Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ANIMATOR. Dobre kino jest gdzieś indziej?

Konkurs filmów polskich na 13. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmów Animowanych Animator obfituje w odkrycia, zaskoczenia i drobne zwroty akcji w kierunku kiczu i pretensjonalności. Z seansów wyniesiemy wspomnienie kilku wyjątkowych filmów i myśl o tym, że powstało sporo rzeczy bardzo dobrych i dobrych. A pojedyncze nieporozumienia ożywią nas między animacjami smutnymi i ciężkimi.

. - grafika artykułu
Kadr z filmu "Ciałość", fot. materiały organizatorów

Najbardziej poruszająca w konkursie jest lalkowa animacja Jestem tutaj. Julia Orlik pokazuje świat z perspektywy łóżka, na które trafia schorowana, sparaliżowana starsza kobieta. Śledzimy jej niemą, pomarszczoną i wykrzywioną czasem i cierpieniem twarz, przeżywamy fizyczny ból. Statyczny kadr, brak zmiany perspektywy czy to, że nie widzimy twarzy innych postaci (zakłopotanego męża, zatroskanej córki, zalęknionej wnuczki, dającego ostatnie namaszczenie księdza), tylko ich ręce - dodatkowo pogłębia identyfikację z kobietą. Julia Orlik zbudowała swój wielki film zgoła niewielkimi, lecz precyzyjnie wykorzystanymi środkami. Technika lalkowa pozwoliła jej opowieść o ostatnich dniach życia wyczyścić z nadmiaru elementów i przenieść na poziom symboliczny. A jednak to właśnie na tym poziomie możemy odnaleźć empatię, na którą zwykle nie możemy sobie pozwolić.

"A potem wszystko zaczęło się plątać"

W animacji dokumentalnej We Have One Heart Katarzyny Warzechy poznajemy historię rodzinną artysty Adama Witkowskiego, szerzej znanego jako współtwórca duetu muzycznego Nagrobki. O swoim ojcu opowiada synek Ignacy. Dowiadujemy się, że jego babka Elżbieta zakochała się w Kurdzie Farouku i razem zamieszkali w Polsce. Potem mężczyzna musiał powrócić do Iraku by odnowić wizę, lecz władze nigdy nie pozwoliły mu na powrót. Elżbieta okłamała syna Adama, opowiadając mu o śmierci męża na wojnie.

Warzecha wykorzystała w filmie archiwalia - listy pisane przez Farouka, stare zdjęcia rodzinne, czy materiały z dokumentu Ra-ba-ba-ba o podróży Witkowskich na Bliski Wschód. W czasie tego wyjazdu Adam po raz pierwszy spotkał się ze swoim ojcem mając już prawie czterdzieści lat. We Have One Heart fascynuje nie tyle "sensacyjną" historią, co wrażliwością Warzechy, która uniknęła sentymentalności i ckliwości, klisz narracyjnych, popadnięcia w przesadę. Udało jej się oddać klimat i emocje dotyczące pogmatwanej historii miłości z czasów PRL-u, a wybór Ignacego jako narratora przydał całości lekkości i świeżości. Olbrzymią zaletą filmu jest orientalnie brzmiąca muzyka skomponowana przez Witkowskiego. Wcale mnie nie dziwi, że We Have One Heart trafiło do selekcji prestiżowego festiwalu filmów dokumentalnych Visions du Réel w Szwajcarii.

Historia ostatniego kina oświatowego

Z animacji dokumentalnych wzruszy nas też wyjątkowe, kameralne i słodko-gorzkie Ostatnie kino. "Film ten został zrealizowany autorską metodą, łączącą w sobie techniki cyfrowe i analogowe. Obraz jest efektem nawarstwień. Został on wykonany za pomocą kamery cyfrowej oraz typowych narzędzi rysunkowych, malarskich i graficznych. Podczas realizacji filmu powstało około 7200 ręcznie wykonanych klatek. Film opowiada o historii ostatniego kina oświatowego prowadzonego przez mojego dziadka" - podaje na początku animacji Kajetan Pochylski, eksponując swoje stanowisko pracy z pędzlami i rolkami filmu.

W tym wyjątkowym projekcie wszystko "zostało w rodzinie". Reżyser połączył archiwalne zdjęcia, a także postarzył zrealizowane przez siebie współczesne filmy czy sięgnął do inscenizacji, a materię tych obrazów wzbogacił o ramy w postaci malarskich, abstrakcyjnych impresji. Jego dziadka Jerzego odgrywa w Ostatnim kinie ojciec Witold i syn Tymon. Narratorami są ten ostatni i Krystyna, żona kinooperatora. Stylistycznie skojarzymy ten film z Antoniszem, lecz to podobieństwo jest powierzchowne i chyba raczej przypadkowe.

Jak widać, gdy piszę o najciekawszych filmach z konkursu, w polskiej animacji prawie niepodzielnie rządzą kobiety animatorki. To również one zdecydowanie chętniej podejmują też temat cielesności, z którym spory problem mają Polacy-katolicy i którego, nie wiedzieć czemu, unikają panowie. Introwertyczna, przesycona gęstym autoerotyzmem Ciałość Weroniki Szymy ma w sobie uwznioślającą aurę seksualnego wyzwolenia i akceptacji cielesności, przywodząc przy tym na myśl rysunkowe erotyki europejskich artystów awangardowych. Moja gruba dupa Yelyzavety Pysmak to szalona komedia, w której autorka niesfornie podejmuje problematykę body shaming i body positive.

