Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Stuprocentowy polski "talkies"

Jego premiera miała zapoczątkować nową erę w polskiej kinematografii. Był to pierwszy film polskiej produkcji Paramountu mówiony w całości w naszym ojczystym języku. Reżyserem przedsięwzięcia był Ryszard Ordyński, a tytuł dzieła brzmiał Tajemnica lekarza. Rąbka tajemnicy na temat pracy nad filmem uchylił korespondent poznańskiego "Nowego Kuriera" - aktor, śpiewak, reżyser Witold Zdzitowiecki.

, - grafika artykułu
Aktorka Maria Gorczyńska i reżyser Ryszard Ordyński, ok. pocz. lat 30. XX w., fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Dnia 23 czerwca, z uderzeniem godziny 7-mej wieczorem zabłysły światła w studio «Paramountu» w Joinville pod Paryżem, a przed obiektywem aparatu i przed okrutną paszczą mikrofonu stanęła piękna para artystów naszych: Marja Gorczyńska i Zbyszko Sawan, by słowa polskiego stuprocentowego «talkiesu»  wygłosić z tremą szczerego wzruszenia w atelier, gdzie przedstawiciele wszystkich niemal narodów Europy pracują dziś dzień i noc nad produkcją wielojęzycznych wersji magnackiego «Paramountu»"* - relacjonował Zdzitowiecki w Pierwszym dniu przed mikrofonem ("Nowy Kurier", nr 155/1930). Przypominając przy tym, że w angielskojęzycznej wersji filmu nagranym w Hollywood zagrała m.in. Ruth Chatterton. "W paryskim oddziale «Paramountu» kręcą obecnie Tajemnice lekarza po francusku, włosku, hiszpańsku, szwedzku i... po polsku" - pisał dalej.

Ten wielokulturowy, wielojęzyczny świat tworzyli artyści, dla których udział w produkcji mógł się stać przepustką do międzynarodowej kariery. Wśród nich była między innymi wspomniana już Maria Gorczyńska. Im większa szansa rysowała się przed nią i jej kolegami po fachu, tym bardziej podniosła i napięta musiała panować na planie atmosfera. Aktorzy zmuszeni byli jednak trzymać nerwy na wodzy, żadnym ruchem czy - o zgrozo! - dźwiękiem nie mogli dać potwierdzenia swojego zdenerwowania. Moment ten uchwycił Zdzitowiecki: "Już wszystko gotowe. W topieli świateł snują się sylwetki balowych gości, cisza śmiertelna zalega studio. Dzwonki, sygnał. Już słychać gwar zabawy z pięknego Ogrodu zimowego. I oto pada pierwsze polskie słowo schwytane przez «Paramountowski» mikrofon: dźwięcznym, dziewczęcym sopranem wygłasza je urocza i gibka tancerka scen zagranicznych, prześliczna rodaczka nasza Helena Grossówna, która po tej epizodycznej rólce napewno sięgnie wkrótce po laury filmowe". Tu zatrzymajmy się na moment i potwierdźmy: tak, zgadza się, to sama Helena Grossówna, której nazwisko w Zapiskach z lamusa pojawiło się całkiem niedawno. Ta, która występowała później niejednokrotnie na scenie poznańskiego Teatru Wielkiego i która wraz z Różową Kukułką dostarczała poznaniakom nieprzeciętnej rozrywki.

Po niej uwaga skupiona została jednak na parze głównych bohaterów. "Znamy ze sceny piękny, drgający szczerą uczuciowością głos Gorczyńskiej. Mniej osób zna szlachetny dźwięk głosu Swana, popularnego bohatera tylu filmów niemych.

- "Zatańczmy ostatni raz, Robercie"...

- "Ostatni... Od ciebie tylko zależy, aby nie był ostatni"...

I w przejmującej ciszy studia «sonore» płynie djalog, pełen napięcia uczuciowego... Chwila osobliwa!" - relacjonował dalej korespondent poznańskiego dziennika.

Niezwykłe było tu też poświęcenie reżysera Ordyńskiego, który "choć przed paru godzinami zaledwie przebył bolesną operację prawego oka, łowi każde najsubtelniejsze drgnienie fali dźwiękowej, baczy na każdy odruch spojrzenia i gestu".

Miesiąc później "Nowy Kurier" zapowiadał już premierę powstałego w Paryżu obrazu, która odbyć się miała z należnym mu hukiem w pierwszych dniach września na otwarciu dźwiękowego kina "Apollo" w Warszawie. Jak pisano w Przededniu premiery "Tajemnicy lekarza" ("Nowy Kurier", nr 186/1930), Ordyński szykował się już wówczas z wybranym przez siebie gronem aktorów do kolejnego wyjazdu do stolicy Francji, gdzie zamierzał nakręcić kolejną swoją produkcję. Wśród wybrańców miała znaleźć się wówczas również dobrze znana poznańskiej publiczności, utalentowana primadonna Zofia Grabowska.

Aby jednak nie było tak pięknie i by serca nie radowały się nazbyt naiwnie, że Polacy realizowali filmy w dogodnych warunkach zagranicznych wytwórni - łyżka dziegciu. Niedługo po zapowiedzi premiery Tajemnicy lekarza i kolejnej podróży Ordyńskiego na łamach "Nowego Kuriera" w artykule pt. Zagadki nadchodzącego sezonu (nr 197/1930) pojawiła się publikacja, której autor, delikatnie mówiąc, powątpiewał w to, czy z takiego stanu rzeczy należy się faktycznie aż tak bardzo cieszyć i czy aby taki np. Paramount "nie «położy» obrazów rdzennie polskich". By tego uniknąć, "dążyć będą polscy kinematografiści m.i. do tego, żeby żadnemu z polskich obrazów, wyprodukowanych poza granicami państwa, nie udzielono żadnej ulgi podatkowej, lub innej".

Na koniec napisano jednak, że "ostatnie słowo będzie jednak miała, jak zawsze, publiczność". A ta, widząc nazwisko np. Ordonki zestawione z Johnem Gilberten czy Busterem Keatonem, werdykt musiała wydać przed "rozprawą".

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021