Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Skazana na teatr

Rozmowa z Joanną Nowak, dyrektor Teatru im. A. Fredry w Gnieźnie

Joanna Nowak, fot. archiwum Teatru Polskiego - grafika artykułu
Joanna Nowak, fot. archiwum Teatru Polskiego

Dlaczego wystartowałaś w konkursie na dyrektora teatru w Gnieźnie?

Dlatego, że to było nowe wyzwanie. Stwierdziłam, że warto z pożytkiem wykorzystać zdobyte wcześniej teatralne doświadczenie.

Skazana na teatr?

W jakimś sensie tak. Z teatrem związane jest całe moje życie zawodowe. To już 30 lat. 3 lata w Urzędzie Miasta Poznania były zaledwie epizodem, interesującym, bo poznałam funkcjonowanie teatru "z drugiej strony", ale jak tylko pojawiła się możliwość powrotu, natychmiast z niej skorzystałam. W teatrze przeszłam długą drogę: zaczynałam od konsultanta programowego, potem byłam sekretarzem, następnie kierownikiem literackim, przez wiele lat asystentem dyrektora, w końcu wicedyrektorem. Równolegle parałam się też, jeszcze w Krakowie, dziennikarstwem teatralnym, krytyką. W Poznaniu współpracowałam z Czasem Kultury. Nie to mnie jednak najbardziej pociągało: lubię działać, być w ruchu, siedzenie za biurkiem mnie męczy. Najbardziej interesuje mnie kontakt z żywym teatrem, powstającym tuż obok mnie...

Nie kusiła Cię w takim razie reżyseria?

Nigdy nie miałam ambicji bycia reżyserem. Ani aktorką. Bycie krytykiem umożliwiało mi bywanie na premierach w całym kraju i korzystałam z tego skwapliwie. To było świetne. Samospełnienie artystyczne kompletnie mnie nie interesowało. Może dlatego, że obracałam się wyłącznie w okołoteatralnym towarzystwie? Wszyscy moi znajomi byli właśnie z tego kręgu! Do tego w Krakowie przez 10 lat mieszkałam w hoteliku teatralnym, wyłącznie z aktorami. Nocne "posiady" przy garze zupy, na podłodze, ciągłe rozmowy w gruncie rzeczy o tym samym... Jak poszła próba, jak spektakl, jak pracuje się z tym reżyserem, a jak z tamtym... To było magiczne, wciągające, ale jednocześnie wyleczyło mnie z myślenia o deskach scenicznych jako miejscu działania dla mnie. Czasami z koleżankami marzyłyśmy, by poznać na przykład jakiegoś hydraulika, który nie będzie miał pojęcia kim był Konrad Swinarski, pójdzie z nami na imprezę i porozmawia o czymś zupełnie innym! Ten świat znałam od podszewki. Ale też i nie dostrzegałam w sobie talentu.

Można jednak ulec namowom przyjaciół, którzy obiecują pomoc...

Jestem odporna na namowy. Trudno mnie do czegoś przekonać, jeżeli nie wiem sama, że to ma sens. Nie uważam, że reżyserować, śpiewać, grać każdy może - trochę lepiej lub trochę gorzej...

To jedna z cech lidera. Owa odporność i wiara w sens własnych propozycji... Jesteś liderem? Od urodzenia?

To ciekawe, bo ja zawsze byłam typem outsidera, nie lubiłam funkcjonować w grupie. Miałam mnóstwo wątpliwości na własny temat. Nigdy nie byłam przewodniczącą samorządu szkolnego czy szefem jakieś organizacji, nie cierpię "należeć do...". Dopiero teatr nauczył mnie pracy z ludźmi. Nie, nie mam chyba takich cech przywódczych, które pozwoliłyby mnie nazywać liderem. Jestem lwicą, fakt. Taki znak zodiaku. Ale nie lubię demonstrować władzy, dominować nad innymi, wygłaszać opinii ex cathedra...

To w jaki sposób chcesz prowadzić teatr?

Wystarczy być przekonanym o słuszności tego, co się chce robić.

Czyli mieć dobry program?

To podstawa. Jestem uparta, więc kiedy jestem do czegoś przekonana, to konsekwentnie pomysł realizuję. Nie mam zamiaru ukrywać się za maską fałszywej skromności: ja się na teatrze po prostu znam. A znajduję potwierdzenie tego w opiniach ludzi, którzy są dla mnie autorytetami. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mam teatralną intuicję. A to ważne, zwłaszcza przy szybkich decyzjach. Sprawdziło się tyle razy, że w końcu musiałam w nią uwierzyć. Zwłaszcza jeśli chodzi o młodych artystów. Moje przeczucia na ogół mnie nie zawodzą.

