Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Wolność wyrazu i wibrafon

O zamiłowaniu do improwizacji, czerpaniu radości z twórczej wolności i instrumentalnym uniwersum z Izabellą Effenberg - wibrafonistką, mistrzynią brzmień niezwykłych - rozmawia Marta Szostak.

Długowłosa szatynka w biało-różowej sukni siedzi przed platformą z kieliszkami i dotyka ich delikatnie. Zdjęcie słoneczne, pogodne, delikatne. - grafika artykułu
Izabella Effenberg, fot. M. Kuraszkiewicz

Dlaczego wibrafon? Kiedy poczuła Pani, że to miłość na całe życie?

Poczułam to już w czasie liceum muzycznego, do którego chodziłam. Pamiętam, że na jednym ze szkolnych korytarzy stał wibrafon; kiedy tylko obok niego przechodziłam, nie mogłam oprzeć się pokusie wydobycia z niego kilku dźwięków. To też trochę pokazuje sytuację wibrafonu - choć zalicza się do grupy instrumentów perkusyjnych, zawsze stał trochę na uboczu. Ksylofon, werble, kotły - one cieszyły się największym zainteresowaniem, ale mi to właśnie wibrafon od zawsze podobał się najbardziej. Już wtedy zasłuchiwałam się w jazzie i im bardziej rosła moja fascynacja improwizacją, tym większą szansę widziałam w wibrafonie na to, by móc kreatywnie pochodzić do muzyki. To było moje marzenie. Dopiero po ukończeniu liceum mogłam zacząć je spełniać - głównie dlatego, że profil mojej szkoły był dość klasyczny.

W codziennej grze korzysta Pani z wielu instrumentów - wibrafon, krotale, mbira to tylko niektóre z nich. Jaką jakość emocjonalną, brzmieniową wnoszą one do Pani twórczości?

Wibrafon jest (tylko i aż) częścią mojego instrumentarium. Jako artystka Yamahy, mam szczęście korzystać z pięciooktawowej marimby, na której ostatnimi czasy ćwiczę najczęściej. Mój obecny zestaw instrumentów dobierałam przez lata; tworzy go między innymi wykonana specjalnie dla mnie szklana harfa, wielka kalimba i array mbira. Wzbogaciłam go również o mniejsze instrumenty, takie jak sundrum czy steeldrum, których celem jest umożliwienie mi pozyskiwania różnych mniej lub bardziej nietypowych dźwięków. Steeldrum, które dostałam z Dortmundu, jest instrumentem dużo bardziej nowoczesnym niż to oryginalne z Trinidadu. Rzemieślnik z USA, specjalizujący się w budowie instrumentów naturalnych, skonstruował dla mnie z kolei wspaniały aquarion - mam go dopiero od trzech tygodni, cudem udało mi się go spakować na jutrzejszy koncert!

Jeśli chodzi o codzienną praktykę, pierwszeństwo mają u mnie te instrumenty, na których grać będę najbliższe koncerty. Na niektóre z nich mam też fazy - jak na przykład na szklaną harfę, którą bardzo lubię łączyć z harfą klasyczną, tak jak robimy to z Antonem, wspaniałym multiinstrumentalistą, którego również usłyszycie Państwo w piątek. Wspólnie eksplorując brzmienia naszych instrumentów, sprawdzamy, w którą stronę warto iść.

Ta wolność i odkrywanie nowych możliwości dźwiękowych jest dla mnie bardzo cenna. Kiedy nagrywałam overdub (nagrywanie nowego dźwięku na dźwięk już istniejący - przyp. red.), wykorzystałam wibrafon, szklaną harfę i kalimbę. Dzięki temu przekonałam się, jak razem brzmią instrumenty, na których zazwyczaj gram osobno.

Kalimba i wibrafon dają mi nieskończoną ilość połączeń, dzięki którym czuję się wolna. Mogę dowolnie je wykorzystywać, eksperymentować z ich możliwościami. Czuję się swobodnie wiedząc, że niewielu artystów działa w obszarze bliskim mojemu, wykorzystując identyczne instrumenty.

Improwizacja jest dużą i ważną częścią Pani twórczości. Co Panią do niej inspiruje?

Wolność wyrazu. David Friedman, znajomy 79-letni fantastyczny wibrafonista z Berlina powiedział mi kiedyś, że jego ćwiczenie nie rozpoczyna się od skal czy gam pozwalających pielęgnować technikę, która odgrywa przecież ogromne znaczenie. On podchodzi do instrumentu i po prostu zaczyna grać, podążać za swoim głosem. Kiedy któregoś razu zaczęliśmy próbować razem, graliśmy bardzo na luzie, obserwując, w jakim kierunku to idzie.

