Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Ważne, by grać to, co się chce

Połączenie funku, jazzu, rocka i bluesa często zdaje egzamin. Jednym z nowszych przykładów na poparcie tej tezy jest twórczość szczecińskiego zespołu Chango. Młodego duchem, choć zrodzonego z dużego doświadczenia czwórki tworzących go muzyków.

. - grafika artykułu
Chango, fot. materiały prasowe

Mówią o sobie, że "grają, co chcą i jak chcą". A to przecież bardzo wiele. Zwłaszcza dziś, na rynku muzycznym zdominowanym przez wręcz niepojęty koniunkturalizm - niepohamowany zupełnie jak konsumpcjonizm stojący nieopodal. Muzycy z taką postawą zawsze będą dawać nadzieję i przywracać wiarę w szczere granie. Zjawisko być może niezanikające, jednak w porównaniu choćby do ostatnich dziesięciu lat XXI wieku, coraz bezwzględniej przykrywane grubszym płaszczem pozorów prawdziwości.

Co w przypadku Chango zainteresowało mnie najbardziej, to chyba analogowe brzmienie. Miłe, lampowe, wręcz nieskażone cyfrową korekcją, a tym samym przywołujące ciepłe wspomnienia o wielu rockowych albumach spod znaku fusion, wydanych w drugiej połowie ubiegłego wieku. O dokonaniach choćby wpływowego w latach siedemdziesiątych Weather Report czy Mahavishnu Orchestra. Choć tak naprawdę czwórkę szczecińskich instrumentalistów raczej nie powinno się postrzegać wyłącznie w kategoriach jazzowych. Zbyt blisko im bowiem do artystów w popłochu uciekających przed zaszufladkowaniem. Do Jeffa Becka, Medeskiego, Martina & Wooda, a nawet Franka Zappy. Piosenki Chango bez wątpienia zdradzają wielki apetyt ich twórców na tworzenie w duchu eklektycznego brzmienia. Różnorodnego na tyle, by od nietuzinkowej "muzyki nowej" przejść w klasyczny hip hop, po drodze zaliczając większość sąsiadujących z nimi gatunków, i to bez narażania się na zarzut brzmieniowej mętności.

Czwórka przyjaciół - gitarzysta Szymon Drabkowski, basista Maciej Kałka, "hammondowy" klawiszowiec Borys Sawaszkiewicz i perkusista Jakub Fiszer - koncerty na wielkich, nie tylko polskich, ale i światowych scenach grali już na wiele lat przed założeniem grupy. W ramach poprzednich projektów muzycy mieli okazję wystąpić już na takich imprezach jak amerykańskie Memphis International Blues Festival czy czeski... Hip Hop Kemp.

Wszystkie te przeciwieństwa musiały znaleźć swoje odzwierciedlenie we wspólnym, debiutanckim albumie muzyków, który - co może warto podkreślić - powstawał w nie byle jakich miejscach. W końcu w Echo Mountain Studio, chlubie amerykańskiego Asheville, przed laty nagrywali tacy artyści jak Avett Brothers, Widespread Panic czy Band of Horses. Nie gorszą sławą cieszy się Studio B Mastering w Charlotte, w którym swoje płyty dopieszczali choćby Michael Stanley i Erin Williams Banks.

Strategia "na przekór" zauważalna jest również na liście udzielających się na płycie gości. Z jednej strony mamy na niej znanego polskiego turntablistę DJ-a Falcon1, zaś z drugiej Tomasza Licaka, grającego nie tylko w ramach takich projektów jak The Beat Freaks, Kran czy Trouble Hunting, ale współpracującego z Arturem Tuźnikiem, Markiem Kazaną i Simonem Krebsem. Czy zespół Chango zyska równie dużą popularność co wyżej wymienieni? Na pewno trudno jeszcze o tym przesądzać, jednak z pewnością znajdą oni uznanie wśród wielu. Choćby miłośników wielkich płyt Sun Ra, autorstwa wizjonerskiego "poety i filozofa jazzu" Hermana Poole'a Blounta.

Sebastian Gabryel

  • Chango
  • Meskalina (Stary Rynek 6)
  • 3.11, g. 19
  • bilety: 15 zł (w przedsprzedaży), 25 zł (w dniu koncertu) - do kupienia w CIM