Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

Niepoprawny optymizm

"Ta książka wydaje się tak interesująca, że sama wzięłabym ją i przeczytała". Taką zachętę wypowiada jedna z bohaterek powieści Agaty Przybyłek Tak smakuje miłość. Wybrałem się w to czytanie razem z zestawem autorek wydawanych z wielkim powodzeniem przez poznańską Czwartą Stronę. Bo to podobno książki - jak donosi ta sama pisarka - "poświęcone każdej z nas".

, - grafika artykułu
Gabriela Gargaś "Kiedyś się odnajdziemy", fot. materiały prasowe

W pewnym więc egzaltowanym oburzeniu, że moja wrażliwość wykluczona jest ze względu na biologiczną płeć, zacząłem przyglądać się z coraz większym zainteresowaniem zakątkowi tak zwanej literatury kobiecej. Cztery literackie spotkania - Gabriela Gargaś, Natalia Sońska, Agata Przybyłek i Karolina Wilczyńska - dostarczyły mi dużej dawki humoru. Nie był on jednak związany z treścią ani literackim polotem czytanych przykładów, a raczej z naiwnością, literacką niedojrzałością i przejmująco karykaturalnym etosem, jakie wokół siebie budują autorki.

Trudno byłoby mi napisać  o tym, jak wiele problemów stwarza to marketingowe określenie "literatury kobiecej", bo widocznie w świecie wydawniczym nie zważa się i uchodzą płazem doświadczenia krytyczne co najmniej ostatnich dwustu lat, nie wspominając już o wybitnych badaczkach kobiecości w literaturze - Izabeli Filipiak, Kazimierze Szczuce, Łucji Iwanczewskiej, Gabrieli Matuszek-Stec.

By móc posługiwać się tym określeniem trzeba zawężać horyzonty. I tak jak w stopkach redakcyjnych wykluczają damessy poznańskiego rynku książki mężczyzn, tak stanąć z poczuciem humoru i dystansem do praw równości razem z wykluczonymi. Jak w tomie Splecione letnie sny z cyklu Stacja Jagodno Karoliny Wilczyńskiej, bez rozpisanej na stron kilkanaście historii bohaterki, która uświadamiając sobie, że chciałaby jednak zmienić swoje życie, kryje twarz w we własnych dłoniach - w ogóle u poznanych autorek często dowiaduję się o tym, że jak dłonie to ich własne, a jeśli ręce, to też mają dwie i swoje (sic!). Potem rozmyśla, że chciałaby miłości, bo miłość jednak wszystko odmienia, a potem jeszcze decyduje się na budowanie uczucia wobec mężczyzny, którego sobie wybierze. Może on kilkanaście stron wcześniej spojrzeć na nią, bohaterka już wtedy uświadomi sobie, że tajemnicze jest to spojrzenie. Ale to nie ta refleksja, lecz dobre osiemdziesiąt stron prowadzi czytelnika w stronę decyzji powziętej we własnych dłoniach i głowie również własnej, że to pomysł zakochania odmieni los do końca tomu i wpłynie na system przemian w tomach kolejnych.

Chyba jednak dopuściłem się pewnej nieścisłości. Przemiany namiętnie, już na poziomie frazeologicznym, zachodzą w sercu, nie w głowie. Widocznie fascynacja aortą i naczyniami wielkimi jest dużo bardziej efektowna niż pisanie o myśleniu. Czytałem często na stronach tych tomów o przemianie życia normalnego w życie lepsze, dzięki czemu zyskałem poczucie, że nawet ja, obsesyjnie myślący o tym, że na pewno gdzieś w "gdzieindziej" czeka lepszy los, nie jestem w stanie sprostać temu tempu.

