Od początku reklamowane jako "pierwszy polski slasher" (co jednak trochę mija się z prawdą) W lesie dziś nie zaśnie nikt to dość rzadki w rodzimej kinematografii romans z horrorem popularnym w Stanach Zjednoczonych w latach 70. i 80. Otóż ówczesne slashery (od ang. slash - ciąć), których ogólna zasada opiera się na stopniowym eliminowaniu kolejnych bohaterów, święciły w owym czasie triumfy, przerażając rzesze widzów wizerunkami zmutowanych morderców i brutalnymi scenami z tryskającą dookoła krwią o konsystencji ketchupu. Z pewnością nostalgicznie wspomina te czasy Bartosz M. Kowalski (rocznik '84), który wychował się na takich przebojach z tej półki jak pierwsze Hallowen (1978) czy Teksańska masakra piłą mechaniczną (1974). Zresztą właśnie o tę masakrę w tym wszystkim chodzi. Bo jeśli slasher to najczęściej psychopatyczny zabójca z obowiązkową deformacją ciała, piła/siekiera/maczeta jako narzędzie zbrodni i obowiązkowa grupka nastolatków usiłująca przed ostrzem piły/siekiery/maczety uciec.
Wszystkie te wymogi spełnia W lesie dziś..., którego akcja - jak nietrudno się domyślić - dzieje się w lesie, podczas letniego obozu o wiele obiecującej nazwie Adrenalina. To kampus dla nastolatków uzależnionych od internetu, mediów społecznościowych i playstation, którzy chociaż przez chwilę mają spróbować być offline. Opiekunką jednej z wyruszających na trekking grup jest pani Iza (idealnie wypadająca w tej roli Gabriela Muskała), a piątka jej podopiecznych to między innymi szkolna lolitka (Wiktoria Gąsiewska), nieakceptowany przez ojca gej (Stanisław Cywka) i dziewczyna po traumatycznych przejściach (Julia Wieniawa).
Skoro już mowa o obsadzie - ta zasługuje na szczególną uwagę. Castingowcy Bartosza Kowalskiego spisali się bowiem na medal. Julia Wieniawa, na co dzień znana głównie z roli śpiewającej celebrytki tańczącej w najnowszej edycji Tańca z gwiazdami i goszczącej regularnie na łamach serwisów plotkarskich, jako Zosia wypada zaskakująco wiarygodnie. Olaf Lubaszenko to dosłowne ucieleśnienie marudnego, niespełnionego lokalnego stróża prawa, Wojciech Mecwaldowski jako kierownik obozu ujawnia bodaj jeden z największych talentów komediowych tej produkcji, a Piotr Cyrwus jako zdeprawowany ksiądz już nigdy nie skojarzy mi się z misiowatym Rysiem z Klanu. Moim faworytem jest jednak znany niektórym widzom już z Ataku paniki Michał Lupa. Jako nieporadny i gamoniowaty Julek znakomicie sprawdza się w roli stereotypowego miłośnika gier komputerowych i znawcę horrorów. To on wygłasza w filmie wszystkie rządzące slasherami zasady, które zresztą z miejsca znajdują odzwierciedlenie na ekranie, takie jak choćby "w horrorach, jeśli ludzie się rozdzielają, no to generalnie giną".
Trup rzeczywiście ściele się tu często i gęsto, oczywiście w sposób przerysowany i kiczowaty. Muzyka temu towarzysząca (w wykonaniu Jimka) intryguje i uzupełnia obrazy, to zresztą m.in. preparowany fortepian i - a jakże! - piła. Zagadka tajemniczej chaty pośrodku niczego stopniowo się wyjaśnia, a wszystko to w atmosferze dusznego, gorącego lata. W zepsutym mięsie wiją się larwy much, kurz wiruje w nagrzanym powietrzu, T-shirty są dosłownie mokre od potu, podłoga skrzypi odpowiednio głośno, a jedyna w zasięgu kilkudziesięciu kilometrów komórka wyładowuje się w ostatnim momencie. Czyli wszystko jest dokładnie tak, jak trzeba. O ile oczywiście potraficie podejść do gatunku z odpowiednią dozą dystansu i poczucia humoru.
Anna Solak
- W lesie dziś nie zaśnie nikt
- reż. Bartosz M. Kowalski
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020