Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Wciąż pytają mnie o farby

- Dotychczas organizowaliśmy koncerty, występy producentów muzyki elektronicznej, winylowe noce didżejskie. W sezonie jesiennym chciałbym, aby jak największą część naszego programu dotyczyło muzyki na instrumentach żywych - mówi Andrzej Masko*, założyciel świetlicy i klubu FARBY.

. - grafika artykułu
fot. archiwum prywatne

Z zewnątrz klub dalej ma kształt znany z przeszłości - mógłby pan opowiedzieć o jego historii?

Farby jako pawilon wolnostojący, dobudowany do sąsiadującej kamienicy, powstał w połowie lat 60. w ciągu czterech pawilonów, z przeznaczeniem na sklep z farbami. Pod koniec dekady w okolicznym zakładzie ślusarskim powstał jego charakterystyczny szyld. Do lat 70. pełnił funkcję sklepu, a w 80. powstał tu salon gier. Stąd na posadzce białymi kaflami jest ułożone "SG". W Poznaniu był to drugi po Targach Poznańskich salon gier komputerowych z fliperami. W narożniku jest mała winda towarowa, która pozwalała wozić towar do góry, a później służyła jako dźwig transportowy do maszyn, naprawianych na dole w serwisie. Później właściciele stwierdzili, że era maszyn przeminęła i wrócili do oryginalnej funkcji sklepu.

Wychowałem się w kamienicy nieopodal. Kupowałem tutaj farby i materiały do każdego rodzaju remontu mieszkania. Specyfika tego sklepu polegała na tym, że można było w nim kupić wszystkie produkty na wagę czy konkretną objętość. Byłem trzecim pokoleniem, które korzystało z tego sklepu.

Kiedy przejął pan Farby?

Trzy lata temu. Miejsce było opróżnione z towaru. Finansowo nie byłem przygotowany na taką inwestycję, ale to miejsce mnie ujęło. Przy każdej okazji - czy to idąc do szkoły, liceum, na studia, wyjście towarzyskie - zawsze mijałem ten budynek. Moje doświadczenie jest blisko związane z gastronomią i w końcu nadszedł moment na myśl o czymś własnym.

Jak wyglądały prace nad stworzeniem unikalnego charakteru wnętrza?

Przez pierwszy rok była to głównie moja pracownia. Zależało mi na tym, aby było to miejsce kameralne, żeby zbudować w nim odpowiednią atmosferę dla dość ograniczonego grona.

Ciekawi mnie zwłaszcza ta piękna ściana pokryta drewnem...

Jej zamysł pojawił się, gdy w domu słuchałem bardzo dużo muzyki. Przeszkadzało to sąsiadom, więc postanowiłem zbudować mały dyfuzor dźwiękowy z drewna, który nie będzie obliczony matematycznie, ale spełni funkcję rozbijania dźwięku. Tutaj zbudowałem całą ścianę w formie dyfuzora z drewna. Zajęło to dwa miesiące, bo to blisko trzy tysiące elementów drewnianych, własnoręcznie wycinanych i szlifowanych.

Jest pan z wykształcenia stolarzem?

Nie - to pasja do materiału, w którym chciałem się sprawdzić. Mój pradziadek był rzeźbiarzem i stolarzem, a mama jest złotą rączką. Jej rola była w moim życiu ogromna: pokazała mi, że wiele rzeczy można zrobić samemu, co daje dużo satysfakcji, że nie trzeba zlecać prac innym. "Zrób to sam" to cała moja mama.

Kiedy zaczęły działać Farby?

Od dwóch lat funkcjonujemy jako świetlica-klub. Pierwszy okres był skupiony wokół wydarzeń okołomuzycznych, a działaliśmy głównie w weekendy. Pod koniec sezonu udało mi się ukończyć ogródek. To był moment, gdy - co muszę przyznać przed sobą - zdrowo przesadziłem. Bo wszystko zrobiłem sam, tylko z okazjonalną pomocą przyjaciół.

Skąd u pana zamiłowanie do muzyki?

