Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Nowy wspaniały świat

Dzięki formule hybrydowej, Konkurs Polskich Filmów Krótkometrażowych na Short Waves Festival w trudnych czasach zarazy pozwala polskiej publiczności w całym kraju sprawdzić, którzy z młodych twórców w przyszłości mogą nas zaskoczyć udanym debiutem pełnometrażowym bądź wypełnić dotychczasowe braki w rodzimej kinematografii na polu gatunków czy tematów. Poza tym, ten konkurs mimochodem stał się lekarstwem na pandemiczną fobię typu "nie ma przyszłości dla świata". Jeśli w międzyczasie nie wyginiemy - na pewno wciąż jest szansa dla polskiego filmu.

. - grafika artykułu
"Duszyczka", reż. Barbara Rupik, fot. materiały dystrybutora

Gdybym miałbym wskazać, co z perspektywy wielu lat wydaje mi się jednym z najważniejszych punktów programu na Short Waves Festival, to wymieniłbym dwa konkursy filmów polskich - mainstreamowego kina artystycznego i eksperymentów z pograniczna kina i obiegu galeryjnego z pola sztuk wizualnych. Ten pierwszy jest też o tyle kluczowy dla lokalnej publiczności, że spełnia potrzebę, którą nazwałbym chęcią dokonywania futurospekcji, bądź ostrożnego "badania gruntu". Oto podglądamy, jak adepci sztuki filmowej radzą sobie z etiudami - i część (być może przedwcześnie i niesprawiedliwie) spisujemy na straty, o paru rzeczach stwierdzamy "jest to już jakieś", a wybraną grupkę tagujemy metką "ci to mają potencjał". I nie trzeba w tym celu jechać na Koszaliński Festiwal Debiutów Filmowych Młodzi i Film.

Kilka wybranych tytułów z obu sekcji konkursowych można było już obejrzeć pod koniec maja w ramach programu Short Waves Online, dzięki współpracy fundacji Ad Arte z Ninateką. Jeden z nich - Nie zmieniaj tematu Huberta Patynowskiego - z perspektywy całego konkursu wydaje mi się najciekawszy. Oto reżyser-samouk, który fachu nauczył się uważnie oglądając kino światowe i testując pomysły w praktyce, szczęśliwym trafem uniknął edukacji w polskich szkołach filmowych i uformowaniu przez krajowych filmowców-dydaktyków. I chyba właśnie dlatego proponuje nam dzieło szczere, bezpośrednie i w najlepszym tego znaczeniu proste, a przy tym pozbawione jakichkolwiek zbędnych elementów. Patynowski wykorzystał własne doświadczenia z życia na blokowisku, aby stworzyć film o charakterze socjologicznym. Jego bohaterami są młodzi ludzie i mówi o nich bez przykrej sztuczności i maniery. Bezbłędna konstrukcja dramaturgiczna Nie zmieniaj tematu, zdolność głębokiego, emocjonalnego zaangażowania widza sprawiają, że w finale filmu przeżywa się prawdziwe palpitacje serca. Mam wrażenie, że takiego podejścia niestety brakuje w rodzimej kinematografii.

Kto wypuścił psy?!?

Wykładowcy z Łódzkiej Szkoły Filmowej tradycyjnie nie lubią, a przy tym nie rozumieją SF. Jedynym sposobem, by studenci przeforsowali swój pomysł na etiudę w tym gatunku, jest sięgnięcie do sugestii typu "to tylko twórczo potraktowana nadstawka". I tak zrobiła chyba Zuzanna Grajcewicz w Dog Days. Jej dystopijna wizja świata pozbawionego zwierząt to podwójny portret młodych ludzi, którzy prowadzą firmę Spółka Zoo. Służą oni jako substytut wymarłych czworonogów. Wcielając się w role pupili, poniżają się i odgrywają tani teatr przed bogatymi ludźmi.

Reżyserka racjonalnie wykorzystuje formę, operując wyblakłą paleta kolorów i delikatną fizjonomią aktorów. Na polu refleksji o końcu natury i upadku człowieka uniknęła fabularnej i psychologicznej naiwności Silent Running (1972) Trumbulla. Z drugiej strony, w przeciwieństwie do Kala Azar (2020) Janis Rafy Grajciewicz silnie stroni od fizjologii, podsuwając nam danie ostentacyjnie pozbawione smaku, chłodne i intelektualne. Ale przez to łatwiejsze w konsumpcji.

Najgorsze chałtury są w Wałbrzychu

W przestrzeni publicznej Polacy dyskutują o współczesnych zjawiskach politycznych i społecznych, porównując je na zasadzie analogii z problemami charakteryzującymi czasy komunistyczne. Również i w kinie dochodzi do takich wolt, czy odgrzewanych konwencji "zataczających koło". Za zombie-resuscytację formuły kina moralnego niepokoju można potraktować niezbyt udane, a przy tym śmiesznie akademickie Powidoki Wajdy. Podobnie jest w przypadku znajdującego się w konkursie Mojego Serca Damiana Kocura - tyle, że reżyser sięga do KMN w o wiele ciekawszy sposób, na modłę używania intertekstów i sugerując interesujący klucz do zrozumienia jego opowieści. Tak, jak niegdyś Agnieszka Holland w Aktorach prowincjonalnych, przenosi nas na prowincję i w światek nieudanego teatru. Z pomocą historyjki o aktorce Rozalii, samotnej matce mającej kłopot z wychowaniem siedmioletniego Kazika, która wyjeżdża z Warszawy do Wałbrzycha za pracą, Kocur podejmuje refleksję nad paradoksami współczesności, relacjami ekonomicznymi, czy funkcjonowaniem obcej jednostki w zamkniętej, toksycznej grupie. Najbardziej gorzka jest przy tym myśl, że sztuka teatralna, mająca wyzwalać i wspierać kobiety, w Moim Sercu w przewrotny sposób zwraca się przeciw aktorce, niepostrzeżenie i bezlitośnie odzierając ją z godności.

