Kultura w Poznaniu

Rozmowy

Między Poznaniem a Wenecją

Rozmowa z Hanną i Jarosławem Przyborowskimi, nie tylko kolekcjonerami sztuki

Hanna i Jarosław Przyborowscy - grafika artykułu
Hanna i Jarosław Przyborowscy

Są dynamiczni, przyjaźni, młodzi i także konkretni. Tak o założycielach Fundacji Signum mówi ks. dr Jerzy Stranz, który zetknął się z nimi, organizując Dzień Judaizmu w Poznaniu i zaraz uzyskał życzliwe wsparcie - ufundowali m.in. nagrodę Menora Dialogu.

Hanna i Jarosław Przyborowscy nie są tak znani jak inni przedsiębiorcy i miłośnicy sztuki w Poznaniu. Owszem, kojarzą się z Fabryką Zeylanda, ale stosunkowo nielicznemu gronu poznaniaków. Nie zabiegają o rozgłos, są bardzo dyskretni, chociaż ich dokonania i - to na wielu polach - mogą przyprawić o zawrót głowy.

Biznesową działalność rozpoczęli w latach 90. z bardzo dobrym skutkiem. Sprawdziło się rozpoznanie rynku, znajomość mechanizmów promocyjnych, rozmach i umiejętność budowania zespołu, który chce i potrafi pracować na wspólny sukces.

Fundacja Signum oficjalną działalność rozpoczęła w dniu bardzo znaczącym - 13 grudnia 2002 roku. Bardziej wyrazistej daty nie można chyba sobie wyobrazić. Do dziś zastanawiamy się, czy to nie był jakiś znak dla naszej fundacji? - zastanawia się Jarosław Przyborowski. W naszych zbiorach znalazła się potem jedna z najważniejszych, najświętszych pamiątek najnowszej polskiej historii - logo "Solidarności"...

Rozmawiamy w pięknym i prestiżowym miejscu, w pobliżu Garbar i placu Kolegiackiego, w znakomicie odnowionej dawnej Fabryce Zeylanda. Jej założyciel był nie tylko świetnym fachowcem, jednym z najbardziej rzutkich XIX-wiecznych poznańskich przedsiębiorców, ale i wielkiej klasy społecznikiem. Można powiedzieć - wymarzony patron dla Fundacji.

Nie do końca wierzyliśmy w pomyślny finał naszych starań. Fabrykę kupiła i wyremontowała nasza firma według obowiązujących w XX wieku standardów. Udało się nam przywrócić do życia jeden z nielicznych zabytków przemysłowej architektury w Poznaniu - mówi Hanna Przyborowska.

Podobny sukces Przyborowscy odnieśli już wcześniej odnawiając pałac w Wojnowie niedaleko Poznania. Otrzymali wówczas nagrody Głosu Wielkopolskiego za rewitalizację i zagospodarowanie obiektu. A zanim stali się jego właścicielami, Krzysztof Twardowski, spadkobierca Wojnowa prosił, by pałac nie przeszedł w obce, niepolskie ręce. Zupełnie jak w czasie walki o ziemię w Wielkopolsce - śmieje się pani Hanna.

Niektórzy mówią, że kolekcja malarstwa Przyborowskich jest bogatsza i ciekawsza niż ta, którą zgromadziła Grażyna Kulczyk...

Nie chcemy się z nikim ścigać. Po prostu kochamy sztukę i realizujemy swoją pasję w przeświadczeniu o sensie naszego przedsięwzięcia. Podstawowym celem naszej fundacji jest organizowanie wystaw i wydawanie związanych z nimi wydawnictw. I tak po wystawie Na granicy śmierci i nadziei w Muzeum Historii Miasta Łodzi został wspaniały album o wybitnych artystach żydowskich, których dzieła znajdują się w kolekcji Fundacji Signum i Davida Malka, więźnia Auschwitz, obywatela Izraela, wielkiego konesera sztuki i od wielu lat przyjaciela rodziny Przyborowskich. Poczet malarzy jest imponujący: Leopold Gottlieb, Marc Chagall, Mela Muter, Mojżesz Kisling, Bruno Schultz, Jonasz Stern, Erna Rosenstein...

