Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Zapętlenie, które ma znaczenie

- Od początku na wystawach pojawiało się sporo lokalsów. Często przychodzili tu przypadkowo, co miało swoje uroki i było obustronnie ciekawe. Wiele osób stykało się ze sztuką po raz pierwszy i próbowało się z nią oswoić - mówi Przemek Sowiński*, założyciel mieszczącej się na Łazarzu Galerii Łęctwo.

, - grafika artykułu
Magda Starska, Agnieszka Grodzinska, "Primal urge" - widok wystawy, fot. galeria Łęctwo

Galeria Łęctwo mieści się przy ulicy Łukaszewicza. Opowiedz proszę, jak do tego doszło, że na Łazarzu powstało takie miejsce.

Zaczęło się od dość prozaicznej sytuacji - chciałem pokazać gdzieś swoje prace. W tym celu poszukiwałem odpowiedniego miejsca, w sumie nie miało znaczenia co to będzie. Mieszkając na Łazarzu, często przechodziłem obok lokalu, w którym wcześniej znajdował się zakład tapicerski. Gdy zorientowałem się, że jest pusty, i pojawiła się informacja, że jest do wynajęcia przez ZKZL, postanowiłem spróbować powalczyć o użyczenie lokalu. Zajęło to sporo czasu, bo na początku moje pisma były ignorowane. Gdy już się udało okazało się, że czeka mnie sporo pracy, bo lokal był w opłakanym stanie. Po wystawie nie chciałem, by cały ten wysiłek poszedł na marne i zdecydowałem się wynająć lokal, aby miejsce mogło służyć innym artystom. Oczywiście wiązało się to z kolejnymi pracami remontowymi. Powoli zaczynałem też dojrzewać do tego, by prowadzić to miejsce zupełnie świadomie. Pierwszą wystawą pt. Sen tapicera (2016), do której napisałem tekst, była ekspozycja prac Pawła Marcinka i Oli Szulimowskiej. Bardzo przypadkowo wystawa ta stała się pretekstem do złożenia hołdu człowiekowi, który wcześniej wynajmował to miejsce.

Aranżacja Galerii jest nietypowa. Znajduje się tu charakterystyczna antresola, na którą można dostać się dzięki drabinie. Czy to też pozostałość po zakładzie?

Tak, ta antresola już tutaj była, kiedy przejąłem lokal. Podobno całkowicie nielegalnie zbudował ją właśnie tapicer. Jeżeli chodzi o układ pomieszczeń to są tutaj trzy pokoje: sala główna, wspomniana antresola i przestrzeń, która znajduje się trochę poniżej poziomu chodnika. Początkowo wahałem się, czy dwa ostatnie pomieszczenia przeznaczać na cele ekspozycyjne. Myślałem o tym, że mogą stanowić spore utrudnienie, dla osób mniej sprawnych motorycznie. Z drugiej strony stanowiły dla mnie ciekawe wyzwanie wystawiennicze, więc ostatecznie zdecydowałem się zamieszczać prace także tam.

A więc założyłeś Galerię z własnej inicjatywy, na swoje potrzeby i zupełnie sam. To brzmi imponująco.

Wydaje mi się, że to dość naturalna sytuacja. Często artyści będący jeszcze na początku swojej kariery postanawiają otwierać własne lokale, bo spotykają się z odmowami od innych, istniejących już galerii, albo poszukują jakiejś formy niezależności. Kiedy zakładałem Łęctwo, "kultowe" poznańskie galerie zdążyły przeprowadzić się już do Warszawy i nagle zrobiło się pusto, jeśli chodzi o miejsca offowe. Tak się po prostu złożyło, że Łęctwo wypełniło tę lukę. W moim działaniu nie było jednak nic koniunkturalnego. Trzeba jednak przyznać, że wtedy na Łazarzu nie działo się nic ciekawego, sama dzielnica była dosyć wymarła w kontekście jakichkolwiek wydarzeń i to pewnie spowodowało, że zwracała uwagę.

Często na wystawach pojawiają się osoby z sąsiedztwa?

Od początku na wystawach pojawiało się sporo lokalsów. Często przychodzili tu przypadkowo, co miało swoje uroki i było obustronnie ciekawe. Wiele osób stykało się przecież ze sztuką po raz pierwszy i próbowało się z nią oswoić. Było dla mnie dużym zaskoczeniem, gdy okazywało się, że część mieszkańców nie kojarzy zupełnie galerii "Arsenał", bo sporo osób po prostu nie uczestniczy w kulturze. To pokazuje również w jakiej bańce funkcjonuje sztuka. Nie tak dawno przestrzenie poza Rynkiem i Starym Miastem głównie spełniały rolę sypialni, bez ciekawej oferty kulturalnej, więc kiedy pojawi się coś nowego w sąsiedztwie, to naturalnie zaciekawia. W Łęctwie można było o sztuce rozmawiać bardzo swobodnie, bez akademickiego zacięcia czy edukowania. W ten sposób udało się trochę rozbroić całą otoczkę galerii i pozwolić ludziom mówić własnym językiem. Z początku robiliśmy także oprowadzania kuratorskie dla lokalnych dzieciaków, bo okazywały duże zainteresowanie miejscem i mogły na swój sposób pogadać o sztuce i co ważne, później przyprowadzały też rodziców. Teraz mam stałą publiczność, która wypracowała się przez lata. Pojawiają się też nowe osoby.

