Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ETHNO PORT. Niespieszno

Czwarty i zarazem ostatni dzień 12. edycji festiwalu Ethno Port upłynął pod znakiem muzyki wprowadzającej słuchaczy w trans - najpierw tej rodem z wietrznych irlandzkich wrzosowisk i łąk, następnie kolorowej i rozkołysanej Kolumbii, a na koniec spalonej słońcem Grecji.

. - grafika artykułu
fot. Adam Jastrzębowski

Dziedziniec Zamkowy w bezpośrednim sąsiedztwie pubu The Dubliner to w tym roku znakomicie nieprzypadkowy wybór miejsca dla koncertu irlandzkiej grupy Lankum. Ten młody kwartet z Dublina złożony z braci Iana i Daragha Lynchów (pierwszy gra na dudach i flażolecie, drugi na gitarze), Cormaca Mac Diarmada na skrzypcach i Radie Peat na akordeonie i fisharmonii z miejsca utwierdza w przekonaniu, że młodzi ludzie powinni wracać do korzeni. Świeżość  interpretacji dawnych pieśni o rolnikach i żeglarzach w wykonaniu tej czwórki na nowo definiuje słowo "tradycja", otrzepując je z kurzu i pajęczyn, z jakimi wciąż zwykło się ono niektórym kojarzyć. 

Członkowie zespołu sami siebie nazywają "dublińskimi łachudrami" i coś w tym jest, bo ich koncert zdecydowanie kojarzy się bardziej z wieczornym wyjściem do pubu z przyjaciółmi niż z aranżowanym występem na żywo. Dużo tu żywiołowości i improwizacji, sporo dystansu do siebie i publiczności, a przede wszystkim zabawy. A przecież właśnie o to chodzi we wspólnym muzykowaniu. Lankum nie tylko odtwarza zapomniane wersy i melodie, ale i czerpie z tego nieskrywaną radość i frajdę, co bez trudu dało się zaobserwować praktycznie na każdym etapie niedzielnego koncertu. Muzycy raz to wpadali w ciąg niekończących się i w kółko zapętlających dźwięków, a raz śpiewali a capella, następnie akompaniując sobie nawzajem. Przyjemnie było obserwować harmonię i spójność pomiędzy nimi i ich wspólnym podejściem do muzyki przodków.

Część z zaśpiewanych przez nich pieśni traktowała o rzeczach poważnych, jak niespełniona miłość czy tęsknota za kimś bliskim albo surowe zasady panujące w małych społecznościach, inne z kolei pokazywały życie z przymrużeniem oka, jak choćby skoczna piosenka wyliczająca wszystko to, co miało by się ochotę zjeść, gdyby tylko ktoś inny uregulował nasz rachunek. Z całą pewnością to właśnie ta specyficzna melancholia pomieszana z lekkością i wesołością, a z miejsca udzielająca się słuchaczom spowodowała, że muzycy aż trzy razy powracali na scenę przywoływani gromkimi oklaskami i zachęcającymi gwizdami.

Kolor i rytm

W zupełnie innym duchu utrzymany był występ kolumbijskiej legendy pieśni Liny Babilonii z zespołem  Son Ancestros. W kompletnie zaciemnionej Sali Wielkiej największe wrażenie robiły obszerne i pełne wirujących w tańcu falban kolorowe suknie Liny Babilonii i jej towarzyszki Joseliny Llereny Martinez, śpiewających przekazywane z pokolenia na pokolenie pieśni, których same nauczyły się od swoich matek i babć. Pieśniarkom akompaniowali czterej muzycy - trzej z nich na bębnach o tajemniczo brzmiących nazwach, kolejno: tambor alegre, llamador, bombo, i jeden na marakasach. Oprócz nadawania rytmu i charakteru jej pieśniom muzycy wdawali się też w muzyczny dialog z gwiazdą tego koncertu, powtarzając jak echo wyśpiewywane przez nią frazy.

Pochodząca z prowincji Bolívar pieśniarka razem z grupą Son Ancestros kontynuuje i rozwija bogate afrokaraibskie tradycje, których podstawą są skonstruowane w przejrzysty i prosty sposób pieśni. Wprawdzie mnie samej nie urzekły ani nie porwały one tak jak wspomniane wcześniej irlandzkie opowieści, niemniej spora część festiwalowej publiczności dała się rozkołysać muzykom w tym samym rytmie co falująca suknia Liny Margarity Babilonii Herrery.

Bałkany w pigułce

Występujący pod gołym niebem na przedzamkowej Scenie na Trawie muzycy grupy Evritiki Zygia również nie zdołali wywołać we mnie takiego zachwytu jak inni grający na ethoportowej scenie w minionych latach artyści, by wspomnieć choćby Ibrahima Maaloufa czy Nourę Mint Seymali. Mimo to ich muzyka na pewno jeszcze nie raz będzie mi towarzyszyć jako wyciszające tło i subtelny akompaniament. To również jedna z tych grup, która choć przesiąknięta na wskroś bałkańskością, podrywa do tańca w sposób niespieszny, wręcz transowy. To muzyka rozwijająca się powoli i stopniowo, pozwalająca na pełne zanurzenie w specyficznym południowym klimacie jaki ze sobą niesie.

Evritiki Zygia nieodparcie kojarzyli mi się z inną doskonale znaną grupą wykonującą podobną muzykę, a mianowicie Balkan Sevdah, co akurat w tym przypadku jest jak najbardziej komplementem. Swoją muzykę wykonali na dudy, flet kawal, bęben davul i lirę, ale nie zabrakło też elementów współczesności, takich jak elektroniczne organy. Greckie melodie przejścia towarzyszyły często obrzędom i rytuałom, przez co zachowały się do dzisiaj w wydłużonej, hipnotyzującej formie. Idealnie nadają się zatem do tańców grupowych, jak choćby wijącego się tanecznego korowodu, czego dowodem była publiczność Sceny na Trawie, odczytująca ją właśnie w ten sposób.

Anna Solak

  • Ethno Port Poznań 2019: koncert Lankum, Lina Babilonia Y Son Ancestros  i Evritiki Zygia
  • CK Zamek, Dziedziniec Zamkowy, Sala Wielka, Scena na Trawie
  • 16.06

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019