Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Z cyklu Fotografia: Jak podejść zwierzaka

- One się z nami nie porozumiewają. Nie wiem, czy w ogóle jest taka szansa - uważa Piotr Skórnicki. Tomasz Ogrodowczyk sądzi inaczej: - Czasem, przez lata, które człowiek spędza z przyrodą, ma wrażenie, że się z tymi zwierzętami przed obiektywem zżywa... A czasem czuje wręcz, że został zrobiony w konia.

Opowiadają o tym Tomasz Ogrodowczyk, Tomasz Skorupka i Piotr Skórnicki

. - grafika artykułu
Fot. T. Ogrodowczyk

Bogata tradycja podań "o zwierzętach, które mówią", musi mieć, zdaje się, choć częściowe uzasadnienie w rzeczywistości, w przyrodzie. No i muszą, zdaje się, coś o tym wiedzieć sami fotografowie przyrody, polujący z obiektywem na wszystko, co skacze i fruwa. Być może zawierają z nimi jakieś porozumienie...

Tomasz Skorupka, regularnie nagradzany poznański pasjonat fotografowania zwierząt, słowa "porozumienie" nawet nie podejmuje: - To wymaga wielu godzin przygotowań, trzeba zadbać o miejsce, coś wiedzieć o biologii stworzenia, do którego się podchodzi, a potem zamaskować się i przyczaić - tłumaczy. Ot i cała metafizyka.

Do obcej budy wchodzić nie wolno

Skorupka, z zawodu archeolog, miał zaprawę w cierpliwości, poza tym musiał "zawodowo" bywać na zewnątrz. Siedzenie i czekanie na zwierzę z aparatem było tego konsekwencją.

Fotografów przyrody można pytać jednego po drugim, a i tak odpowiadają irytująco podobnie. Pasjonaci czy zawodowcy, to bez znaczenia. Nie ma żadnego porozumienia z dziką istotą, mówią. - Co innego mój kot - wtrąca Skórnicki, fotoreporter poznańskiej Gazety Wyborczej, słynący z fascynacji naturą. - On mnie zawsze kocha, obojętnie, czy jestem na niego akurat zły, czy odwrotnie. Bo on jest przystosowany do życia w domu, z ludźmi, a dzikie zwierzę ludzi unika. Z tego powodu każda rozmowa z fotografem nieudomowionych zwierząt na temat nawiązywania relacji zbacza w stronę rozmowy o budach. Tomasz Ogrodowczyk swoją pierwszą budę sklecił w trzcinowisku, jeszcze jako nastolatek, żeby sfotografować łabędzia. Fotograf, filmowiec i dźwiękowiec po poznańskiej Akademii Rolniczej skończył też łódzką szkołę filmową PWSFTT - najwyraźniej po to, by przedmiot swej pasji dokumentować "totalnie". Nadzwyczajne to działania. W latach 2012-2014 wznowił na przykład, w formie czterech albumów z audiobookami, Zieloną serię Włodzimierza Puchalskiego, mistrza i legendy, autora licznych książek i filmów przyrodniczych, przy których narodziło się określenie "bezkrwawe łowy". Puchalski opowiadał, że łabędź zwierzęciem płochliwym jest. Ogrodowczyka robiącego swe pierwsze nagrodzone zdjęcia spotkało zgoła co innego, lecz sztukę budowania kryjówek ćwiczy wciąż od nowa. Bo buda to skrytka podpatrującego, coś bardzo osobistego. Do obcej budy wchodzić po prostu nie wolno. - Gdy byłem początkujący, nie wiedziałem tego - wspomina Skórnicki - dlatego przegoniono mnie w sposób dość nieprzyjemny.

