Kultura w Poznaniu

Książki

opublikowano:

Kruchy monument

Roman Brandstaetter to jeden z wartościowych pisarzy XX wieku, tyleż ceniony, co po trosze zapomniany, a przy tym niezwykła postać.

. - grafika artykułu
Roman Brandstaetter

Urodził się w Tarnowie, w rodzinie żydowskiej o dużych tradycjach. Jego dziadek był wybitnym prozaikiem hebrajskim, autorem świetnych opowiadań, stałym współpracownikiem wiedeńskiego miesięcznika literackiego "Haszachar" ("Jutrzenka"). Można przypuszczać, że wpłynął na zainteresowania wnuka, który studiował polonistykę i filozofię w Krakowie, szybko zadebiutował w prasie literackiej (1926), a w 1928 roku wydał debiutancki tom poezji Jarzma.

Potem był Paryż, Warszawa, imponująca aktywność krytyczna i poetycka. Wreszcie wojna - ucieczka do Wilna, podróż do Palestyny, Jerozolima, tam zaś - przejście na chrześcijaństwo. Po wojnie najpierw Rzym, po powrocie do kraju - Poznań po raz pierwszy, następnie na dziesięć lat Zakopane. W 1960 roku powrót do Poznania, na zawsze. Przez cały czas intensywna praca pisarska -  poezje, proza, dramaty, tłumaczenia z Szekspira i z Biblii.

Jego życia starczyłoby wielu ludziom, pracowitości - tym bardziej. Jednak przy całym bogactwie przeżyć, miejsc, podróży, misji społecznych, jedno doświadczenie wybija się na plan pierwszy - konwersja na katolicyzm. To ono zdecydowało o królewskim temacie twórczości Brandstaettera - wierze: "Przebudzony kamień jest bardzo zdziwiony. / Z przebudzenia wynika, że nie jest kamieniem./ Więc czym jest? Z jakiej materii zdziałany?". Cytat pochodzi z wiersza Rachunek kamieni, dotykającego kwestii fundamentalnych - relacji człowieka i Boga, konieczności podniesienia świata z chaosu, roli poezji, która zdaje się wcieleniem człowieczeństwa, esencją znaczeń i emocji, jednym z niewielu, a przecież słabym środkiem na zło.

Pytał o nie wielokrotnie i dramatycznie, gdyż wiara nie była dla niego czymś w rodzaju drugiej skóry; nie oddzielała go od rzeczywistości, nie broniła przed zwątpieniem, nie dawała gotowych odpowiedzi: "Opuściłeś tę krainę/ I pozostawiłeś ją samą sobie/ Przed nieustannie przybierającym potopem". Tak mógłby powiedzieć właściwie każdy, kto - przeżywszy wojnę - nie poczuł się ocalony i bezpieczny.

Wyróżniało go przeświadczenie, stricte religijne, o tajemniczym mechanizmie wypełniania się Historii w historiach, ksiąg naszego życia w Księgach. Wnuk hebrajskiego pisarza wrósł dzięki rodzinnej i całej żydowskiej tradycji w Biblię, jako chrześcijanin zaś zdołał jej nie porzucić. Jego życie naznacza rzadki i fascynujący przełom, jednak w tym jednym, zasadniczym względzie przełomu żadnego nie było: Brandstaetter pozostał człowiekiem Księgi, najpierw Starego, potem również Nowego Testamentu.

Jak czytamy w jednym z jego tekstów: "Wszyscy [...], niezależnie, jakimi drogami zawędrowali do Biblii, powinni mieć na uwadze tę sentencję, którą często mój dziadek powtarzał: «Kto uczy się Pisma Świętego i je zapomina, jest jak rodząca kobieta, której niemowlę umiera zaraz po przyjściu na świat»". Żeby nie zapomnieć Pisma, nieustannie do niego powraca, przepowiada je sobie (i czytelnikom), uczy, jak z nim być. Na tej zasadzie powstają jego najważniejsze dzieła, z powieścią historyczną Jezus z Nazarethu (1967-1973) na czele.

Z tego powodu, jak sądzę, jego wiersze - jednocześnie proste i dostojne -  zdają się wiązać dwa języki, dwa plany: doczesności i jakiegoś tajemniczego, głęboko skrytego, lecz działającego planu. Bez planu, zasady, Boga, który byłby odniesieniem, a wreszcie ufności, że istnieje miłość bezwarunkowa i ofiarna, samotność i wiedza o tym, kim bywa człowiek w swoich ziemskich odsłonach, byłyby nie do zniesienia. Tak ukazuje się Roman Brandstaetter w trzydzieści lat po śmierci: żydowski, chrześcijański, nowoczesny, wieczny, monumentalny, kruchy.

Piotr Śliwiński

  • "Widziałem wielu bogów..." - wieczór poświęcony postaci i twórczości Romana Brandstaettera
  • 6.12, g. 18
  • Biblioteka Raczyńskich, sala 1