W propozycji Gabrieli Gargaś Kiedyś się odnajdziemy w brawurowy sposób przemiana wynika nawet z nadmiaru szczęścia. Mniej więcej w połowie powieści, gdy jak co dzień na bohaterkę przed szpitalem w którym pracuje czeka Tadek, przez kilka stron dowiadujemy się,  jak dobrze im razem i że będą zmierzać ku małżeństwu. Metafora kroków jest zresztą u Gargaś bardzo dynamiczna - oświadczyny, podniecenie i skakanie Anny co dwa stopnie oraz skromny ślub zajmują półtorej strony. Tu przemiana wynika z wkomponowanej w powieść historii Wołynia! O tak, przemiany, tak gloryfikowane przez wspomniane autorki, to efekt koła historii. Rozterki Anny i chęć innego, lepszego życia związane są z wołyńskimi wydarzeniami. Trudno mi niestety przybliżyć o jakie wydarzenia historyczne chodzi, kwerenda autorki jest bowiem nadzwyczaj skromna. Nie będę posądzał jej jednak o błędy merytoryczne, ale o historyczną fantazję, mimo że pojawiające się raz po raz powstanie czy podziemne walki kojarzą się z wizerunkiem Powstania Warszawskiego, a nie rzezi wołyńskiej, ale przecież chodzi tu o przemiany. Anna szybko zostaje pierwszą, ale nie ostatnią żoną Tadka, ale kocha go dalej, a przynajmniej chce kochać, więc przemiany pędzą, uczucia się rozlewają, Wołyń płonie niczym warszawska Starówka, a autorka dowodzi, że nadmiar szczęścia jest zagrożeniem. Fatum, tu ukryte pod postacią historii, tylko czyha na bezmyślnie chyba szczęśliwe bohaterki. Odpada więc z "kobiecości" kanoniczna Madame Bovary, dołączając do szlachetnego grona wykluczonych przez tworzenie literatury składającej się z pisania historii, które wzruszają i bawią. Jest to zresztą to, co Gabriela Gargaś - jak donosi informacja okładkowa - kocha tak samo jak pierogi.

Zaskakujące w tych tomach są także happy endy. Tworzone pospiesznie, jakby mimochodem pokonujące wszystkie wykreowane wcześniej emocje i wątpliwości. Szczególnie lubi tę suspensową metodę prowadzenia narracji Natalia Sońska. W Zacznijmy jeszcze raz wystarcza jej jedynie kilka zdań od narratora o tym, że spotykająca się dotychczas z Teodorem bohaterka zaniecha tych spotkań i ułoży sobie życie. I trach! Na ostatnich kilku stronach, jak na metaforycznym wybiegu modowym stają Bartek - były chłopak i Tomasz - który jak i Adam, dotychczas byli obecni w opowieści głównie jako postaci machające czy spoglądające ukradkiem. W ogóle we wszystkich tych powieściach ukradkowych spojrzeń jest najwięcej, właściwie można by stwierdzić, że nikt nie patrzy sobie w oczy - wszyscy ukradkiem, a potem już głęboko, w kontakcie fizycznym z nieodłącznym opisem jedwabistości skóry.

Odpadają  z nurtu tego rodzaju "literatury kobiecej" wszystkie utwory, w których zamiast niesłychanych zakończeń istnieje decyzja bohaterki. No cóż, trzeba pożegnać i odesłać w krainę literatury "niekobiecej" szczególnie pielęgnującą realizm noblistkę Alice Munro. Właściwie, by zostać wydanym w tak rozumianym nurcie literatury kobiecej należy być kobietą lub na okładkę wybrać sobie fotografię kobiecego alter ego. Pisać o miłości, marzeniach, prawdzie, wątpliwościach i miłości raz jeszcze. Porzucić środki stylistyczne i zastąpić je metaforą lukru, pudru i galanterii odzieżowej. Prowadzić rozmyślania o ciągle nowym życiu. I nade wszystko bez dystansu epatować etosem pisarki, jako tej, która ma być blisko. Kochać swoje pisanie, kochać (koniecznie sercem gorącym) bohaterki swoje i kochać się w rozterkach. Ma być namiętnie. To już nawet nie kicz, to reklamowy niepoprawny optymizm.

Michał Pabian

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019