Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Oby więcej takich powtórzeń

Z Arturem Rojkiem jest jak z oliwkami lub dobrą whisky - albo się je lubi i smakuje z prawdziwym namaszczeniem, albo całkowicie odrzuca. Jak wszystko co charakterne i wyraziste.

. - grafika artykułu
Fot. Tomasz Nowak

"Rojek-srojek" - żartuje mój dobry kolega i zarzuca mu nadmierną ckliwość, niemęskość i zmanierowanie. Mam z tą opinią niemały problem, bo sama widzę go zupełnie inaczej. Dla mnie jest uosobieniem wrażliwości, która nie ma konkretnej twarzy, metryki ani płci. Mało tego - wierzę mu. Podobnie jak wierzę, że on sam wierzy w to, o czym i jak śpiewa. To bardzo dużo. Autentyczność jest cechą szczątkową na naszej scenie muzycznej. W Poznaniu Rojek udowodnił, że koncerty kreuje na bardzo wysokim poziomie - perfekcyjni muzycy, świetne nagłośnienie i niesamowita gra świateł. Pytanie tylko, ile w tym artyzmu a ile profesjonalizmu. Bardzo bym chciała, by dominował ten pierwszy. Ale po kolei...

Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że chłopak z Mysłowic już na zawsze kojarzony będzie tylko z grupą o pochodnej im nazwie, z którą w latach 90. i na początku nowego stulecia podbijał serca słuchaczy, zwłaszcza płci pięknej. Tymczasem w 2012 roku odłączył od zespołu i jako artysta solowy wypracował swój własny, oryginalny styl. Został również pomysłodawcą i dyrektorem artystycznym OFF Festivalu, który po czterech latach, przeniósł się do Katowic. Współpracował też z wieloma uznanymi nazwiskami w branży, m.in. Andrzejem Smolikiem, Katarzyną Nosowską czy zespołem Pustki. Przez cały ten czas pozostał wierny swojej estetyce, która stała się jego znakiem rozpoznawczym. Doprawdy, jego charakterystycznego wokalu nie sposób pomylić z jakimkolwiek innym.

Ewolucja, nie rewolucja

Aury, jaka otacza jego piosenki, trudno nie wiązać z tym, czego wcześniej dokonywał z Myslovitz. Nic dziwnego, na tym właśnie polega konwencja, w jakiej czuje się najlepiej. Mimo to udało mu się odnaleźć własną drogę i zauważalną równowagę pomiędzy tym, co dzieje się tu i teraz a przeszłością. To nie tak, że kompletnie sprzeniewierzył się dawnej estetyce, wykalkulował nową jakość i podążył łatwą ścieżką komercyjnego popu. Wręcz przeciwnie. Raczej ewoluował i teraz zamiast "marzyć o życiu w dalekich krainach i spoglądać w puste lornetki butelek" w sposób niezwykle dojrzały i przenikliwy do kości śpiewa o tym, co ważne. Jak zwykle są tu samotność i pustka, bezsilność i małość, słabość i ułomność... człowiek po prostu. I to ten, którego raczej nie lubimy oglądać na co dzień, a tym bardziej spoglądać na niego w lustrze, a przecież i tak wiemy, że te piosenki są właśnie o nas.

Mniej znaczy więcej

Nie od dziś wiadomo, że Rojek to artysta wysmakowany, świadomy tego, co i jak chce powiedzieć. Jest oszczędny w środkach, nie szarżuje. Ale kiedy już postanowi wprowadzić jakiś nowy, obcy element, robi to z ogromnym wyczuciem, w punkt. Jak z rewelacyjnym pomysłem, by na płycie umieścić partie wokalne śpiewane przez dziecięcy chór czy niestandardowe instrumenty, na przykład duże cymbały.

