Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Rachunek polskiego sumienia

Wybór między księdzem Natankiem a Kurtem Cobainem to żaden wybór. Innego nie proponuje nam, niestety, "Wieczny kwiecień" w Teatrze Polskim.

Wieczny kwiecień w Teatrze Polskim, fot. M. Lisiecka - grafika artykułu
Wieczny kwiecień w Teatrze Polskim, fot. M. Lisiecka

Męczę się okrutnie z recenzją tego przedstawienia. Trudno mi się z nim zidentyfikować i trudno odrzucić je w całości. Trudno się nim zachwycić i trudno potępić w czambuł. Myślę sobie o nim od kilku dni, mam je z tyłu głowy, choć pewnie bardziej jest to "zadany temat" niż autentyczna potrzeba rozważania tego, co się właściwie zdarzyło na scenie, bo za wiele się nie zdarzyło. Bardzo chciałabym przestać już zajmować się "Wiecznym kwietniem" - i w sensie dosłownym (po prostu zapomnieć o mało udanym spektaklu), i w sensie metaforycznym (nie musieć wreszcie myśleć o polskim piekiełku). No, ale nie da się, bo nie da się uciec od tematów, które próbują poruszać autor sztuki Jarosław Jakubowski, reżyserka Agnieszka Korytkowska-Mazur i aktorzy - mocno zresztą w to przedsięwzięcie zaangażowani (mam wrażenie, że także osobiście). Cóż robić? Spróbuję się z tym wreszcie zmierzyć i ja.

Dydaktyczny eksperyment homogeniczny

Dawno, dawno temu polski rok składał się z "czerwców", "sierpniów", "grudniów"... Dziś - pewnie także na skutek celebrowania tamtych rocznic - mam "wieczny kwiecień". Wszyscy żyjemy we współczesnej Polsce, wszyscy (mniej czy bardziej) zmagamy się z podziałem, który wmawiają nam media i politycy: na Polskę katolicką i nie-katolicką, na Polską prawą i lewą, na Polskę polską i obcą... A mnie się te podziały - nic na to nie poradzę - jawią jako sztuczne, bzdurne, puste. Mam też bardzo silne poczucie, że nic z nich nie wynika poza biciem piany - niezależnie od tego, która "strona" aktualnie bije tę pianę intensywniej i w jakiej sprawie.

Sztuka Jakubowicza też się do tych podziałów odnosi. Autor nie staje jednak po żadnej ze "stron". Dywaguje raczej nad kryzysem wartości, kryzysem kościoła, kryzysem demokracji, kryzysem rodziny.... Wcieleniem (ale przede wszystkim ofiarą) tych kryzysów staje się Areczek: młody człowiek, na którym rodzice, szkoła, państwo i kościół przeprowadzili dydaktyczny eksperyment, wciskając mu do głowy... No właśnie! Co właściwie wciśnięto mu do głowy? Mieszkankę sloganów? Zlepek banałów? Garść frazesów? Jak by tego nie nazwać, Areczek, karmiony papką złożoną z bogo-ojczyźniano-praktycznych komunałów oraz boleśnie doświadczany przez system wyrafinowanych presji oraz kar, żyje w nieustannym strachu i w nieustannym poczuciu winy. Znaczna część publiczności niewątpliwie się z tym stanem ducha utożsami, bo jest on dość powszechny. Ja jednak nie potrafię.

Syndrom Areczka

Nie mam pojęcia, na ile Areczek jest alter ego autora. Wiem jednak, że poza stan świadomości Areczka raczej w tej sztuce nie wychodzimy. Areczków spotykamy nieustannie: i na żywo, i na wielu forach internetowych. Nie wydaje mi się, żeby byli dyskryminowaną mniejszością. Raczej wręcz przeciwnie: stanowią większość pośród młodych ludzi urodzonych jeszcze za komuny w katolickiej Polsce. Nie dziwię się, że mają w głowie niezły galimatias. Dziwię się jednak, że tak bezwolnie mu się poddają, mając w odwodzie co najwyżej "życie i twórczość" Kurta Cobaina, gdzie wartością przeciwstawną dla wszechobecnego fałszu staje się "autentyczność" (też dyskusyjna przy bliższym oglądzie). Być może tego właśnie w "Wiecznym kwietniu" Jakubowskiego nie lubię. Być może to właśnie drażni mnie w tej sztuce najbardziej i każe się zastanawiać nad sensownością jej wystawiania. Nie chcę wybierać między księdzem Natankiem a wokalistą Nirvany. To żaden wybór. Najzwyczajniej w świecie szkoda mi też choćby godziny (bo tyle zaledwie trwa przedstawienie) na rozstrzyganie tego typu dylematów.

Różewiczowskie alibi nie działa

Agnieszce Korytkowskiej-Mazur nie udało się znaleźć klucza do sztuki Jakubowskiego. Może trzeba było poprzestać na scenicznym czytaniu? Próby posiłkowania się "Kartoteką" Różewicza jawią mi się jako wyraz bezradności wobec całego przedsięwzięcia i dania mu jakiegoś alibi. Kłopot w tym, że everymana Różewicza nie dało się lubić (nawet wtedy, a może przede wszystkim wtedy, gdy grał go Tadeusz Łomnicki), tymczasem Areczek (szczególnie grany przez Piotra B. Dąbrowskiego), chcemy tego czy nie chcemy, wymusza jeśli nie litość, to przynajmniej chęć pochylenia się nad jego niedojrzałością. Konstatacja, że Areczek jest potomkiem Różewiczowskiego Bohatera, nie pojawia się w przedstawieniu, a może warto by ją rozważyć, jeśli już się sięga do "Kartoteki".

