Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Szukałem w ludziach czegoś osobnego

Z Jackiem Kulmem*, fotografem teatru, rozmawia Stefan Drajewski.

. - grafika artykułu
Jacek Kulm, fot. K. Kulm

W listopadzie zostanie otwarta kolejna wystawa. Co Pan pokaże?

Wernisaż odbędzie się 6 listopada w Galerii Pod Schodami w PGK. Dedykuję ją zmarłym aktorom i tancerzom. Kolejna zaplanowana jest na początek przyszłego roku w Paryżu. Rozważam jeszcze, czy nie pokazać obok swoich zdjęć biżuterii moich rodziców - Marii i Ryszarda Kulmów.

Przez wiele lat nie pokazywał Pan swoich prac na wystawach, aż tu raptem w ubiegłym roku ukazał się duży album zdjęć o Teatrze Nowym za dyrekcji Izabelli Cywińskiej, było kilka wystaw. Co spowodowało, że postanowił Pan wrócić?

Właśnie ta dłuższa przerwa. Uświadomiłem sobie, że trzeba zostawić po sobie jakiś ślad. Poza tym nie dokończyłem pewnych rzeczy i teraz nadszedł czas, by to zrobić. W ubiegłym roku zbiegły się też dwa jubileusze: skończyłem pięćdziesiąt lat pracy artystycznej i stuknęła mi siedemdziesiątka. Prócz tego były jeszcze dwie okoliczności. W 1973 roku powstał Polski Teatr Tańca, a dyrekcję w Teatrze Nowym objęła Izabella Cywińska.

Wróćmy do początków. Wychował się Pan w pracowni, w której rodzice tworzyli unikatową biżuterię. Nie korciło Pana, żeby się do nich przyłączyć?

Chciałem. Oni też chcieli, ale trzy razy nie dostałem się do Wyższej Szkoły Sztuk Pięknych i ostatecznie skończyłem historię sztuki.

Może to dobrze, bo poszedłby Pan, ze szkodą dla fotografii, zupełnie inną drogą.

Tego nie wiem. Fotografią zająłem się w trakcie studiów.

Pamięta Pan swoje pierwsze zdjęcia?

Konkretnego na pewno nie. Początkowo interesowałem się fotografią architektury. Ale cyklem zdjęć, którym zwróciłem na siebie uwagę, były zdjęcia pokazujące ruch w ostrych ujęciach, nieporuszone. Próbowałem kontrastowo zestawiać ruch z obiektem statycznym. Najlepiej udawało się to w fotografii sportowej.

Jakie dyscypliny Pan fotografował?

Wszystko zależało od zleceń, jakie otrzymywałem ze Studenckiej Agencji Fotograficznej. Z perspektywy czasu wiem, że zawody sportowe to jakby widowiska teatralne pozbawione reżyserii. Oba te światy są do siebie zbliżone. Widowiska teatralne, tak samo jak zawody sportowe, związane są z ruchem, emocjami i dramaturgią.

Stadion można porównać do sceny teatralnej, na której rozgrywa się akcja, którą z kolei ogląda publiczność...

Tyle że w sporcie nie można niczego wyreżyserować i nie można założyć z góry wyniku.

Miał Pan swoją ulubioną dyscyplinę?

Lubiłem lekkoatletykę, hokej, boks, koszykówkę, piłkę ręczną i tenis. We wszystkich udawało mi się "łapać" ruch, zatrzymywać go.

Prywatnie też interesował się Pan tymi dyscyplinami?

Ruch jest moją drugą naturą. Grałem w nogę, koszykówkę, piłkę ręczną i w tenisa. Znałem reguły dyscyplin, które fotografowałem, potrafiłem przewidzieć, gdzie stanąć. Kiedyś przypadkowo stanąłem na stadionie, nie wiedząc, że na finiszu dojdzie do wypadku. Zrobiłem być może fantastyczne zdjęcia, ale popełniłem jakiś błąd przy wywoływaniu i nic z tego nie wyszło. Innym razem, w Mediolanie na mityngu lekkoatletycznym, robiłem finisz biegu na sto metrów. Oczami wyobraźni widziałem już te rozmazania, tę grę ostrości, i nie zauważyłem, że obok na skoczni tyczkarz złamał tyczkę i spadł. Nieraz coś przechodzi obok nas, nie jesteśmy w stanie wszystkiego "wyłapać". Teraz trudno mi już sobie wyobrazić, czy zdjęcie spadającego tyczkarza byłoby ciekawsze od finiszujących sprinterów.

W sporcie, w odróżnieniu od teatru, nie można niczego powtórzyć.

Niestety. Trzeba znaleźć się w odpowiednim czasie i miejscu. Być doskonale przygotowanym pod względem technicznym i uchwycić sytuację tak, jak się zamierzało.