Siedemnaście koleżanek

Każdy plener to inne wyzwanie. - Ptaki są wzrokowcami, trzeba się tylko dobrze ukryć - zaznacza Ogrodowczyk. Sęk w tym, że do miejsca, gdzie ptak ciągle bywa, nie można po prostu podejść, zamaskować się i zostać. Robi się na przykład tak: do kryjówki wchodzą trzy osoby, wychodzą dwie, fotograf zostaje. - Ptak widzi, że niebezpieczeństwo minęło. Liczyć nie umie, on tylko rozpoznaje - tłumaczy fotograf. Jeszcze ze studiów pamięta, że kura rozpoznaje do siedemnastu koleżanek.

 - Ze ssakami jest trudniej, bo powinniśmy się pozbyć naszego zapachu - mówi. Oczywiście tego się zrobić nie da, fotografowie ustawiają się więc pod wiatr albo wchodzą na ambony. Te co prawda dają niepożądany widok z góry, ale są momenty, gdy człowiek otrzymuje dużo w zamian. Ogrodowczyk w ubiegłym roku podglądał z ambony rykowisko na polanie, wieczorem, kiedy zaczęły podnosić się mgły. Gdyby był na dole, wszystko by przesłoniły. A tak, z góry, zrobił piękne zdjęcie jeleni między białymi smugami, z ryczącym solistą pośrodku. - One ludzkim językiem nie mówią, jest instynkt - rzuca Skórnicki. - Z zachowań trzeba czytać ich intencje. Zwierzęta dają znak, gdy człowiek nie zachowa umiaru, pokazują, że jest intruzem. Zbliżałem się kiedyś na łódce do łabędzia. Gdy byłem za blisko, stał się agresywny: zaczął biec po wodzie, rozpędził się i wyhamował dopiero przed samą łódką - opowiada.

Ssak zawsze ucieka, chyba że dostanie jedzenie. - Podkarmiam trochę myszy polne - przyznaje Skorupka. - Po pięciu minutach już są - śmieje się. Rzeczywiście bywa zabawnie: mysz ciągnie orzech do dziury i gołym okiem widać, że jest za duży. - Ciągnęła go kilka razy, zanim zrozumiała. Wtedy zaczęła go obgryzać, aż się zmniejszył i przeszedł przez otwór jej schowka - opowiada.

Pięknie i niebezpiecznie

Bywa też niebezpiecznie. Ogrodowczyk szedł kiedyś na bagnie sprawdzoną ścieżką. Nie miał kija, żeby badać teren i podeprzeć się w razie zachwiania, ponieważ w jednej ręce trzymał snopek do maskowania, a w drugiej sierp do wycinania zarośli. Stąpał więc ostrożnie, aż poczuł, że ma jakoś dziwnie miękko pod stopą. Uniósł ją i nagle... wyprysnął stamtąd bóbr.

 - Wypłynął spod wody naprzeciwko mnie, stanął i patrzy. A ja wiem, że zaskoczony może ugryźć, nawet przegryźć tętnicę ze strachu - opowiada. Nie miał czasu na zastanowienie, schylił się, uderzył bobra płaską stroną sierpa. Ten tylko chlapnął ogonem i odpłynął.

 - Fotografować zwierzę to jest wielka frajda - stwierdza Skórnicki.

Sprzęt jest potwornie drogi, ale dzięki niemu udają się zdjęcia, o jakich wcześniej można było tylko marzyć. Dziesięć klatek na sekundę - to daje szansę każdemu na dobre zdjęcie. Dlatego właśnie dziś wielu fotografuje bez profesjonalnego przygotowania. Korzyść z tego taka, że zawsze o bohaterze zdjęć czegoś trzeba się dowiedzieć - by go znaleźć i pochwycić obiektywem. To przyroda wyznacza rytm.

W nagrodę pokornego fotografa czeka widowisko. Jak Ogrodowczyka, gdy na pole, zaraz po jeleniach, przyleciał bielik i siadł na walcu siana, by popatrzeć. Po nim przyszedł wilk i skoczył na ten sam balot, by mieć większy zasięg widzenia. - Dzikie zwierzęta komunikują się z nami na własnych zasadach - podsumowuje Skórnicki. - My możemy je tylko podpatrywać. Pod warunkiem że nie jesteśmy intruzami.

Monika Piotrowska