Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Sprawy (nie)ziemskie

Niejednokrotnie pisaliśmy tutaj o gwiazdach estrady, które wzbudzały powszechny podziw i szacunek, których oczekiwano i otaczano niemalże czcią. Samo sformułowanie "gwiazda" w odniesieniu do istot ludzkich o nieprzeciętnych talentach jest nierozerwalnie związane z zachwytem, jaki wzbudza to, co niesamowite i dalekie, czemu przyglądać się można z dystansu, nie mogąc po to sięgnąć.

. - grafika artykułu
Jeden z teleskopów Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Poznańskiego, 1929, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"W życiu swem nadał człowiek specjalne jakieś, napoły symboliczne, napoły mistyczne znaczenie gwiazdom. Od kołyski po wieko trumny, w latach pozorów i w latach walki pozwoliliśmy za nas decydować gwiazdom, wiążąc swe losy z ich promiennym bytem"* - pisał "Iks" w artykule Wyprawa w wszechświat ("Nowy Kurier", nr 126/1933), w którym podsumowywał zwiedzanie Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Poznańskiego. Koncepcja jego powstania sięga jeszcze roku 1906, ale historia na dobre zaczyna się dopiero po założeniu Uniwersytetu Poznańskiego w 1919 roku - wówczas prace nad Obserwatorium nabrały kształtu i rozpędu, m.in. za sprawą pierwszych jego kierowników: najpierw Kazimierza Graffa, potem Bohdana Zaleskiego, następnie Stanisława Andruszewskiego, a od 1929 - Józefa Witkowskiego, za którego sprawą pozyskano nowy, lepszy sprzęt, a Obserwatorium spełniać mogło z powodzeniem swoje zadania. I choć ta wyprawa nijak się ma do prawdziwych podróży kosmicznych, znaczyła wiele dla tych, których ciągnęło do rzeczy fantastycznych.

"A zatem zbliżam się do celu. Będę oglądał gwiazdy. Coprawda nie jest to samolot rakietowy, a zwykły poznański tramwaj. Nie mogę powiedzieć, że «mknę ku gwiazdom», a najwyżej «trzęsę się ku gwiazdom». Ale to nic. Wsiadając do «szóstki», która ma mnie zawieźć do Obserwatorium Astronomicznego U.P., znajdującego się przy ul. Palacza, staram się przypomnieć sobie najważniejsze wiadomości z dziedziny kosmografji, wchłonięte w gimnazjum" - pisze "Iks" o chwilach przed swoim startem w przestworza. Jedzie i myśli, przypomina sobie lub z trudem zbiera w głowie co ważniejsze informacje, które już miały prawo ulotnić się z pamięci. Przecież nie może stanąć w obliczu wszechświata tak zupełnie nieprzygotowanym! Wysiada wreszcie z tramwaju, następnie zmierza pieszo szosą Grunwaldzką i wreszcie jest! Stoi przed wejściem, naciska dzwonek i daje się pochłonąć...

Jego przewodnikiem jest dr Pagaczewski. Wyprawa zaczyna się od biblioteki astronomicznej: "Oglądamy więc olbrzymi atlas nieba. Podzielili sobie astronomowie niebo, jak ziemię i poumieszczali gwiazdy - każdą w odpowiednim miejscu. (...) Oglądamy piękne zdjęcia księżyca, planet, mgławic i gwiazd, stanowiące formalnie fotograficzny przegląd nieba. Do obliczeń astronomicznych używa się maszyn do liczenia. Wystukuje się żądaną liczbę, potem drugą, potem przekręca się korbę - i oto już wynik. W pracowni znajduje się radio, połączone z oscylografem, zapomocą którego obserwatorjum przyjmuje sygnały czasu z Paryża i kilku innych stacyj nadawczych". Idźmy dalej. Na każdym kroku na zwiedzającego zerkają zegary i chronometry, "wśród których na uwagę zasługuje zegar Shortta, będący swego rodzaju unikatem, gdyż takich zegarów jest tylko kilkadziesiąt na świecie, a w Polsce tylko dwa".

