Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Pix.house. Fotografia społeczna w natarciu

"Osobom do lat 18. wstęp wzbroniony" - głosi napis na drzwiach wejściowych do zdewastowanego wnętrza dawnego nocnego klubu Extreme. Robić tu galerię fotografii to też dość ekstremalne posunięcie, zwłaszcza w mieszczańskim Poznaniu. - Ten lokal ma zdumiewający klimat. Napis na drzwiach koniecznie musi zostać - deklarują pomysłodawcy.

. - grafika artykułu
Marcowa, pierwsza wystawa fotografii w galerii Pix.house. Fot. Mariusz Forecki/kulturaupodstaw.pl

Był grudzień 2014 roku, gdy członkowie poznańskiego oddziału ZPAF, Mariusz Forecki i Adrian Wykrota, przeczytali informację o spotkaniu w sprawie powstania Otwartej Strefy Kultury na Łazarzu. Rzucili wtedy propozycję: stwórzmy centrum fotografii - takiej blisko i dla ludzi. Spodobało się. Przyszedł paskudny tego roku styczeń, a oni zaczęli błąkać się po pustych łazarskich lokalach. Miny mieli nietęgie. - Wydawało się, że z pomysłu zostaną tylko zgliszcza. To były lokalowe złomy - komentują dzisiaj. Ale zdążyli już uruchomić akcję. Na Facebooku pojawiła się inicjatywa pod hasłem: "TAK | zbudujmy razem miejsce dla fotografii". Błyskawicznie uzyskała poparcie 2 tys. osób. Do marca było ich już 5 tys. - cała społeczność, która zebrała się wokół czystej idei.

Trudne życie dokumentu

To rzadkie, że rzuca się taki pomysł, a on natychmiast chwyta. Ba, angażuje setki ludzi. Na wielkich pokazach fotografii, jak w warszawskim CSW lub na krakowskim Miesiącu Fotografii, fotografia bliska ludziom i dla ludzi, jakiej chcą w Pix.house, pojawia się w dziwnych kontekstach. Machinacje kuratorów i recenzentów spychają fotoreportaż i zdjęcia dokumentalne w sferę historii lub na całkowity margines. Podobnie dzieje się, gdy jako dzieło artystyczne prezentuje się zawartość archiwum zwyczajnego atelier z pocz. XX w., np. zdjęcia Stefanii Gurdowej, pokazane pierwotnie na MF w 2008 r., lub kiedy krytyk czuje wstyd przyznając, że fotoreportaż działa na niego bardziej niż jakieś kuratorskie innowacje - patrz. A. Sabor w Tygodniku Powszechnym o wystawie Efekt czerwonych oczu. Społeczny dokument fotograficzny można bezcześcić i przez głupie zadęcie, i przez brak odwagi. A ta jest dzisiaj potrzebna, by publicznie lubić dokument.

Dom schadzek

"Metraż nie powala (70 m²). Ale JEST. Ma klimat, ma też piękny korytarz i dziedziniec, na którym można zorganizować np. pokaz slajdów..." - zachwala Adrian Wykrota w lutym tego roku na swym blogu Coztafotografia. I zagrzewa: "Najważniejsza jest też masa ludzi, którzy oferują swoją pomoc i zaangażowanie". Efekt? Niesłychany. Na pierwszą wystawę przychodzi 500 osób. Wynajęta na próbę na dwa tygodnie przestrzeń byłego klubu erotycznego przy Głogowskiej 35a otwiera swoje podwoje 13 marca o g. 13.13. Do późnego wieczora drzwi się nie zamykają. Zwolennicy akcji przynoszą ze sobą łakocie na wspólny wernisaż, oglądają zdjęcia i sami ustawiają się do nich z napisem TAK w dłoniach. W galerii której jeszcze nie ma, trwa wystawa i panuje niezwykła atmosfera - zdjęcia pokazuje sama publiczność, czyli facebookowa społeczność Pix.house. Wydaje się naturalne, że to miejsce ma się nazywać Domem Schadzek.

Każdy wspierający akcję mógł nadesłać swoje dzieła, które wydrukowano i nalepiono na ścianach lub pokazano z rzutnika w formie slajdów. Można było też bezpłatnie zeskanować zdjęcia własnej rodziny do zainicjowanego archiwum społecznego. - Fotografia to bardzo popularne medium, którym ludzie chcą i lubią się zajmować i posługiwać - uważa Wykrota. Sam ma 27 lat, a Agencja Magnum umieściła go wśród trzydziestu najbardziej obiecujących fotografów niesięgających wieku 30 lat. Razem ze swoim, jak powtarza uczciwie, mentorem - Mariuszem Foreckim, jednym z kilku najlepszych polskich fotografów dokumentalistów pokolenia średniego, wierzą w każdego, kto lubi fotografię. Nie przeraża ich masowa produkcja złych zdjęć. - Trzeba ludzi uczyć czytania zdjęć i umiejętności wybierania dobrych, wartościowych, które za kilka czy kilkanaście lat pozwolą na pokazanie: taki był nasz świat, tu żyliśmy. To dobrze, że ludzie kochają robić i oglądać zdjęcia - mówią.

Nowa era fotografii

Przebieg akcji "TAK | zbudujmy razem..." nie pozostawia wątpliwości. Ludzie chcą miejsca dla społecznego dokumentu. Nazwa Pix.house pojawiła się w trakcie działań, by określić całe centrum kultury fotograficznej i edukacji przez fotografię. Obejmie ono galerię z wystawami multimedialnymi, spotkaniami autorskimi oraz resztę. A reszta jest nader istotna. To wciąganie w pracę ludzi z zewnątrz: warsztaty fotograficzne dla dzieci i dorosłych, przeglądy młodych twórców, pokazy slajdów, filmów o fotografii i multimediów fotograficznych. Wreszcie - akcje outdoorowe. Nieszablonowy sposób, w jaki powstaje Pix.house, świadczy o narodzinach nowej ery fotografii społecznej.

Przede wszystkim poszerza się jej pojęcie - to już nie tylko fotografia o treściach społecznych, ale i o społecznym poparciu. A dla Pix.house jest ono tak silne, że nie tylko miasto przyznało mu lokal, ale i możliwa była zbiórka funduszy na popularnym portalu PolakPotrafi. Forecki i Wykrota udowadniają, że między lombardem a sklepem spożywczym przy Głogowskiej możliwe jest zarówno ożywienie prezentacji Fotodokumentu, realizowanych w Poznaniu, jak i kontynuacja dawno zainicjowanej tradycji. W lutym 1981 r. Janusz Nowacki zainicjował w Pałacu Kultury (ob. CK Zamek) akcję Mój Poznań: mieszkańcy przynosili swoje zdjęcia, związane z oswobodzeniem miasta, a te najciekawsze, wybrane przez znawców, pokazano na wystawie w rocznicę wyzwolenia. Pomysł kontynuował Grzegorz Osztynowicz, który przez kolejne siedem lat organizował Salon dla poznaniaków. Chętnym udostępniano na pokaz własnych zdjęć Galerię Poznańskiego Towarzystwa Fotograficznego, a eksperci i publiczność przyznawali nagrody. W Pix.house, zgodnie z ideą edukacji fotograficznej, ostateczny wybór zdjęć do prezentacji będzie należał do profesjonalistów, lecz przyjść z nimi znów może dosłownie każdy.

Monika Piotrowska