Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

Zaklinanie Świętego

Szaleństwem jest wmawiać przyjezdnym, że Święty Marcin to najważniejsza ulica miasta. Powtarza się tylko zaklęcie: "Kiedyś to było serce Poznania". Czas jednak przestać się czarować. Kiedyś, to znaczy kiedy? I czy był tym sercem na pewno? A jeśli był, to co jest przyczyną zapaści?

. - grafika artykułu
Korowód w dniu imienin ulicy Święty Marcin, fot. P. Skórnicki

Jedno jest pewne: przez cały wiek XX na Świętym Marcinie tętniło miejskie życie. Czy trakt odgrywał jednak rolę modnego i popularnego serca miasta? A może był jedynie ważny i użyteczny, choć nie uważaliśmy go za najlepszą ulicę śródmieścia?

"Smrodliwa arteria"

W latach PRL na zakupy z sąsiednich dzielnic jeździło się przecież do szeroko pojmowanego centrum, a nie tylko na ulicę pod patronatem Armii Czerwonej, która przez cztery dekady zastępowała świętego. Nie przybywało się też tutaj, by nasycić oko widokami lub niedbale się przespacerować, mimo że władze zainwestowały spore sumy w przeobrażenie ulicy. W pyle i zgiełku robiło się zakupy oraz interesy, wpadało na chwilę do Kociaka lub na flaki do baru Tempo, ewentualnie znikało w kulturalnych czeluściach zamku. Hałaśliwy tranzytowy trakt, którym pędziły auta i rozklekotane tramwaje, nie sprzyjał innego rodzaju rozrywkom. Przyjemniej, bardziej różnorodnie i zielono bywało przy Okrąglaku, na ul. 27 Grudnia i placu Wolności - dawnym "salonie miasta", który także przed wojną częściej trafiał na zdjęcia i pocztówki. Małgorzata Musierowicz pisała pod koniec lat 80.: "ulica Armii Czerwonej, ta smrodliwa arteria w centrum miasta (...)". Nie przesadzała ani trochę.

Jeden korowód to za mało

Skąd dzisiejszy sentyment do przestrzeni, której charakter odpychał już 30 lat temu? Klucza do zagadki szukajmy w latach 90. Wymyślonymi wtedy imieninami ulicy próbowano zaczarować Świętego Marcina. Miał stać się swojskim i barwnym symbolem miasta. Rzeczywiście - 11 listopada ulica zmienia się w księżniczkę, ale przez resztę roku jest miejskim kopciuchem. Medialne przekazy ze święta wzmacniają skojarzenie: Święty Marcin - serce Poznania. Jednodniowe korowody nie zmienią jednak faktu, że ulica wciąż jest źle urządzona, zaniedbana i pusta. Poprzednie władze zostawiły świętomarciński handel na pożarcie galeriom handlowym, których zarządcy potrafią kusić tym, czego akurat brakuje przestrzeni publicznej: w tym przypadku - porządkiem i spójną formą. Pozbawiony opieki i uwagi Święty Marcin dostał zapaści, umęczony po latach, kiedy wciąż czegoś od niego wymagano. Zresztą może dlatego nie dał się lubić, bo wbrew swym średnim warunkom obciążony był zbyt wielką liczbą symbolicznych i funkcjonalnych powinności oraz przemian.

Wszystko przez położenie

Trakt prowadzący na dworzec lub, dalej, do Berlina, musiał skupiać na sobie uwagę obywateli oraz władz, które - od początku XX w. - w eksponowanym miejscu zaczęły realizować ambicje narodowe, polityczne i gospodarcze. Święty Marcin podzielił los przeciętnego dziecka, któremu bliscy, pchani osobistymi względami, wmawiają nadzwyczajne talenty, żądając przy tym spełnienia wygórowanych oczekiwań. Bo, owszem, do końca XIX w. był to trakt dynamiczny i coraz bardziej wielkomiejski, ale - bez porywającej architektury, niezbyt szeroki i nie za długi, ograniczony Bramą Berlińską - wąskim gardłem utrudniającym wjazd lub opuszczenie zapyziałej Festung Posen.

Nagle namaszczono go na prymusa. Po 1900 r. w okolicy zburzonej bramy przybito przestrzenny i ideowy stempel: przeskalowany zamek dla Kaisera, kilka znaczących budowli oraz pomnik Bismarcka. Rozbudowany Święty Marcin (choć jego nowszy fragment długo nosił inne nazwy!) miał być symbolem o państwowej randze - podkreślać pruskie władztwo. W ten sposób stał się zakładnikiem zwalczających się narodów i ideologów. Totem zamkowej wieży rozpoczął łańcuchową reakcję przemian. Po 1918 r. prowokował Polaków, by odnieść się do jego formy i symboliki. Pragmatyczni poznaniacy nie rozebrali jednak zamku, jak zrobili to warszawiacy z cerkwią na pl. Saskim. Przerobili go za to na reprezentacyjną siedzibę prezydenta kraju oraz uniwersytetu.