A co ze środowiskiem artystycznym?

Jestem przyjezdny i nie studiowałem w Poznaniu, więc jeśli chodzi o kontakty środowiskowe dość długo trwało, zanim osoby związane z uczelnią zaczęły pojawiać się w Galerii. Z początku wydawali się trochę nieufni, ale z czasem się to zmieniło i pojawiły się szanse na wspólne projekty. Mam wrażenie, że tworzenie galerii zazwyczaj jest kwestią koleżeńsko - środowiskową, dlatego dla osoby spoza może być trudniej. Łatwiej jest przecież wspierać się we własnej grupie, niż otworzyć się na kogoś, kogo się zupełnie nie zna. Mam nadzieję jednak, że same wystawy wydawały się na tyle przekonujące, że Łęctwo naturalnie stało się częścią poznańskiej sceny artystycznej.

Czy Łęctwo wspierane jest przez miasto?

Nie. Wszystko robię i finansuję sam. Kilka razy starałem się o dofinansowanie przy konkretnych projektach, ale spotkałem się z niezrozumieniem. Dla mnie sam pomysł zorganizowania wystawy jest już wystarczającym uzasadnieniem, żeby mogła być zrealizowana, a przy dotacjach miejskich często są rozważane aspekty zakładające konkretny rodzaj działania. Premiuje się również projekty o szerokim programie edukacyjnym. Zrezygnowałem więc z tego i postawiłem na samodzielność i niezależność.

Ale generuje to też zapewne trudności.

Zawsze się jakieś pojawiają. Nie wszystkim musi odpowiadać to, co tu się dzieje. Spotykam się z różnymi sytuacjami, ale wszystko jest do przeżycia. Wiadomo, lokal ciągle wymaga wkładu finansowego, więc trzeba gdzieś te środki zarobić, ale nie wiem czy jest sens nazywać to trudnością, bo to po prostu  naturalna sytuacja, wynikająca z postanowienia, aby takie miejsce prowadzić. Na pewno potrzebna jest wytrwałość, bo czasem nic nie idzie tak, jakbyśmy chcieli. Organizowanie wystaw, inwestując w to swoje środki i czas jest albo jakąś formą miłości, albo głupotą. Zakładając Łęctwo nie obliczałem tego działania na zysk. To była naturalna konsekwencja zainteresowania sztuką i pewnie dlatego nadal mam na to chęci. Z czasem Galeria zaczęła się rozwijać, co wygenerowało dodatkowe zadania i obowiązki, które przekraczają możliwości jednej osoby.  Pomagają mi teraz Jolka Kania, zajmująca się sprawami administracyjnymi oraz młoda kuratorka Gabi Skrzypczak, na którą mogę liczyć w sprawach organizacyjnych i merytorycznych. Fajnie byłoby mieć jednak na tyle komfortową sytuację, żeby móc zajmować się głównie sprawami galerii.

Co szczególnie interesuje cię w sztuce współczesnej?

Przede wszystkim pociąga mnie wizualność, to w jaki sposób można opowiadać o rzeczach, które wydawać by się mogło, że były już przepracowane, a które na nowo mogą być odkrywane z zupełnie innych perspektyw. Może to brzmi dziwnie, ale pociągają mnie rzeczy, których do końca nie rozumiem, którym trzeba nadać pewien język, albo znaleźć dla nich taki kontekst wystawy, dzięki któremu zyskują nowe znaczenia. Nie lubię, gdy opis pracy może zamknąć się w jednym zdaniu. Sztuka jest dla mnie doświadczeniem przede wszystkim wizualnym, czymś bardzo intuicyjnym wynikającym z osobistego doświadczenia osoby, która ją tworzy. Nie da się przecież siebie wymyślić. Wystawy powinny być trochę jak dobry film - nie wszystko musi być wyjaśnione i podane. Raczej zależy mi na specyficznej atmosferze, która ma pozostawić odbiorcę w zawieszeniu, w którym różne poruszane wątki splatają się, tworząc pewien rodzaj niepokoju lub dyskomfortu.

