Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Czasem jestem dumny, że jestem gitarzystą

O swojej nowej płycie i Konkursie o Złotą Gitarę opowiada Łukasz Kuropaczewski*

Łukasz Kuropaczewski, fot. materiały Polskiej Akademii Gitary - grafika artykułu
Łukasz Kuropaczewski, fot. materiały Polskiej Akademii Gitary

Malwina Kotz: W sobotę, 1 grudnia zabrzmi w poznańskiej Auli Nova koncert finałowy Konkursu o Złotą Gitarę. Jest pan zdeklarowanym przeciwnikiem konkursów i... szefem jury tej imprezy.

Łukasz Kuropaczewski: Jestem przeciwnikiem konkursów, które kojarzą się z zawodami sportowymi. Sam brałem w takich udział i bardzo szybko z tego zrezygnowałem. Marzyło mi się zawsze, by powstał dla gitarzystów taki konkurs, w którym nie będzie się oceniać ilości pomyłek, trudności granego utworu, tego, kto ma ładniejszy, czy brzydszy dźwięk, a kto umie szybciej zagrać gamy - bo tak to właśnie zwykle wygląda. Jakiś czas temu powstał konkurs, który miał pewne elementy bliskie mojej koncepcji: konkurs indywidualności muzycznych im. Aleksandra Tansmana w Łodzi. To były przesłuchania multiinstrumentalne - wśród tych instrumentów była gitara i to wydawało mi się fantastyczne. W jury bowiem był może jeden gitarzysta, zasiadali w nim muzycy różnych specjalności, krytycy muzyczni, kompozytorzy. A gitarzysta wychodząc na scenę był "czystą kartą" - nikt go nie znał, nie wiedział od jakiego jest nauczyciela, z jakiego ośrodka, czy warto mu postawić więcej punktów. Oceniano charyzmę, osobowość tego instrumentalisty i ogólne wrażenie. Bo przecież my, muzycy, gramy tak naprawdę nie dla innych muzyków, tylko dla publiczności. Dlatego zdecydowaliśmy się na zrobienie konkursu w Poznaniu - zależało mi, by konkurs był tylko dla gitarzystów, ale żeby oceniane były u nich te same cechy wykonania i osobowości, które były tam - na konkursie Tansmana.

 "Wszystko, co otrzymujemy w takim spotkaniu z gitarą, nie jest efektem spontanicznego chwycenia za instrument przez kogokolwiek, lecz efektem tysięcy godzin spędzonych przez muzyka w samotności." To mocne i wiele obiecujące słowa Marcina Poprawskiego z przedmowy do Pana najnowszej płyty "Nocturnal", która ukazała się zaledwie kilka dni temu, 26 listopada. Jak uciec w samotność będąc koncertującym artystą, pedagogiem, dyrektorem artystycznym dużego festiwalu  oraz organizatorem, jurorem konkursu gitarowego?

- To rzeczywiście mocne słowa. Jest to możliwe - wszystko zależy od osobowości.  Mówię za siebie - nie twierdzę, że dotyczy to wszystkich, nie każdy tak żyje. To zdanie odzwierciedla sposób w jaki podchodzę do pracy. Uwielbiam sam moment grania... a nienawidzę całej otoczki. Niedawno grałem koncert w Elblągu, utwory Astora Piazzolli z orkiestrą smyczkową. Po koncercie czeka grupa ludzi z płytami, chcą bym je podpisał. A ja nie znoszę tego momentu, gdy muszę wyjść, wszystkim podawać ręce, ściskać się, dziękować. To jest mi obce, bo mam poczucie, że swoje już zrobiłem, to jest wszystko - już nie mam nic do powiedzenia. Reszta - cała koncertowa aura - jest zbędna. Poza tym ćwiczenie, praca - nie wydaje mi się, że można stworzyć coś osobistego, jakąś przemyślaną interpretację, jeśli człowiek na chwilę nie ucieknie od tego, co go otacza. Nie wyobrażam sobie pracując nad utworem jednocześnie rozmawiać z kimś, odbierać telefony, organizować coś...

A może ta samotność artysty rodzi kolejną samotność? Wymaga samotności u słuchającego? Zastanawiał się Pan nad tym, czy taka droga słuchania może zmieniać u ludzi sposób postrzegania muzyki, bycia z muzyką, a nawet sposób bycia z samym sobą?