Siła narodowa

Polacy to depresyjny naród i wielkie narodowe smutanie w kinie wychodzi nam zdecydowanie lepiej i bardziej przekonująco, niż dowcipasowe komedie i inne gatunki (w których grać średnio zresztą potrafimy). Osnuty na poczuciu bezsilności i goryczy, alienacji i samotności, Piołun Marii Ornaf otula nas pierzynką obrazów Zuzanny Zachary, co ma oko do potłuczonych krajobrazów i pękniętych bohaterów.

Obie wiedzą przy tym, że wytrawny widz kina beznadziei łaknie przełamań, przekroczeń, bo aby kogoś takiego doprawdy fest zasmucić, trzeba w fabule przemycić parę jaskrawych barw i lekkich emocji. Enigmatyczna opowieść o matce prostytutce, wykluczonej przez dzieci córce i bezrobotnym ojcu alkoholiku byłaby dość typowym łodzizmem (potoczny termin ukuty dla etiud z tamtejszej Szkoły Filmowej, co to czerpią z łódzkiego, nieprzebranego bogactwa przygnębień i upadków), gdyby nie ambiwalentność kilku scen i wizji. Z ich pomocą Ornaf delikatnie wynosi historię na poziom metafory, wieńcząc całość osobistą i enigmatyczną dedykacją. I tak pozostawia nas z zagadką niemożliwego rozwikłania, dokończenia i zamknięcia opowieści, a także dość trudną do uchwycenia i zrozumienia tajemnicą swej biografii. Może dlatego Piołun śnić się może po nocach w naszych polskich, szarych koszmarach.

Nie każdy może być super

Spośród przyjętych do konkursu animacji, każdy na pewno doceni perfidię ironicznej satyry na narracje superbohaterskie w lapidarnym i minimalistycznym Deszczu, tragikomedii rozgrywającej się w mordoropodobnym, aseptycznym świecie biurowców. Piotr Milczarek refleksję na temat kultury popularnej zbudował nie ze zdystansowanej, wzniosłej i pogardliwej pozycji artyzmu, lecz człowieka obytego z tematem, a przy tym współtworzącego polskie środowisko komiksowe - jako organizator i twórca. Chyba stąd, miast pretensjonalności wynikającej z braku zrozumienia fandomu, udało mu się zbudować przezabawne i zachwycające cacko, pewny hit, który można oglądać po wielokroć.

Drugim hitem z pola animacji jest równie błyskotliwe Story Joli Bańkowskiej, rozliczającej się z obsesją człowieka względem technologii internetowych, przebywającego w rzeczywistości rozszerzonej i uzależnionego od łączności. A ta ostatnio w Story nagle pada, demaskując absurdalność kalekiego i groteskowego życia, opartego na stałym podpięciu do sieci.

Droga duszy przez degradację

Najbardziej ekscytująca, czy może lepiej - skrajna animacja w konkursie (i jedno z moich odkryć tegorocznej edycji festiwalu) to turpistyczna Duszyczka Barbary Rupik. Eksplorując zjawisko rozkładu w jego aspekcie fizjologicznym, artystka sięga do wieloznacznych obrazów przywodzących na myśl mroczne rejony czarnego romantyzmu, gotyckiej literatury grozy. Operuje też wieloplanowymi, makabrycznymi wizjami, zbudowanymi na modłę piekielnych wizji Boscha. Nekroświat Rupik jest wstrząsający, odstręczający, a przy tym niezwykle malarski (i odsyłający do tradycji funkcjonujących od Rembrandta do Francisa Bacona), miejscami wręcz nieoczekiwanie liryczny. Zresztą, artystka jest w tej pracy o wiele bardziej odważna, dosadna i mniej "czysta" czy "schludna" od w gruncie rzeczy dość zachowawczego i familijnego Tima Burtona.

W tym roku można było obejrzeć dwa dokumenty. Koniec sezonu Stanisława Cuske był wzruszającym, subtelnie humorystycznym portretem starszego małżeństwa, spędzającego emeryturę na żegludze jachtem. Z kolei Igor Kawecki w Oku boga odnalazł na krakowskim Kazimierzu rozpadającą się kamienicę i jej ostatnich mieszkańców. Jego przewodnikiem jest ekscentryczny chłopak Olaf - indywidualista, który w tym dziwnym pejzażu rozpadu zachowuje siłę poprzez trwanie w świecie wyobraźni.

Marek S. Bochniarz

  • Konkurs Polskich Filmów Krótkometrażowych
  • 19-20.08
  • 12. Short Waves Festival 18-23.08

 © Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020