Mój sposób pracy z artystami oraz ich dziełami jest bardzo intuicyjny. Zawsze w tekstach czy propozycjach wystaw szukam osobistego spojrzenia na wytworzone przez artystów formy. Są pewne bliskie mi tematy, jak zagadnienia futurologiczne, czy te związane z antropogenezą oraz metafizyką, ale tak jak wspomniałem wcześniej, bardziej od konkretnych zagadnień pociąga mnie wizualność i to co ona ze sobą wnosi. Sztuka nie powinna odpowiadać na pytania, tylko zostawiać ślad w naszych głowach.

Nad jakimi wystawami teraz pracujesz?

Niedawno wróciłem do Poznania z Monachium, w którym na zaproszenie galerii GIG Munich zrealizowaliśmy wystawę Oddychamy szczątkami wszystkiego co było.  Myśląc o tej wystawie i kompletując prace, które w jakiś sposób mogłyby poruszyć interesujące mnie wątki, odnosiłem się do oddechu jako podstawowej czynności, którą wszyscy dzielimy, nawet najmniejsze owady czy rośliny. W oddychaniu nie uczestniczy świadomość, a jedynymi sytuacjami w których zwracamy na to uwagę jest stan w którym powietrza nam zaczyna brakować. W roboczym tekście do wystawy pisałem, że nasze wydychane powietrze trafia do sumy wszystkich innych oddechów każdego żyjącego stworzenia po to, by znowu trafić do naszych płuc. Jeżeli tak jest, to z każdym oddechem natrafiamy na swoją własną przeszłość, na oddechy bytów, które były przed nami. Inspirowałem się też zjawiskiem horyzontalnej zmiany genów, która występowała w komórkach prokariotycznych, gdzie zmiany struktur DNA mogły zachodzić bez procesu płciowego. To wszystko miało złożyć się na wystawę, w której nasza przyszłość, wynika z tego, czego już doświadczyliśmy jako wspólnota, rozmywając nieco nasza własną indywidualną tożsamość. 

Jeżeli chodzi o inne planowane wystawy to jesteśmy teraz w trakcie pracy nad ekspozycją, która odbędzie się w ramach tegorocznej edycji Warsaw Gallery Weekend. Będzie to wystawa zbiorowa Najlepsze lata naszego życia, która w założeniu ma być trochę zapisem różnych etapów doświadczania życia, również tego, które przecieka nam przez palce, upływającego czasu, zdarzeń oraz emocji, które z jakiegoś względu stają się dla nas ważne. Trochę gorzko, ironicznie i sentymentalnie. Super też będzie znowu współpracować z artystami, których znam i wspieram. Z kolei w lokalu Łęctwa wystawy zaczną się dopiero na przełomie września i października. Muszę kilka rzeczy naprawić, zanim znów będzie można wpuścić tu ludzi.

Na koniec chciałabym zadać pytanie, które w zasadzie mogłoby stanowić początek naszego spotkania, ale mam poczucie, że trzymanie napięcia w kwestii wyjaśnienia terminu "Łęctwo" dobrze zrobiło tej rozmowie. Zdradzisz, co oznacza to słowo?

Wszyscy o to pytają. To wymyślone słowo, które w pewnym okresie mojego życia służyło określeniu twórczości. Przecież malowanie, rysowanie czy lepienie sobie czegoś z gliny albo z gipsu, skręcanie dziwnych instalacji z perspektywy tak zwanego poważnego funkcjonowania wydaje się zupełnie zbędne i nieistotne. Gdy po ukończeniu studiów razem z moją dziewczyną łapaliśmy się na tym, że ciągle zajmujemy się tworzeniem, nazywaliśmy to żartobliwie "łęczeniem się" albo "łęctwem". Wydaje mi się, że przynajmniej na początku, czymś takim jest właśnie sztuka. I nie mam w tym momencie na celu jej deprecjonowanie. W tym kontekście "łęctwo" to neologizm oznaczający zapętlenie się w jakiejś rzeczy, która wydaje się, że może nie mieć żadnego znaczenia, ale tak naprawdę ma, tylko że z innego porządku.

Rozmawiała Julia Niedziejko

*Przemek Sowiński - kurator, artysta, absolwent Edukacji Artystycznej UAM, Wydziału Pedagogiczno-Artystycznego w Kaliszu. Założyciel galerii Łęctwo. Autor wystaw zbiorowych m.in. Nic nigdy z tego nie będzie (Łęctwo, 2016), Oczy w betonie (Łęctwo, 2017), czy Czekając aż pstryknie (Kalisz, 2018). Współpracował z Malta Festival Poznań, Zoną Sztuki Aktualnej w Szczecinie i Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie. Kurator Kaliskiego Biennale Sztuki A-kumulacje 2018. Miłośnik pracy fizycznej.

@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022