Ta intuicja, "teatralny nos" bardzo się przydaje recenzentom...

Zgodnie z tym czego mnie uczono w Krakowie, a uczono, że pierwszą recenzję ma się prawo napisać dopiero po obejrzeniu 500 przedstawień, ja swoją popełniłam po 534 spektaklu... W tej sytuacji do "nosa" doszło też i jakieś doświadczenie. Dziś dla młodych to warunek nie do spełnienia. Ale kiedyś to było kiedyś. Dajmy spokój. Nie piszę recenzji, jestem w innym miejscu, teatrem zajmuję się inaczej. Ale i tak uważam, że tamten czas, ta wyćwiczona intuicja, są mi bardzo pomocne.

Jesteś kolejną kobietą na stanowisku dyrektorskim w instytucji kultury. Czy płeć ma znaczenie?

To pewnie jakaś odpowiedź na postulaty dotyczące parytetów... Ale mówiąc serio fakt, że coraz więcej kobiet znajduje się na eksponowanych stanowiskach ma znaczenie, bo burzy stereotypy myślowe. Pamiętam kiedy zaczynałam swoje życie zawodowe, były zaledwie trzy kobiety reżyserki. Powszechnie uważało się, że tylko mężczyźni potrafią "ujarzmić" aktorow. Ewentualnie tzw. "babo-chłopy". Dziś sytuacja diametralnie się zmieniła.

Przyznasz jednak, że kobieta dyrektor wymusza zmianę obyczajów: trzeba się inaczej zachowywać przy niej, inaczej mówić, wódki się nie zaproponuje, by jakieś napięcie rozładować...

Szczęśliwie, proporcje w teatrze tak się wyrównały między mężczyznami i kobietami, że chyba nie jest to już wielkim problemem. Nie czuję się jakimś "dziwowiskiem" na stanowisku dyrektora.

Ale opór środowiska ciągle budzi fakt, że na czele teatru coraz częściej staje nie artysta a menadżer kultury.

Chyba nie do końca jestem postrzegana jako menadżer. Nie jestem tylko teoretykiem, lecz osobą ze środka teatru. Nikt więc nie ma obaw, że będę myśleć wyłącznie o stronie ekonomicznej, a zapomnę o artystycznej. Nikt też nie może mi zarzucić braku kompetencji teatralnych. Nie ma więc strachu, że instytucję, którą zarządzam, potraktuję jak fabrykę śrubek i będę myślała tylko o zysku. Choć sama się boję, że takie oczekiwania mogą być w moją stronę skierowane.

Z tym się już mierzyłaś w Teatrze Polskim jako zastępca dyrektora.

Dlatego nic dla mnie nie jest zaskoczeniem.

Ale teraz będziesz za wszystko sama odpowiadać, jednoosobowo.

Tak. Ale czy z tego powodu, "kłopotu" rozmów i potyczek z urzędnikami, miałam zrezygnować z zawodu? Przecież teatr to cały mój świat! Moja pasja, moje życie! I w tym momencie przydaje się doświadczenie urzędnicze jakie mam, bo wiem jak to funkcjonuje. To dowód na to, że wszystko jest po coś...

Czym ma być teatr w Gnieźnie?

Dobrym punktem na trasie Poznań - Bydgoszcz i miejscem, które będzie ważne dla mieszkańców miasta. Marzę o drugiej scenie - kameralnej. By można było grać częściej, urozmaicać ofertę, pokazywać inną estetykę, odmienne sposoby narracji, tworzyć teatr nowoczesny. Nie chciałabym jednak zatracić tego, co tu wyjątkowe: misji edukacyjnej. Chcę też dać szansę młodym reżyserom, na początku drogi, stworzyć rezydencje artystyczne. Jestem po rozmowach, pierwszy sezon, który będzie "mój", mam już prawie zamknięty. Inscenizatorsko zapowiada się naprawdę ciekawie. A zespół deklaruje gotowość do zmian. Będzie chyba to dla wielu zaskoczenie.

A teraz?

Teraz jest czas poznawania siebie. Aktorów poznaje się w pracy. Codziennej.

Rozmawiała Anna Kochnowicz