Jak to się stało, że poszedł Pan do Drzewieckiego i Cywińskiej i na kilkanaście lat stał się Pan niemal nadwornym fotografem obu teatrów?

Miałem za sobą doświadczenia w fotografowaniu teatrów studenckich. Fotografowałem w początkowym okresie Kabaret Tey, Teatr Nurt i festiwale studenckie. Conrad i Iza zaczynali w tym samym czasie. Pożegnałem się ze Studencką Agencją Fotograficzną i zacząłem dorosłe życie. Potrzebowałem pieniędzy na utrzymanie rodziny i sprzęt, więc zaryzykowałem. Chociaż w Poznaniu w okresie powojennym teatr fotografowały między innymi takie tuzy, jak Zenon Maksymowicz, Edward Hartwig, Grażyna Wyszomirska czy Zbigniew Staszyszyn, odważnie zapukałem do obu teatrów i zostałem przyjęty. W tamtym czasie teatr potrzebował zdjęć dla celów archiwalnych i reklamowych.

Kiedy je oglądam, zastanawiam się, na ile fotografia teatralna jest dokumentem, na ile czymś więcej.

Ten rodzaj fotografii powinien pokazać ekspresję, dynamikę, ruch i światło. To są zjawiska nieuchwytne w teatrze, które bardzo często publiczności umykają. Dzieje się tak dlatego, że nasz wzrok jest w jakimś stopniu niedoskonały. Ślizgamy się po zewnętrznej stronie. Skupiamy na mimice, mowie ciała... Fotograf teatralny musi uchwycić całość spektaklu, pokazać konkretną scenę w określonym kontekście. Oglądając próby, wybierałem konkretne sceny. Trzeba znaleźć sposób na pokazanie ruchu. Jeszcze trudniej jest połączyć ten ruch ze statyką. Pomagały mi w tym specjalne próby zdjęciowe jeszcze przed premierą. Nie ukrywam, że pracowałem w tamtych czasach w komfortowych warunkach. Mogłem zatrzymać akcję, poprosić o chwilową zmianę dekoracji, ustawić dodatkowe światła.

Publiczność widzi spektakl inaczej niż fotograf, który zmienia swoje punkty widzenia.

To prawda. Trzeba więc robić zdjęcia z różnych perspektyw. Często stosowałem kontry świetlne, które potem wykorzystywałem w swoich poszukiwaniach eksperymentalnych. Nigdy nie chciałem robić zdjęć reportażowych. Chciałem nadawać fotografiom osobiste piętno.

Zaprzyjaźniał się Pan z artystami?

Oczywiście. Im krótszy dystans, tym lepszy efekt. Większość miała do mnie zaufanie, była otwarta, nie miała poczucia wstydu. Pracowałem również w innych teatrach w Polsce i za granicą, fotografowałem aktorów na okładki miesięcznika teatralnego Scena i nie zawsze ich znałem. Wtedy potrzebowałem trochę czasu, aby ich do siebie przekonać. Kiedy zauważyłem, że udało się nawiązać nić porozumienia, zaczynałem sesję.

Jako portrecista czuje się Pan psychologiem?

Fotografowałem aktorów, którzy grają cały czas, nie tylko na scenie. Wiedziałem, na co ich stać. Zawsze starałem się nie robić banalnych portretów. Szukałem w portretowanych aktorach czegoś osobnego. Nie chciałem, żeby grali przede mną.

W pewnym momencie przestała Panu wystarczać fotografia tradycyjna...

Na początek zacząłem eksperymentować w dziedzinie fotochemii (solaryzacja negatywowa), potem łączyłem negatywy, oglądając każdy układ pod powiększalnikiem. Płaskie zdjęcie wzbogaciłem o akcję w czasie. Potem przyszedł czas instalacji, które polegały na tym, że na gotowe czarno-białe zdjęcie, ustawione przestrzennie, rzucałem kolorowe slajdy. Łączyłem to wszystko z muzyką, ruchem, rzadziej słowem. Mój niepokój twórczy kazał robić mi coś więcej, poszukiwać nowych form wyrazu.

rozmawiał Stefan Drajewski

*Jacek Kulm urodził się w 1943 r. w Lublinie. Fotograf, pedagog i wykładowca sztuki. Ma na koncie kilkaset wystaw i instalacji fotograficznych w całej Europie. Ostatnio wydał dwa albumy: Polski Teatr Tańca. Balet Conrada Drzewieckiego i Teatr Nowy w latach 1973-1987 pod dyrekcją Izabelli Cywińskiej.

  • Wernisaż wystawy Jacka Kulma poświęconej nieżyjącym polskim aktorom fotografowanym w latach 1970-1990
  • Galeria Pod Schodami, kompleks Biurowy PGK Centrum (ul. Marcelińska 90)
  • 6.11, g. 18.30
  • wstęp wolny