spowite mrokiem ZOO.

W pobliżu stawu usłyszeliśmy mroczki późne, lecz ich nie dostrzegliśmy. Na miejscu mieliśmy za to okazję podziwiać inne ssaki, nieco mniej latające i nieco bardziej ociężałe. Oczom naszym, wpatrzonym w tablet przewodniczki, ukazały się bowiem odpoczywające na wyspie foki. Wylegujące się w pełnej termowizji. Czyż to nie wspaniały widok?

Dalsza wyprawa przyniosła kolejne udane obserwacje. W trakcie przeprawy ciemnymi alejkami towarzyszyły nam karliki większe, których bliskość poświadczały odczyty rejestratora. Nad kolejnym ze stawów snop czerwonego - neutralnego dla nietoperzy - światła wydobył z mroku nocki rude, które z finezją pikowały na latające centymetry nad taflą wody owady. W trakcie naszej wyprawy, gdy zapuściliśmy się  do jednego z należących do fortu pomieszczeń, do którego droga prowadziła przez fosę i strome schody, nad naszymi głowami, w czerwonej poświacie, zawirowali kolejni  przedstawiciele tego gatunku.

"Salamandra" zorganizowała dla nas jeszcze jedną nieoczekiwaną atrakcję - bezpośrednią "konfrontację" z  nietoperzami. Gdy Marta Kepel wyjęła z klatki dwa uratowane przez stowarzyszenie zwierzęta, znanego nam już skądinąd borowca wielkiego i karlika malutkiego, najmłodsi uczestnicy naszych terenowych badań nie mogli powstrzymać się przed głaskaniem tych fascynujących ssaków. Wkrótce znaleziony niedawno pod budynkiem dworca karlik, który tego wieczora miał wrócić na wolność, rozpłynął się w nocy.

Historyczne sprostowania. Cytadela

Pierwsze wzniesienia pokonujemy szutrową drogą. Dlaczego szutrową? Ponieważ gdyby żołnierze carscy mieli rozpocząć niespodziewany ostrzał z braku wyboru wolelibyśmy zostać ranieni niewielkimi odłamkami kamieni. Wkrótce docieramy do przepastnej polany w południowej części parku. Dzięki naszym przewodnikom - Bartkowi Bartkowskiemu i Henrykowi Lubawemu ze Stowarzyszenia "Reduta" - możemy spojrzeć nań oczami architekta fortu Winiary, generała Johanna Leopolda Ludwiga von Brese-Winiary i dostrzec szeregi ceglanych baraków oraz ćwiczących musztrę rekrutów. Dalej, maszerując parkowymi alejkami i bezdrożami, podziwiamy wały, kaponiery i raweliny. Albo to, co z nich zostało.

W opowieściach naszych przewodników odżywają nie tylko czasy pruskie, ale też słynne boje o Cytadelę prowadzone w lutym 1945 r., kiedy to wyczerpane siły niemieckie przeciwstawiały się radzieckiej machinie wojennej. Na naszych oczach Lubawy kwestionuje pewne utarte opowieści:  - W czasach, gdy chodziłem do szkoły, mówiło się, że Cytadeli broniło około 40 tys.  Niemców - stwierdza. - Jest to niestety nieprawda. Cały garnizon miasta liczył około 20 tys. żołnierzy. Gdy rozpoczęły się walki o Cytadelę, miasto było już zajęte i żyło własnym życiem. Na Cytadeli schroniło się od 2 do 3 tys. Niemców, w większości rannych. W rawelinie było od 30 do 40  żołnierzy zdolnych do walki i 250 rannych. Działa które stały na wale, to były działa z czasów Napoleona, skuteczne na 200 m. - tłumaczy, po czym pokazuje miejsce, w którym radziecki czołgi przerwały wał. Spacer twa trzy godziny i kończy się przy Bramie Polnej. Żegnamy się, podziwiając wyżłobione w murze ślady po gąsienicy Tygrysa.  który w ostatnim roku wojny nie wyrobił na zakręcie w kształcie litery "s".

Jacek Adamiec

  • VII Dni Twierdzy Poznań
  • Park Cytadela
  • 24-25.08

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019