Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Pożegnanie z Maltą i makaron po włosku

u Lecha Raczaka

Lech Raczak. fot. K. Sikorska - grafika artykułu
Lech Raczak. fot. K. Sikorska

Nie jest łatwo zadzwonić do Legendy Teatru i zaproponować, by przyrządziła kolację. Od wielu lat jesteśmy "na ty" i przegadaliśmy wiele godzin. Nie byliśmy jednak zaprzyjaźnieni - spotykaliśmy się jedynie w pracy: Legenda robiła przedstawienia, festiwale, a ja je opisywałam albo prosiłam o ekspercką wypowiedź w programie o teatrze.

Na Jego spektaklach w Ósemkach uczyłam się, co to jest teatr alternatywny, teatr polityczny. A teraz, za chwilę, miałam jeść z Nim kolację. Mało tego, tę kolację przygotowywał On sam! Poprosiłam, by jedzenie było takie, jakie serwuje w swoim domu w Weronie; oficjalnie zamieszkał tam w 1998 roku. Stamtąd jest Daria, jego żona. Spotkaliśmy się, kiedy na chwilę zatrzymał się w Poznaniu, nazajutrz miał jechać do Wrocławia, do Teatru Współczesnego.

- Gotować - usłyszałam, ledwo drzwi się za mną zamknęły - nauczyłem się, kiedy musiałem zajmować się córką. Na szczęście, włoska kuchnia jest prosta. Oni tak to wymyślili, że ma być szybko i łatwo, dania bardziej skomplikowane robi się tylko na specjalne okazje. Musisz jeszcze chwilę poczekać. I wskazał jeden z dwóch foteli stojących na środku niewielkiego pokoju. Z każdego kąta spoglądała na mnie historia: przedwojenne meble, wszędzie stosy książek (niektóre wygodnie na kanapie czekają na czyjeś ręce, inne w równych rzędach leżą na podłodze), na ścianach gęsto pozawieszane obrazy. Opowieść o nich zajęłaby pewnie kilka godzin, skąd i od kogo tu trafiły, w jakich okolicznościach.

Na szczęście, nim na dobre ugrzęzłam w czasie przeszłym, gospodarz wrócił i zaprowadził mnie do kuchni. Malutkiej, z niepowtarzalnym klimatem. Stół pod ścianą przykryty białym obrusem, na nim koszyk z bagietką, przyprawy, talerze, kryształowe kieliszki do czerwonego wina. - To nie będzie nic specjalnego - zaczął od zarzekania się. - We Włoszech zawsze zaczyna się od makaronu. A w ogóle, to biesiaduje się długo. Jeśli nie masz półtorej, dwóch godzin, to w ogóle nie wchodź do restauracji.

Danie pierwsze: pasta alla norma, z południa Włoch. Makaron najprostszy z możliwych. Kroisz w kostkę bakłażany, wrzucasz na mocno rozgrzany olej, solisz, podsmażasz, a potem dodajesz gęsty sok z pomidorów i dusisz. To wszystko. Makaron, tu mamy penne, gotujesz al dente, mieszasz z sosem, posypujesz parmezanem i to wszystko. Faktycznie - proste, łatwe, szybkie. I... pyszne! Delikatny bakłażan świetnie się łączy ze słodko-kwaśnymi pomidorami. Do tego lampka chianti. Czegóż więcej potrzeba? Resztkę sosu, zgodnie z południowym obyczajem, wycieramy kawałkami bułki.

Mogłabym na tym poprzestać, ale nic z tego - włoska kolacja dopiero się rozpoczyna. Na talerzu lądują więc cienkie grillowane plastry kurczaka (przyprawia się je dopiero na talerzu) i warzywa z patelni, które podsmażone, dochodzą przez jakiś czas pod pokrywką we własnym sosie: cząstki ziemniaków, plastry cukinii i pieczarek, pokrojona żółta papryka, kawałki zielonych szparagów. Pięknie dobrane kolorystycznie. Na ogniu są krótko, więc pozostają lekko chrupiące, ale - i to jest najważniejsze! - niezmieszane smakowo, bo harmonia polega na dopełnianiu: każdy składnik z osobna jest rozpoznawalny, wszystkie razem tworzą bukiet.