Muzyka zawsze mi towarzyszyła - nawet chodząc na boisko szkolne zabierałem z sobą magnetofon. Nie zdobyłem edukacji muzycznej, ale była we mnie chęć organizacji wydarzeń muzycznych. Energia, którą ta dziedzina sztuki wyzwala w człowieku była na tyle ujmująca w dzieciństwie, że na zawsze we mnie pozostała. Staram się być świadomy tego, co dzieje w Poznaniu i nie tylko. To wszystko skumulowało się w tym miejscu. A że bardzo ceniłem sobie intymny odbiór muzyki, to taką atmosferę zbudowałem w klubie. W przypadku naszych koncertów widownia składa się z 20-30 osób. Można się skupić, odprężyć, zbudować relację z muzyką.

Jaką muzykę prezentuje pan w Farbach? Zauważyłem, że jest dość niszowa, eksperymentalna, a wyborami rządzi trochę ekscentryzm.

To zasługa mojej selekcji i tego, jakie osoby się do nas zgłaszają i z jakimi projektami. Przy niektórych zupełnie pozostawiamy przestrzeń dla artysty, a inne trzeba bardziej trzymać w ryzach. Jest tu miejsce na dużo eksperymentu - na pewno nie będzie tu muzyki mainstreamowej, którą można spotkać wszędzie.

Jakie jest środowisko muzyczne na Wildzie?

Bardzo wiele osób ze środowiska muzycznego i okołomuzycznego tutaj żyje. Są też osoby bardzo zasłużone, jak na przykład didżeje z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem na poznańskiej scenie - założyciele legendarnych już klubów Wosk i Kukabara. Są młodzi utalentowani twórcy i doświadczeni krytycy. Takich postaci jest bardzo dużo, a ja staram się funkcjonować w oparciu o relacje z nimi.

Czy okoliczni mieszkańcy pamiętają sklep i zachodzą do pana?

Bezustannie. Być może z uwagi na to, że miejsce nie jest też z zewnątrz mocno odświeżone, przez co aż tak nie widać, że znajduje się tutaj coś nowego. Zdarza się, że starsze osoby nadal przychodzą tutaj i pytają o farby.

Zacząłem działania w Farbach od rozmów z radnymi, z których część już znałem. Staram się lokalnie osiąść. Będzie to dobrze widać przez działania kulturotwórcze dla dzieci, przez warsztaty, które planujemy na jesień. Planujemy dużo wydarzeń skupiających lokalnych mieszkańców.

Jak scharakteryzowałby pan Wildę w kontekście Jeżyc, które są obecnie bardzo modne?

Wilda w tym momencie odżywa, ale ma to zupełnie inny charakter, niż na Jeżycach. Tam jest to bardziej wszędobylskie. Tutaj nowe lokale są skoncentrowane w części secesyjnej, powstają od ul. Królowej Jadwigi do Rynku. Dalej już mniej się dzieje i jest trochę trudniej. Obecnie wprowadza się tu dużo młodych. Sądzę, że Wilda ma swój charakter i go utrzyma.

Jaki to charakter?

Jest trochę skryty i trzeba nabrać relacji z otoczeniem, aby móc go dobrze zrozumieć. Tutaj można poczuć się mniej kosmopolitycznie niż na Jeżycach.

A jaka była Wilda, gdy pan dorastał?

Mieszkam na narożniku ulic Dolina i Chwiałkowskiego. W tym miejscu jest placyk. To było jedno z najczęstszych miejsc spotkań penerstwa. Miałem okres, gdy schodziłem do nich, co nie podobało się mojej babci i zaznaczała to bardzo mocno. Pamiętam jej słowa, że ja jestem "nie do tego".

W tamtym okresie z domu wychodziła młodzież, która organizowała się w jakimś temacie i go realizowała. To nie było tak niebezpieczne miejsce, jakby się wydawało. Bardziej niebezpieczna była sama rywalizacja międzydzielnicowa albo między szkołami w podstawówce. W parku na końcu Różanej było miejsce spotkań i bójek ze Starym Miastem. Sąsiedzi się skrzykiwali na pół godziny na zebranie i szli całą armią...

Skąd ci penerzy na Wildzie?

To stara robotnicza dzielnica. Po upadku Cegielskiego przyszły spore zmiany, a wraz z nimi alkoholizm, patologie. Nikt nie zaopiekował się tymi rodzinami. I wtedy nastąpiło tąpnięcie dla tej dzielnicy. Ale teraz jest już zupełnie inaczej i sytuacja się odwraca.

rozmawiał Marek S. Bochniarz

* Andrzej Masko - rdzenny wildzianin, społecznie zaangażowany miłośnik sztuki, a nade wszystko muzyki, założyciel świetlicy - klubu Farby

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019