Hanna Margolis w groteskowym i komicznym, a kolorystycznie krzykliwo-toksycznym Mock Heroic stworzyła fikcyjny świat zaludniony przez postaci z kart do gry. Perwersyjność erotyki łączącej się w tym filmie z przemocą jest uroczo "zdegenerowana" i wyrafinowana. To tak bardzo niepolskie, że wręcz na naszym podwórku oczyszczające. Punkowy, niepokorny duch à la Mariola Brillowska jest w Mock Heroic silnie odczuwalny. Nie zapomnę też niezwykle oryginalnego wizualnie Millennium Darii Godyń, która nakreśliła z telewizyjnych szumów i pikselowych brudów turpistyczny, tragikomiczny obrazek Polski czasów Sylwestra'99. Czy w sumie aż tyle się zmieniło przez dwie ostatnie dekady? Czy aby wyszliśmy na prostą i uciekliśmy ze szponów obecnych w filmie figurek Maryjki płonących upiornym, różowym światłem?

#misjaewangelizacja

Wśród najgorszych filmów tegorocznej edycji pierwsze miejsce zajmuje bez wątpienia ultrakiczowate i hiperprostolinijne 3-0. Piotr Ludwik w mieszanej technice opowiada o kuszeniu Jeszui z Nazaretu na pustyni. Twórca pokazał tę postać jako słodkoustego, semickiego słodziaka. Z kolei Lucyferowi przypisał anachroniczną figurkę koślawego Diabła z błękitnawym, sztyletowym nosem, drobnymi różkami, garbem, melonikiem i w łachmanach, wypowiadającego się do tego drżącą mową [sic!]. Tendencyjność gry niewymienionych w napisach aktorów głosowych, siermiężna gitarowa muzyka Michała Ludwika doskonała do ogniska i na spotkania oazowe... Ilość kampu powoduje, że wyje się ze śmiechu.

Symptomatyczne dla dewocyjnej naiwności i typowego problemu sztuki katolickiej, czyli braku smaku jest to, że twórca zamieszczając litanię podziękowań, umieścił w niej również reprezentantów kleru katolickiego oraz... Jezusa Chrystusa. Chciałoby się wręcz opatrzeć 3-0 hasztagami #oddajwszystkojezusowi, #boguduchawinny, czy #misjaewangelizacja. Przaśny obrazek Ludwika to doskonały kicz religijny, a na tle wojny kulturowej w naszym kraju - bardzo współczesny film polski. Doskonale nadaje się do dystrybucji w przykościelnych salkach katechetycznych.

Smutno łkając w rytm piosenek Joy Division

Najbardziej pretensjonalny film tego konkursu - backstage. Episodes - miał w założeniu twórcy odnosić się do postaci Iana Curtisa jako znaku ikonicznego. Sam jednak przez dwie trzecie seansu byłem przekonany, że to opowieść o jakimś zapomnianym polskim twórcy teatralnym, a mnie mają z jakiegoś powodu obchodzić jego męki twórcze i użalanie się nad sobą. Powodem tego nieporozumienia jest zapewne fatalnie brzmiąca polska narracja. Monochromatyczną, estetycznie satysfakcjonującą animację Marcina Wojciechowskiego pokochają na pewno młodzi, niedojrzali ludzie ze skłonnością do tak dziś modnego smucenia się na pół gwizdka. Kiedyś można było się bawić w weltschmerz z Control Corbijna czy popadać w iście popowe smuteczki do wyreżyserowanego przez niego teledysku U2 Electrical Storm. Koturnowe backstage. Episodes gładko wskoczy w buty takiej pochmurności na pokaz, a gdy po seansie zrobimy smutne oczęta do naszej drugiej połówki, otoczy nas czarny kir romantycznego cierpienia. Wojciechowski dedykując film rodzinie, w podziękowaniach musiał umieścić i wokalistę, którego opisał jako "ian c.", bo przecież wszystko w sztuce wygląda teraz lepiej małymi literami - i jest to takie mocne i trafne!

Gdzieś na graniczy inspiracji i nadmiernego wykorzystania cudzych pomysłów niebezpiecznie zbliżającego się w stronę plagiatu, sytuuje się kuriozalna Świadomość Lalki. Jej autor, Michał Wójcicki, intensywnie (i bezwstydnie) czerpał z Ghost in the Shell Mamoru Oshii. A że to dość kultowe anime, z łatwością rozpoznamy poszczególne kadry, charakterystyczny design postaci, czy elementy z sekwencji making of a cyborg. Jego własna fabuła ma w sobie jednak uroczą staromodność godną wydawanych w PRL-u tomów opowiadań SF z serii Zdarzyło się jutro. Pozostaje zgryźliwie rzec: od podróbki zawsze lepszy będzie oryginał.

Marek S. Bochniarz

  • MFFA Animator: pokazy w ramach Konkursu Polskiego
  • 3-6.10
  • Kolejne pokazy:
  • Pokaz I - 8.10, g. 17, online
  • Pokaz II - 8.10, g. 21, online
  • Pokaz III - 7.10, g. 10, online; 7.10, g. 16, Kino Muza; 9.10, g. 11, online
  • Pokaz IV - 7.10, g. 12, online; 7.10, g. 20, Kino Muza; 9.10, g. 13, online

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020