- We Francji - słyszę, zbierając widelcem ostatnią porcję - zaczyna się jedzenie od sałaty, we Włoszech tym się kończy. Na stole pojawia się więc misa zielonej sałaty z pomidorami, świeżymi ogórkami i pieczarkami, startą marchewką i podobnie potraktowaną rzodkiewką. Sos każdy przyrządza sobie sam, bezpośrednio na talerzu: oliwa z oliwek, sól, pieprz. Nic więcej. Taka kolejność jedzenia ma głęboki sens. Jakoś lżej się robi na żołądku.

Z kieliszkami wina przenosimy się do pokoju, w którym kontemplowałam historię. I właśnie od historii musimy zacząć naszą rozmowę o sztuce. Lipiec w Poznaniu to Malta. Przez 20 lat Lech Raczak był jej dyrektorem artystycznym. W tym roku żegna się z festiwalem. W sposób szczególny: trzema spektaklami, które zrealizował w Teatrze Modrzejewskiej w Legnicy i premierą na Starym Rynku - "Grą z czasem". - Przynajmniej od trzech lat, to znaczy od momentu, kiedy zmieniła się koncepcja programowa festiwalu i wprowadzono kuratorów, nosiłem się z zamiarem wycofania się z Malty. Nie ze wszystkimi pomysłami się zgadzałem i to była niekomfortowa sytuacja. W tym roku, choć formalnie jeszcze jestem dyrektorem, skupiam się wyłącznie na własnych spektaklach. Poza tym przeszedłem na emeryturę.

Tego faktu nikt nie przyjął do wiadomości. A i Ty sam pracujesz więcej! Ale dlaczego w Poznaniu, poza Maltą, tak trudno Cię spotkać?

Nie wiem. Kiedy postanowiłem zacząć regularnie pracować w teatrze dramatycznym, to było jakoś na początku tego tysiąclecia, napisałem do dziesięciu kolegów, którzy byli dyrektorami takich właśnie scen, że szukam zajęcia. Odpowiedziało mi dwóch: Tomasz Szymański i Jacek Głomb. Postanowiłem więc obrazić się na pozostałych i podjąłem współpracę z Legnicą oraz Gnieznem. Oczywiście, coś też robiłem gdzie indziej - chociażby w warszawskim Teatrze Studio. Prawdę mówiąc, od paru lat Paweł Szkotak namawia mnie na reżyserię w Teatrze Polskim, ale jakoś nie możemy porozumieć się co do tytułu. Jestem też umówiony z Piotrem Kruszczyńskim i wszystko wskazuje na to, że uda mi się coś zrobić w Nowym.

W najbliższym sezonie?

Nie, w następnym. Na najbliższy sezon mam chyba planów aż za dużo. Jesienią projekt we Włoszech. Zima i wiosna to Legnica, potem - Współczesny we Wrocławiu. Chciałbym też zrobić własną, już napisaną, sztukę - tragikomedię "Spisek smoleński".

Co byś powiedział młodemu człowiekowi, który przyszedłby do Ciebie po radę, bo bardzo chciałby tworzyć teatr?

Przede wszystkim odradzałbym mu to. Teatr jest procesem historycznym. Nie bez powodu Grotowski powtarzał: "my nie jesteśmy awangardą, a ariergardą". Tymczasem dzisiejsze czasy wymagają "niepamiętania"; wszystko, co ma mieć piętno artyzmu, powinno być oderwane od tego, co było wcześniej. Poza tym - urynkowienie sztuki... to może doprowadzić do katastrofy. Jeżeli coś chcesz załatwić z teatrem, ze światem, pomyśl czy nie ma przypadkiem innej drogi, by ten sam efekt osiągnąć. Jeżeli chcesz robić teatr - rób porządny teatr dla dzieci. On tym mechanizmom się jeszcze nie poddaje.

Anna Kochnowicz

Napisz do redakcji: kulturapoznan@wm.poznan.pl

Lech Raczak - ur. 1946, obywatelstwo polskie i włoskie. Z wykształcenia - filolog polski. Od 1968 r. kierował Teatrem Ósmego Dnia, w latach 1995-98 Teatrem Polskim w Poznaniu. Z festiwalem Malta związany od 1993 roku jako dyrektor artystyczny. Autor ponad 50 przedstawień.