Pora na wywierającą największe wrażenie część obserwatorium, które posiada dwie lunety. "Najpierw idziemy zobaczyć refraktor Steinheila, umieszczony w wieży nad obserwatorjum". Jesteśmy wreszcie z naszymi przewodnikami w małej kopułce przeciętej przez otwór, gdzie "chcąc obserwować niebo, trzeba kopułę obracać, co czyni się przy pomocy ręcznej korby". W końcu dr Pagaczewski kieruje lunetą na księżyc. Recenzent nie kryje emocji: "Siadam pośpiesznie i patrzę. Widzę sierp księżyca, ale jakże zmieniony. Któż go tak «pokancerował»?! Oto widoczne na księżycu kratery niezliczonych wulkanów, grzbiety gór i smugi dolin. Znany łazęga niebieski jakby się wstydził swego ospowatego wyglądu - za chwilę znika mi z pola widzenia i muszę go gonić po niebie". Dość o księżycu, pora na planetę. Oto i Jowisz - "złota kula bilardowa"! Potem Mars, który "odznacza się dość intensywnym blaskiem". Czas się ruszyć - pójść ogrodem ku kopule, gdzie znajduje się większa luneta. Po drodze spotykamy panią Warmbier - "jedyną kobietę w Polsce, która zajmuje się astronomją". Wspinamy się po krętych schodach do celu, na pierwsze piętro. To tutaj stoi jeden z największych w Polsce refraktorów, należących do Narodowego Instytutu Atsronomicznego. Wrażenie robi ogromne! I trudno się dziwić, przecież "jej objektyw ma 200 mm średnicy, a ogniskowa około 3 metrów długości". Jak działa? "Iks" zapytał o wszystko, wszystkiego się dowiedział: "Montaż lunety jest tego rodzaju, że - kiedy astronom wyszuka sobie gwiazdę, puszcza w ruch mechanizm zegarowy, znajdujący się przy lunecie, który posuwa ją za ruchami gwiazdy". Dzięki takiej konstrukcji aparatu astronom nigdy nie traci z oczu swojego celu. Pracę ułatwia także sama kopuła, którą można dowolnie przesuwać, a to za sprawą motoru elektrycznego. Tyle teorii - czas na praktykę! Dziennikarz siada w ciemności na przesuwalnych schodach, patrzy przez lunetę. Widzi w końcu "ciemne niebo, pokratowane przez złote i czerwone nitki, które świecą wewnątrz lunety i ułatwiają obserwatorowi śledzenie ruchu gwiazd", a tam "poza kratką przesuwają się świecące punkciki. To gwiazdy". Nie są one może większe niż te, które oglądamy gołym okiem, jak pisze, ale na pewno wyraźniejsze, bo błyszczą jaśniejszym blaskiem. Jest ich poza tym zdecydowanie więcej. Widok mlecznej drogi zapiera dech...

Gdy "Iks" napatrzył się już na gwiazdy, może kontynuować zwiedzanie obserwatorium i zajrzeć do tych miejsc, które skrywają więcej jeszcze tajemnic. Ot, choćby taki "pawilon długościowy", w którym znajdują się tzw. narzędzia przejściowe. To tu pracuje luneta, poruszająca się w płaszczyźnie po linii południka i pozwalająca śledzić  moment przejścia gwiazdy przez południk. Jak stwierdził recenzent - jest to przyrząd ciekawy. Na tyle jednak skomplikowany, że nie pokusił się o to, aby w bardziej szczegółowy sposób wyjaśnić jego działanie. W drugim pawilonie znajduje się natomiast przyrząd zwany "kołem południkowym". Luneta działa tutaj podobnie do tej przed chwilą wspomnianej, ale służy do wyznaczania współrzędnych.

Wszechświat kusi i pociąga. Niekiedy wręcz pochłania. Ziemskie problemy z takiej perspektywy zdają się być nie tylko mniejsze, ale w ogóle nieistotne. "Iks" pisze, że czuje, "jakby z wędrówki po nieskończonych przestworzach niebieskich wracał znów na naszą małą, skłóconą ziemię". Ale wrócić przecież w końcu trzeba.

Justyna Żarczyńska

*We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022