- Cieszę się, że to nagranie powoduje takie pytania. W tym zawarte jest sedno naszej pracy, sedno muzyki klasycznej i sztuki w ogóle. Jeśli sztuka będzie dla każdego: łatwo przyswajalna, prosta w odbiorze i niewymagająca skupienia - to zatraci swoją wartość. Takie koncerty, taki repertuar, taka muzyka musi być dla wybranych. Albo coś jest dla niewielu, albo staje się masowe, a gdy staje się masowe często traci swoją wartość.

Repertuar, który wybrałem na tę płytę, zwłaszcza wolne części koncertu Krzysztofa Meyera, czy "Nocturnal" Benjamina Brittena, zdecydowanie wymagają przygotowania do odbioru. I nie myślę tutaj egocentrycznie o swoich wykonaniach - tu chodzi o muzykę zawartą na płycie. To ona wzbudza potrzebę samotności, wymaga skupienia. Czuję się nikim w porównaniu z tymi kompozytorami , jestem bardzo szczęśliwy, że mogłem te utwory grać i nagrać. Ta muzyka jest dla mnie wielkim wyzwaniem i przeżyciem. Płytą "Nocturnal" próbowałem przekazać ze swojego wnętrza tyle, ile na dzień dzisiejszy potrafię. Mam nadzieję, że za 10 lat będę potrafił zrobić to lepiej.  

Mówił Pan o frustrującej otoczce koncertów, przy odbiorze nagrania ten problem nie istnieje. Chociaż słuchając płyty "Nocturnal" miałam nieodparte wrażenie, że Pan - wykonawca, jest bardzo blisko...

- Nie lubię nagrywać płyt. Zdecydowanie wolę sytuacje koncertowe, na żywo, choć - wiadomo - wykonania live nigdy nie będą tak precyzyjne. Na płycie można powtórzyć fragmenty kilkakrotnie, można je montować - bardzo lubię z tego korzystać, bo dążenie do ukochanej interpretacji za pomocą sprzętu elektronicznego, też może być twórcze.

Staram się, by płyta była jakby zapisem koncertu. Właśnie dlatego nagranie nie jest sterylne - nie jest czystym produktem, który jest niemożliwy do osiągnięcia na żywo. Nie chcę, by moje nagrania były do bólu profesjonalne, ich naturalność jest dla mnie ważna.

"Nocturnal" - arcydzieło Brittena, będące muzyczną interpretacją renesansowej pieśni Johna Dowlanda "Come, heavy sleep" -  jest główną osią płyty, utworem tytułowym, który nawet wizualnie zdeterminował ten album...

- Jeśli ktoś chociaż trochę zna postać i twórczość Benjamina Brittena z pewnością wie, że on bał się śmierci. Mówił i pisał o niej często - choćby passacaglia, będąca tańcem ukazującym nadchodzenie tego, czego nie da się uniknąć, pojawiała się w jego twórczości wielokrotnie. To jest właśnie lęk przed śmiercią, przed tym głębokim snem, o którym mówił John Dowland. Come, heavy sleep - nadejdź, głęboki śnie. Nie sposób o tym nie myśleć. Osobiście, nie jestem wielbicielem repertuaru gitarowego - uważam, że mnóstwo tu szmiry, niedobrych rzeczy. I zazdroszczę skrzypkom, pianistom, wiolonczelistom tak cudownego repertuaru i genialnych kompozytorów. Ile bym dał, by na jednym dźwięku móc zrobić crescendo i decrescendo! Ale Britten napisał na gitarę utwór, który sprawia, że jestem dumny z tego, że jestem gitarzystą. Że mogę zagrać te dźwięki, że one są napisane właśnie z myślą o gitarze. Jestem tą muzyką zachwycony, nie potrafię o "Nocturnalu" mówić obiektywnie, bo uważam, że jest to po prostu arcydzieło.

Rozmawiała: Malwina Kotz

*Łukasz Kuropaczewski - ur.1981. Gitarzysta klasyczny, dyrektor artystyczny Polskiej Akademii Gitary, prowadzi klasę gitary w Akademii Muzycznej im. I. J. Paderewskiego w Poznaniu.