Improwizacja to mój cel. Kiedy spotykam się na scenie z różnymi artystami, mam szansę wypróbować, jak brzmimy razem i za każdym razem jest to przeżycie wyjątkowe.

Co ma dla Pani największe znaczenie w procesie tworzenia? Z czego Pani czerpie?

Moją podstawą jest wolność. Chcę rozwijać swoją kreatywność, być z nią blisko zaznajomioną.

Jeśli chodzi o etapy twórcze, wyglądają one różnie, w zależności od tego, jaki aktualnie panuje nastrój. Zazwyczaj nagrywam sobie wszystko, co gram. Każdy z instrumentów jest inaczej skonstruowany, zatem tworząc staram się brać to pod uwagę. Co do niego pasuje, jak mogę wykorzystać jego budowę do improwizacji, jak wyjść poza schemat? Czasem też zastanawiam się (albo zastanawiamy w większym gronie muzyków) - czy ten standard można zagrać w naszym składzie? Ile pracy będzie nas to kosztowało? Myślę, że to istotne, mieć świadomość swoich sił i umiejętność odpuszczania - jeśli coś nie pasuje, to nie pasuje. Jeśli jednak czujemy, że mamy w sobie tę mobilizację, i może się to udać, próbujemy.

Plany, marzenia na najbliższy czas?

Chciałabym, by wibrafon stawał się coraz bardziej znany. Marzy mi się przetestowanie go z orkiestrą i z towarzyszeniem artystów, którzy mnie inspirują. Na następny festiwal Vibraphonissimo chciałabym zaprosić norweskiego pianistę, Bugge Wesseltofta, którego poznałam w 2019 roku na festiwalu Jazz Baltica. Grał wtedy z perkusistą Magnusem Öströmem - byłam na ich koncercie, a on później, ku mojemu zdziwieniu, pojawił się na moim. Widzimy się za kilka miesięcy - jestem bardzo ciekawa, co  tego wyniknie. Czy będziemy improwizować, a może wybierzemy coś z repertuaru?...

Te spotkania mają dla mnie ogromną wartość. Wspominam Rhodę Scott, 85-letnią organistkę, która gra na organach Hammonda i nasze wspólne wykonanie My Funny Valentine. Pamiętam, że już na próbie działa się magia, do poczucia której na koncercie mogłyśmy zaprosić szeroką publiczność. Dla Rhody nasze wspólne brzmienie było czymś nowym; ze zdumieniem odkryłyśmy, że w górnych rejestrach naprawdę dużo nas łączy.

Ogromne emocje wzbudziło we mnie również spotkanie z Dorotą Miśkiewicz, którą udało mi się zaskoczyć moim instrumentem. Wspólne próbowanie znanych nam utworów, sprawdzanie, jak się zmienią, jak się odnajdziemy - to jest bardzo inspirujące.

Czego możemy spodziewać się na piątkowym koncercie w Zamku?

Na pewno opowieści o każdym z instrumentów, które tworzą moje uniwersum, i które wzbudzają zawsze ogromne zainteresowanie. Coś o nich, coś o nas... Anton Mangold, mój wieloletni znajomy, który wystąpi wraz ze mną, jest harfistą. Ukończył klasę harfy i saksofonu jazzowego, świetnie gra na flecie poprzecznym, a oprócz tego jest w trakcie studiowania w klasie fortepianu. Z jednej strony jest to fascynujące, bo te instrumenty pozornie nie mają ze sobą wiele wspólnego - co ma harfa do saksofonu?... Kiedy jednak się z nim gra, świadomość, jak wiele barw można wspólne wypróbować, jest oszałamiająca. Z Antonem tak właśnie jest. Nie bez znaczenia jest również fakt, jak bardzo jest on ceniony i lubianym w naszym muzycznym środowisku. Nigdy nie ma z nim problemu i ta jego wyjątkowa energia wyczuwalna jest również na scenie, we wspólnym tworzeniu.

Jeśli chodzi o repertuar, będziemy koncentrować się na utworach z płyty, która ukaże się pod koniec stycznia 2024 roku. Głównym zamysłem było zaprezentowanie mojego instrumentarium w różnych kontekstach, od solo do kwintetu. Niektóre z utworów będą Państwo mogli usłyszeć w innych składach niż te, które zostały nagrane na płycie. Dlaczego? Bo ta wolność tworzenia właśnie to mi umożliwia. Próbowanie, sprawdzanie, odkrywanie. Niektóre rzeczy muszą być zagrane na scenie.

Rozmawiała Marta Szostak

  • Izabella Effenberg & Anton Mangold, Impressions in colours w ramach cyklu JazZamek
  • 26.05, g. 19.30
  • CK Zamek
  • bilety: 40 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023