Fundacja Signum ma też ambicje promowania nowoczesnej sztuki i robi to z wielkim rozmachem. W wynajętym na dwadzieścia lat Palazzo Dona w Wenecji zorganizowała już wiele wystaw, w tym dwie znakomite i bardzo głośne. Jedna nosiła tytuł Obudźcie się, by śnić i zgromadziła prace takich wybitnych i również dla wielu kontrowersyjnych twórców, jak Katarzyna Kozyra, Zbigniew Libera, Zofia Kulik, Krzysztof Wodiczko, Mirosław Bałka, Witkacy czy Jacek Malczewski. A druga słynna wenecka ekspozycja podejmowała problem ruchu, światła, przestrzeni i prezentowała prace znanych artystów sztuki kinetycznej. Przyborowscy zorganizowali ją wspólnie z wybitną znawczynią konstruktywizmu Denise René. Poznali ją trzynaście lat temu w Muzeum Sztuki w Łodzi. Podkreślają, że Galerie Denise René jako jedna z pierwszych w Europie pokazywała w Paryżu prace m.in. Władysława Strzemińskiego i Henryka Stażewskiego. Odkrywała dla świata ich nowatorstwo i tym samym osiągnięcia Polski w tej dziedzinie.

Miłość do sztuki to jedno, ale komponowanie kolekcji wymaga rozległej wiedzy, wielkiego wyczucia, orientacji w różnorodnych prądach i tendencjach artystycznych, zarówno dawnych, jak i dzisiejszych. Jak Państwo radzą sobie z tymi problemami?

Nie jesteśmy specjalistami, patrzymy na to, co dzieje się w sztuce z dystansem, z pewnego oddalenia i może dlatego łatwiej nam wychwycić istotne i ważne zjawiska. A poza tym ufamy opiniom tak wybitnych znawców sztuki jak Grzegorz Musiał czy prof. Andrzej Turowski.

Współczesną sztukę promują Państwo w starym weneckim pałacu.

Najpierw myśleliśmy o Berlinie, ale zwyciężyła Wenecja, jej historia, tradycja i niezwykła uroda. Miasto jak ze snu, na skrzyżowaniu Wschodu i Zachodu, pełne blasku za sprawą arcydzieł malarstwa, architektury, rzeźby, ale i coraz bardziej liczący się ośrodek współczesnej sztuki. I teraz już wiemy, że dokonaliśmy dobrego wyboru - nasze wystawy są licznie odwiedzane, pisze się o nich i dyskutuje...

Fundacja Signum zajmuje się nie tylko sztuką, również działalnością charytatywną i to w bardzo szerokim znaczeniu tego słowa.

To nie tylko pomoc ludziom chorym i biednym, ale i edukacja przez sztukę, organizowanie różnego typu warsztatów, które uczą jak wspierać innych i jak przez sztukę poznawać piękno i różnorodność świata.

Współpracujemy z prof. Januszem Marciniakiem z Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, z wieloma szkołami, ośrodkami rehabilitacji, z wolontariuszami. Fundujemy też stypendia na cały, długi czas nauki - mamy m.in. pod opieką dwóch Afrykańczyków - Nigeryjczyk już studiuje za granicą, a ostatnio wzięliśmy pod swoje skrzydła zdolnego trzynastoletniego chłopca z Ugandy. To jedyny sposób, żeby mógł się uczyć i rozwijać swoje talenty - mówi Hanna Przyborowska. Zawsze zanim zaoferujemy pomoc, na własną rękę badamy sytuację ludzi, którzy o nią proszą. Nie jest to nigdy pomoc jednorazowa, bo taka nie przynosi efektów. Sprawdzamy oczywiście jej skuteczność, odwiedzamy ludzi, których zdecydowaliśmy się wspierać. A takie listy, jak ten od pani Ewy Łyszczarz, dodają nam sił i zapału do pracy: Nigdy nie myślałam, że całkiem obcy ludzie, tak dużo mi pomogą. Ta moja roślinka z miesiąca na miesiąc zmienia się w coraz bardziej zdrowego umysłowo i fizycznie mężczyznę. Jestem bardzo wdzięczna za wszystko, przesyłam pozdrowienia od narzeczonej syna.

I na koniec najprostsze pod słońcem pytanie: czemu Państwo to wszystko robią?

Skoro mamy takie możliwości, los nam sprzyja, grzechem byłoby nie realizować tych pomysłów. Każdy - tak to przynajmniej pojmujemy - ma obowiązek zostawić coś po sobie w miarę swoich sił, możliwości i zdolności. Naszą fundacją chcemy wpisać się w łańcuch tych, którzy kiedyś pracowali z myślą o wspólnym dobru. Nasza kolekcja też kiedyś wzbogaci zasób narodowej kultury i mamy również nadzieję pozostać w pamięci ludzi, którym pomagamy w zmaganiach z biedą, chorobą i brutalnością świata.

Rozmawiała Grażyna Wrońska