Poligon ideologiczny

Nie brakło jednak planów, by potężną wieżę zrównoważyć wysokim biurowcem lub kościołem u wylotu ulicy Składowej. Ostatecznie pruski urok odczyniono kontrowersyjnym pomnikiem Wdzięczności, z Chrystusem, który zastąpił wyeksmitowanego z placu Bismarcka. W 1939 r. Niemcy z satysfakcją zniszczyli więc monument, by już po chwili majstrować przy własnym dziedzictwie zakodowanym w ulicy. Przebudowali zamek tak, by zatrzeć ślady poprzedniego porządku i religii, a Święty Marcin planowali przerobić na szeroką paradną arterię z miniaturą Bramy Brandenburskiej. Nie pierwsi i nie ostatni. Przed wojną i po niej Polacy także marzyli o przelotowej szerokiej ulicy na osi wschód-zachód.

Wizje a rzeczywistość

Świętym Marcinem szarpali bowiem nie tylko ideolodzy, lecz i uważający się za pragmatyków urbanistyczni wizjonerzy. Do późnych lat 50. sporządzili co najmniej kilka planów przeobrażenia traktu, nadając mu nie tylko autostradowy, ale i parkingowy charakter - zgodny z nowymi wyobrażeniami o funkcjonalności. Obsesja na punkcie aut zaczęła brać górę nad przywiązaniem do harmonijnego sposobu rozwijania miasta, którego głównym obrońcą był Władysław Czarnecki. Ulica nie może być jednocześnie autostradą i handlowym pasażem - mówił wspólnie z kilkoma innymi specjalistami. To, że dobrze czuł skalę Świętego Marcina, udowodnił zresztą przyzwoicie zaprojektowanym, dość dyskretnym gmachem PZPR - symbolem nowego porządku, kolejnym ideowym piętnem w przestrzeni ulicy. Przeciwko jego lokatorom szybko obrócili się robotnicy, rozpoczynając w 1956 r. kolejny symboliczny rozdział w historii Świętego Marcina, który był wtedy ośrodkiem realnej władzy. Do 1962 r. urzędował tu także magistrat; mieścił się w zamku, który - choć z obniżoną wieżą - ocalał, mimo prób rozbiórki lub przeobrażeń mających zatrzeć jego ponurą symbolikę, historię i skalę. Ostatecznie charakter sztywnych murów zmiękczono w najlepszy możliwy sposób: działaniami centrum kultury, które ulokowano w nich w połowie lat 60.

Alfa na złość

W tym samym czasie tradycyjnych urbanistów całkowicie zagłuszono wspólnym chórem władz i projektantów nowszego chowu. Wyszczerbioną północną pierzeję zastąpił zespół biurowców i sklepów Alfa, który pozwolił upiec kilka znaczących pieczeni. Architekci mogli zaspokoić demiurgiczne ambicje, poznaniacy pozbyli się kompleksu względem inwestycji warszawskich, a decydenci zaprezentowali się jako modernizująca i patriotyczna siła, która stworzyła przestrzeń handlową wpisującą się w światowe trendy, a przy okazji osłabiła "pruski" i "kapitalistyczny" charakter dawnej zabudowy. Skala wieżowców Alfy oraz innych planowanych budynków pokazała też dobitnie, co powinno się uważać za główną przestrzeń centrum. Nie udało się jednak oswoić tej zmiany, mimo jej kilku przestrzennych atutów. Alfa zbyt wyraźnie daje odczuć, że powstała na przekór starej zabudowie. Za młodu arogancka, dziś przedwcześnie podstarzała - bardzo utrudnia odnowę ulicy. 

Krzyże odarte z wolności?

Dekadę po jej ukończeniu środek ciężkości przesunął się znów w pobliże zamku, gdzie na placu Mickiewicza odsłonięto pomnik Czerwca 1956 r. - tym razem cenny dla opozycji, choć i ta przeobraziła się później we władzę. Znów splotły się przestrzeń i symbolika: zrealizowano nie horyzontalną formę nagrodzoną w konkursie, ale konkurencyjny projekt, który silnie zaznacza swoją obecność. Mimo że na poły sakralny kształt "poznańskich krzyży" przywrócił ducha pomnika Wdzięczności, nie chcieli tego niedawno dostrzec inicjatorzy chybionej odbudowy przedwojennego monumentu. Innego, wolnościowego charakteru pomnika Czerwca nie widzieli także parę lat temu przeciwnicy marszu równości, który miał ruszyć z placu.

Opcja zerowa, czyli nowa szansa

Ostatnia, innego rodzaju przemiana Świętego Marcina też była do pewnego stopnia symbolem - odradzającego się kapitalizmu. Eksplozja handlu na początku lat 90. wypełniła ulicę i jej podwórza po brzegi ludźmi i towarami, ale - na krótko. Okazała się wybuchem supernowej, po którym gwiazda niknie, wypluwając w kosmos promieniowanie i materię. W podobny sposób ulotniła się dziś większość dawnych znaczeń, które kiedyś określały przestrzeń ulicy. Zamek nie jest już symbolem narodowego ucisku. Imieniny ulicy w niczym nie przypominają dawnych ponurych demonstracji. Gmach partii przez lata odczarowywali historycy z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, którzy - niestety - właśnie się wyprowadzili. Święty Marcin "zeruje" się coraz silniej, a przy tym wydaje się całkowicie obojętny większości poznaniaków. Paradoksalnie, to jego silny atut. Uwolniony od dotychczasowych powinności i skojarzeń, może być wymyślony zupełnie od nowa - mądrzej, na miarę prawdziwych możliwości; tak by był nie tylko użyteczny, ale - wreszcie - przyjazny, lubiany i popularny.

Jakub Głaz