Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Nowy rodzaj niepokoju

Dzieją się właśnie rzeczy, które wymagają większej niż zwykle rozwagi. Przenicować trzeba nawet język, jakim się posługujemy. Bo ten nie tylko jest narzędziem opowieści, ale również jej budulcem.

. - grafika artykułu
fot. Piotr Nykowski

Wiesław Myśliwski wyjaśnia to najlepiej: "To, jak się opowiada, jest tym, co się opowiada. Niejednokrotnie z banału, z pospolitości i powszedniości, z lokalności i drobiazgów język potrafi zrobić rzeczy uniwersalne i przejmujące, jeśli wypływa z poczucia dotkliwości istnienia człowieka". O Niedźwiedzim bogu - spektaklu Mateusza Barty - warto rozmawiać. Nie tylko w literaturze przecież człowiek zyskuje wymiar niepowtarzalności. Tak samo zresztą jak jego świat.

Do tekstu o Niedźwiedzim bogu zabieram się po raz trzeci. To informacja istotna, bo pomysł na spektakl ewoluował. I nie ma w tym nic złego. Ja po prostu od tej wiedzy odciąć się nie mogę. Na początku Mateusz Barta zapraszał na Warsztaty umierania, spektakl na podstawie reportażu Katarzyny Boni, do którego punktem wyjścia było trzęsienie ziemi, fala tsunami i wybuch w elektrowni jądrowej w Fukushimie w 2011 roku. Jeszcze w maju tłumaczył, że interesujące wydaje mu się być podejście do śmierci i umierania - tam właśnie i w Polsce. Chciał opowiedzieć o dwóch różnych światach. Od razu jednak wskazał na poetyckość tekstu Boni, to na nim chciał się koncentrować i zamieniać słowa w obraz. Wiedział, że jedną z trudniejszych rzeczy będzie wyłuskanie najważniejszych zdań czy pojedynczych słów, które poprowadzą narrację.

Reportaż Boni pozostał inspiracją. Ale twórcy zdecydowali, że opowiedzą o śmierci przez pryzmat relacji. W zapowiedzi pojawił się kolejny tytuł - Niedźwiedzi bóg. To opowiadanie Hiromi Kawakami, lektura krótka, ale treściwa. Najnowsze wydanie z 2019 roku liczy zaledwie 66 stron, a biorąc pod uwagę to, że nie znam języka japońskiego, odpadło jeszcze kilkanaście. Składa się na nią pierwsza bajka, którą Kawakami napisała przed katastrofą w Fukushimie, oraz druga, która powstała po wybuchu w elektrowni. Opowiadania różni kilka zdań, środek ciężkości wyznaczają aluzje do tamtego wydarzenia. Zmiany w tekście wymusił czas i świat zastany po katastrofie. Świat bez kilkunastu tysięcy ludzi. Świat, który napędza strach.

Oś fabuły (i Sceny Witraż) wyznacza rzeka, nad którą pewnego letniego dnia Niedźwiedź - w Japonii jest symbolem nie tylko mądrości i siły, ale też cierpliwości i życzliwości - zaprasza Bohaterkę. Niedźwiedź - umówmy się, to Mateusz IV, o którym pisał Leszek Aleksander Moczulski, a śpiewali Skaldowie. Zaprasza na wydawałoby się zwykły sąsiedzki wypad, piknik i ryby. Ale podczas spaceru zaczepiają ich dzieci. To też jest całkiem normalne, dopóki jedno nie atakuje Niedźwiedzia, tylko dlatego, że jest inny, obcy. Nikt jednak nie reaguje, a incydent, o dziwo - choć nie wiem, czy to dobrze - nie przerywa błogiego leniuchowania sąsiadów.

"To był całkiem niezły dzień" - tym zdaniem narrator (Barta użyczył mu swojego głosu) kończy swoją opowieść, a Niedźwiedź tuli nieśmiało na pożegnanie swoją towarzyszkę (w tej roli Barbara Krasińska z Teatru Polskiego) i oddaje pod opiekę niedźwiedziego boga. Banalne? Raczej genialne. I wcale nie staromodne. Tak właśnie Kawakami uchwyciła to, co wydaje się nieuchwytne. Bo takie gesty są nam potrzebne jak nigdy wcześniej. W dobie pandemii też. Ale o tym będzie później.

Ja Mateusz IV całą prawdę powiem
Wierzę w ludzkie szczęście w zgubioną podkowę

Ja pomagam ludziom ja pomagam ptakom
Zwariowanym sercem myślą byle jaką
Ja leczę gołębie przez Was przejechane
Gładzę psy bezdomne o piątej nad ranem

Czemu nie widzicie jak z wiatrakiem walczy
Ostatni Don Kichot Don Kichot z Komańczy*

Jaki sposób narracji wybrał reżyser Marek Idzikowski? Wraz ze współtwórcami spektaklu podąża tropem Kawakami, tropem prostych słów i wymownych gestów, sugestywnej, ale oszczędnej scenografii, na którą składają się chociażby lampy/azjatyckie kapelusze na słońce, wędka, szklane kulki czy adapter. W opowieść wprowadza nas dźwiękowa rejestracja spaceru: śpiew ptaków, szum wody - bywa, że zagłusza myśli, wcale nie koi. Ale słychać też organy, rockowe riffy, w muzykę wpisany jest stukot obcasów i brzęk metalowej obręczy.  

Twórcy wyprawili widzów nad zielony dywan rzeki (autorką scenografii i kostiumów jest Julita Goździk). Pływają tam złote, sepleniące, ale za to spełniające marzenia rybki, a nie - jak w Pacyfiku - pamiątki po ofiarach katastrofy. Takich widoków i treści w opowieści tej nie ma. Za to bywa śmiesznie. O żadnych skutkach promieniowania też nikt nie wspomina (twórcy skoncentrowali się na bajce z 1994 roku), więc na spacer udajemy się bez odzieży ochronnej. Ale zaraz - widzowie (przynajmniej w większości) mieli przecież założone maseczki, a to chyba wciąż nie jest jeszcze stały element naszej garderoby? Pandemia Covid-19 trwa, w samej Polsce pochłonęła blisko 80 tys. osób.

Obok śmierci cały czas trwa życie, a każdy z obecnych na widowni jest dowodem na to, że próbujemy cieszyć się codziennością, pomimo paru szczegółów, które różnią ją od tego, do czego byliśmy przyzwyczajeni choćby w teatrze. A jeden niedźwiedzi uścisk może dać nadzieję na lepszy - pełen miłości świat, w którym oczywiście nie brakuje pytań i niepewności, ale dzielenie się posiłkiem z głodnym albo nakrycie kocem zmarzniętego jest czymś zupełnie naturalnym.

* fragment utworu Mateusz IV Leszka Aleksandra Moczulskiego

Monika Nawrocka-Leśnik

  • Niedźwiedzi bóg
  • reż. Marek Idzikowski
  • Teatr Animacji
  • premiera: 13.11

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021