Nie chcę dać się złapać w sidła łatwego współczucia dla Areczka. Nie zgadzam się też z tym, co reżyserka pisze na stronie internetowej teatru, że jedynym ratunkiem na Areczkową niemoc, na otaczającą nas degrengoladę, na przygnębiający polski krajobraz jest "wyostrzona ironia". Mam wrażenie, że "wyostrzona ironia" podana w tym właśnie sosie może nas zaprowadzić wyłącznie tam, skąd właśnie próbujemy uciec: albo "pod krzyż" ("bo w coś jednak trzeba wierzyć"), albo na rockowy koncert ze spektakularną demolką ("bo wierzyć nie da się już w nic"). Żadne z tych rozwiązań do niczego nie prowadzi, więc wciąż będę wierzyć w zdrowy rozsądek i poczucie humoru oraz dobrego smaku.

Karkołomne zadania aktorskie

I teraz trochę o dobrym smaku. Inscenizacja właściwie prawie się nie zmieniła od scenicznego czytania dramatu podczas finału konkursu Metafory Rzeczywistości, które "Wieczny kwiecień" w tym roku wygrał. Na ogołoconej (a właściwie "wybebeszonej") scenie Teatru Polskiego pojawia się duży materac w kształcie krzyża. On jest polem gry dla aktorów - niewdzięcznym, bo utrudniającym każdy ruch i dodającym każdemu ruchowi (to naprawdę zamierzone?) jakiegoś absurdalnie groteskowego charakteru. Jeśli miała to być metafora polskiego "grzęźnięcia" w krzyżu, polskiego "potykania się" o krzyż, to wypadła dość karkołomnie. Do tego kilka klęczników, kilka pulpitów do nut, jeden wózek inwalidzki, gitara elektryczna (dla rockmana), gitara akustyczna (dla księdza) oraz dwie pary słuchawek - i to właściwie wszystko. Surowość (lubię "surowe" scenografie) sugeruje, że będziemy rozmawiać serio.

Nie rozumiem jednak tego, co na scenie wyprawiają aktorzy (poza kilkoma scenami, kiedy na chwilę udaje im się stworzyć postacie z krwi i kości). Poziom zastosowanych przez nich formalnych udziwnień, które niczemu nie służą, osiągnął dla mnie w tym spektaklu stan nie do przyjęcia. Teatralne doświadczenie podpowiada, że liczba min, grymasów, "śmiesznych" kroczków oraz przysłowiowe "sięganie lewą ręką do prawego ucha" są zwykle wprost proporcjonalne do reżysersko-aktorskiej niemocy. Prym wiodą tu Barbara Karasińska i Barbara Prokopowicz (skądinąd znakomite aktorki!), ale wszyscy inni też chyba dostali takie właśnie "zadania", mamy więc do czynienia z jakimiś wynaturzonymi (bo przecież nie karykaturalnymi) wcieleniami rodziców, księży, pątników, dzieci płci obojga oraz samego Cobaina. Szkoda, bo podczas październikowego czytania było tych dziwacznych zabiegów znacznie mniej - z pożytkiem dla efektu oraz dla widza. Zżymałam się po tym czytaniu, że zrobił się z niej kabaret, a chyba jednak nie o to chodziło Jakubowskiemu. Z żalem jednak stwierdzam, że wersja "kabaretowa" była jednak bardziej strawna niż wersja "artystowsko natchniona".

Co zrobić z listopadową sobotą?

Będąc zwierzęciem społecznym, kończę ten tekst w poczuciu absurdu. Nie umiemy rozmawiać o Polsce stojąc po dwóch stronach barykady. Nie umiemy rozmawiać o Polsce siedząc obok siebie na teatralnej widowni. Może za dużo o niej rozmawiamy? Może czas przestać międlić ten temat i zająć się czymś konkretnym, a Polska wyniknie z tego przy okazji i wcale nie będzie taka paskudna? Już 17.11. macie Państwo szansę dokonania wyboru: Marsz Równości albo różańcowa modlitwa za tęczowych manifestantów, albo... No właśnie, co zrobić ze swoim życiem w listopadową sobotę? Jeśli tego nie wiecie, szczerze polecam (nie polecając spektaklu) program do "Wiecznego kwietnia". To bardzo zgrabna książeczka, opracowana redakcyjnie przez Annę Maśląkowską a graficznie (na kształt modlitewnika) przez Marcina Markowskiego, która znakomicie się nadaje do zrobienia indywidualnego rachunku polskiego sumienia. Znajdziecie tam zarówno wypisy z Mickiewiczowskich "Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego", jak i sugestie dotyczące wyboru obuwia dla dziecka. Od czegoś trzeba zacząć. Najlepiej od siebie.

Ewa Obrębowska-Piasecka

  • "Wieczny kwiecień" Jarosława Jakubowskiego
  • reżyseria i scenografia Agnieszka Korytkowska-Mazur
  • kostiumy Magdalena Dąbrowska
  • muzyka Dawid Dąbrowski
  • ruch sceniczny Maciej Zakliczyński
  • reżyseria świateł Marek Oleniacz
  • prapremiera w Teatrze Polskim w Poznaniu 10.11.
  • obsada: Piotr B. Dąbrowski - Areczek, Michał Kaleta - Pan Krzysiu, Barbara Prokopowicz Syntia, Emilka, Barbara Krasińska Matka, Pani Ala, Andrzej Szubski - Ojciec, Ksiądz Grzesiu, Paweł Siwiak - Kurt Cobain