Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Wzory dokumentów

17. Millenium Docs Against Gravity pozwoliło widzom na unikatową możliwość analizy ludzkich zachowań oraz funkcjonowania świata.

. - grafika artykułu
"Grubaski na front", fot. materiały dystrybutora

(Nie)doskonałość

"#modadlawszystkich" - skandują bohaterki dokumentu Grubaski na front Louise Kjeldsen i Louise Detlefsen. Jedne maszerują ulicą tylko w bieliźnie, inne zasłaniają się transparentami. Zaczepiają też na moście kobiety i proszą, żeby przejrzały się w lustrze. Każda plus size, ma powiedzieć coś miłego na temat swojej sylwetki. Mają pogadankę w szkole, tłumaczą młodzieży, że różnorodność jest OK. Że różne typy ciała trzeba akceptować podobnie jak różnorodność rasową. Są aktywne w mediach społecznościowych. Odsłaniają na zdjęciach brzuch, uda. Ludzie je podziwiają, bo przezwyciężają wstyd. Zachęcają do tego inne kobiety.

Oprócz zbędnych kilogramów łączy je pochodzenie, wszystkie są ze Skandynawii. Być może nie jest to ważne, ale przecież rokrocznie światowe raporty zdrowia podają, że mieszkańcy właśnie tych rejonów mają najmniej powodów do zmartwień spowodowanych nadwagą. Ale jak radzi sobie tam ta druga część społeczeństwa, która bywa karcona za to, że za dużo je albo niewiele się rusza? Jej duży fragment z pewnością pielęgnuje w sobie kompleksy w przytulnych domach. I marzy o prawidłowej relacji z jedzeniem, ciesząc się niespieszną atmosferą hygge... Wiem, jest w tym trochę ironii, ale właśnie z pomocą swoich bohaterek Kjeldsen i Detlefsen odkrywają inny wymiar idyllicznej Północy. Bo tak przecież nie wyglądają wcale (choć bardziej na miejscu są słowa: nie czują) najszczęśliwsi ludzie na świecie. Jedna z bohaterek deklaruje, że jest jak obraz w piwnicy, że niestety, ale zmieniły się kanony kobiecego piękna. Inna z niedowierzaniem patrzy na swoje stare zdjęcia. I wydaje się, że za taką sobą tęskni, bo ważyła wtedy kilkadziesiąt kilogramów mniej, miała partnera. Ale z drugiej strony...

Dziewczyny opowiadają o nieudanych próbach zrzucenia zbędnych kilogramów, ale żadna nie planuje kolejnych diet ani treningów. Koncentrują się na swoim wnętrzu. Przy okazji porządkują wspomnienia, wracają do czasów dzieciństwa, czasami przykrych zdarzeń. Opisują, jak wyglądała ich droga do pokochania własnego ciała. Ale przede wszystkim jednak dają nadzieję innym: na lepsze jutro, na lepszy - pełen akceptacji świat. Reżyserki dodają do ich osobistych historii trochę ogółu, opowiadając o początkach ruchu body positive na świecie, tworząc tym samym energetyzujący film o tym jak pozorna niedoskonałość staje się w XXI wieku wzorem.

Nie zacząć nienawidzić

Na ulicy, od razu po seansie, usłyszałam język rosyjski. Po powrocie do domu udostępniłam post znajomej na Facebooku - poszukuje imigrantek zza wschodniej granicy, wyłącznie do szczerej rozmowy. Ich historie mają być inspiracją do napisania scenariusza. Może pomogę? W końcu znam ich wiele. No właśnie... Długo po obejrzeniu filmu Ziemia jest niebieska jak pomarańcza nie mogłam pozbierać myśli. Bo jego bohaterowie z pewnością nie są jedyną rodziną z ogarniętego wojną Donbasu, która stara się dalej robić to, co kocha, byle tylko zachować resztki normalności, byle pozostać ludźmi, którzy kochają życie. Żeby tylko nie zacząć nienawidzić. Są tak blisko nas.