Zagrany przez niego materiał i źródło obecnej trasy koncertowej to zeszłoroczny, i zarazem jego pierwszy solowy, album "Składam się z ciągłych powtórzeń". Płyta odniosła niebywały sukces, w mgnieniu oka zdobywając status platynowej. Trudno się temu dziwić, skoro promujące go single - "Beksa" czy "Syreny" to muzyczne majstersztyki, triumf detali, dopracowany absolutnie w każdym szczególe. Podobnie jak towarzyszące im teledyski - bardzo charakterystyczne, choć zrealizowane zupełnie w innym stylu. Dość powiedzieć, że "Beksa" (podobnie jak "Syreny") trafiła na pierwsze miejsce listy przebojów radiowej Trójki, gdzie utrzymała się aż przez 25 tygodni. Wydająca jego płyty wytwórnia Kayax doskonale wiedziała, co robi, stawiając na czarnego konia, który pozwoliłby jej wygrać zacięty wyścig o serca słuchaczy. Założenie spełniła - bilety na czwartkowy koncert zostały całkowicie wyprzedane jeszcze przed terminem. Właśnie mija rok od premiery, a ludzie wciąż chcą słuchać tych "ciągłych powtórzeń".

Grzechotki zamiast gitary

Poznańska publiczność została wystawiona na próbę, oczekując pojawienia się Rojka i zespołu w coraz silniej spowijających salę kłębach dymu. Zachęcające oklaski i okrzyki najwyraźniej spełniły swoją rolę, cierpliwość została nagrodzona. Fanów czekała za to drobna niespodzianka - Artur Rojek tym razem zamienił gitarę na tykwowe grzechotki. Powód? Uraz ręki po wyjeździe na narty (kontuzjowana ręka została zresztą schowana w gustownej, brokatowej rękawiczce, wypisz wymaluj David Bowie). Szkoda, choć oddać mu trzeba, że w zamian zyskał większą swobodę ruchów i nie zawahał się jej wykorzystać. Przyznam, że nigdy nie podejrzewałabym go o taką dynamiczność przy mikrofonie.

Inna rzecz, że cały koncert przypominał świetnie wyreżyserowany i perfekcyjny w każdym calu spektakl. Taki, z którym rzadko mamy do czynienia akurat w tym miejscu, gdzie większość muzyków po prostu ustawia swoje instrumenty i robi z nich mniejszy lub większy użytek. Tym razem było inaczej. Falujący poziom głośności, finezyjnie drapowania materii otulającej scenę, światła... Zwłaszcza gra świateł, w znacznej mierze budująca klimat każdego z utworów. Pytanie tylko, czy właśnie tego oczekuje publiczność, która idealne brzmienie dostaje już na płycie, od spotkania z artystą oczekując żywego i spontanicznego kontaktu. Zarówno z nim samym, jak i z jego piosenkami.

Nie zmienia to faktu, że cały Eskulap większość z nich śpiewał razem z zespołem, na każdą kolejną reagując coraz bardziej entuzjastycznie. Nic dziwnego, że w takiej atmosferze "Beksa" wybrzmiała ze sceny już jako druga, zaraz po otwierającym koncert "Lecie '76". To właśnie ona, razem z "Syrenami", była najczęściej graną bohaterką wieczoru, pojawiając się dodatkowo na bisach, które zespół dawał aż dwukrotnie. Prócz tego "Kot i pelikan", "Czas, który pozostał", "Krótkie momenty skupienia" i reszta znakomitych utworów, które - jak się okazuje - reprezentują bardzo wyrównany poziom, zwłaszcza w wydaniu koncertowym. Nic zresztą dziwnego, skoro utwory te wyszły wprost spod jego palców. Rojek jest bowiem, wspólnie z Bartoszem Dziedzicem i Radkiem Łukasiewiczem ("Syreny"), autorem tekstów i muzyki wszystkich dziesięciu piosenek.

Tym bardziej nie dziwi szereg wyróżnień i pochlebnych recenzji, jakie posypały się lawinowo zaraz po wydaniu krążka. Już 23 kwietnia przekonamy się, czy zdominuje również galę wręczenia Fryderyków 2015. To bardzo realne, tym bardziej, że został nominowany aż pięciokrotnie - w kategorii album roku "pop", utwór roku (za "Beksę" i "Syreny") i teledysk roku (ponownie za te dwie piosenki). Trzymam kciuki, bo przynajmniej jedna z nich zasługuje na tę nagrodę.

Anna Solak

  • Artur Rojek
  • Klub Eskulap
  • 19.03