Ziemia jest niebieska... to pierwszy ukraiński dokument, który trafił do konkursu festiwalu Sundance, od razu też został nagrodzony. Iryna Tsilyk, jego reżyserka, zabiera widzów do rodziny mieszkającej w czerwonej strefie, na pierwszej linii frontu. Do domu samotnej matki, która, jak umie, walczy o przyszłość swoich dzieci. Nie narzeka, tylko czyści komin, odbiera przydziałową żywność, stojąc w gigantycznych kolejkach... Dlaczego nie wyjechała, tylko naraża swoich najbliższych na piekło wojny? Bo nie wyobraża sobie życia gdzie indziej, bo wierzy, że kiedyś sytuacja się zmieni i ktoś będzie musiał odbudować miasto. Nie mogę oceniać jej wyboru. Nie zrobiła tego też reżyserka.

Tsilyk nie zdecydowała się na krew i śmierć. Ale na film w filmie, zamianę życia w fikcję, pracę nad traumą, oswojenie brutalnej rzeczywistości na oczach widzów. Rodzina Ukraińców sama opowiedziała o wojennej codzienności w debiucie operatorskim córki Anny, w którego powstaniu pomogli wszyscy bliscy. Ale jak dobrze pokazać zrujnowane miasto i ich mieszkańców? Za pomocą miłości: do świata, ludzi, kina...

Halik. Non-fiction

Ozana leżał na hamaku. Nie umiał jeszcze chodzić, zbliżał się do niego jaguar. Tony Halik spokojnie się temu przyglądał, liczył na dobre ujęcie. Chłopca szybko zabrała Pierrette, mama. Innym razem, kiedy jest już większy, Halik każe mu nałożyć płetwy i podpłynąć do łodzi podwodnej. Znów najważniejszy jest kadr. Kilkadziesiąt lat później Ozana wspomina te chwile i mówi wprost, że ojciec się o niego nie troszczył. Chciał mieć tatę, a miał Tony'ego Halika. Producentki filmu, Karolina Galuba i Małgorzata Małysa, zdradziły na spotkaniu po seansie, że Marcin Borchardt, jego reżyser, rozważał przez chwilę stworzenie obrazu o relacji ojca i syna, bo nie spodziewał się tak szczerej rozmowy z Ozanem. Zrezygnował jednak, bo Tony nie mógłby opowiedzieć o ich życiu ze swojej perspektywy.

Co widzowie dostali w zamian? Twórcy Tony'ego Halika zweryfikowali parę faktów z życia podróżnika, o których od kilku lat możemy poczytać w jego biografii autorstwa Mirosława Wlekłego. Elżbieta Dzikowska - wieloletnia partnerka Halika i podróżniczka, nie od razu, ale jednak, pozwoliła im skorzystać ze swojego prywatnego archiwum, widzowie zobaczyli dotąd niepublikowane materiały. Dostali opowieść, w części czarno-białą, w części pokolorowaną, o pełnym sprzeczności człowieku, który już za życia, a przyszło mu żyć w ciekawych, ale też niespokojnych czasach, stworzył własną legendę. O tym, że podróżowanie stało się jego nałogiem. Że za marzenia czasem trzeba słono zapłacić.

Przemierzamy z Halikiem setki kilometrów. Nie jest ważne jednak, gdzie zatrzymujemy się na dłużej, ile w jego zapisach jest prawdy, ile fałszu, lecz portret człowieka, który do samego końca żył tak, jak chciał. I marzył: o tym, że chce balonem okrążyć świat, być pierwszym dziennikarzem w kosmosie. - Lepiej mieć pięć lat dobrego życia w podróży niż dwadzieścia na kanapie przed telewizorem, skacząc po kanałach - mówi w filmie syn Halika. I trudno się z nim nie zgodzić.

Monika Nawrocka-Leśnik

  • 17. Millenium Docs Against Gravity
  • 4-13.09
  • Kino Muza

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020