Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Pogawędka nie tylko przyziemna

Zajrzeć tam, gdzie nie zawsze można - czy jest większa gratka dla ciekawskich? Nie ma! Dlatego dobrze, że są dziennikarze, którzy ochoczo korzystają z każdej sposobności, by zaglądać do zakamarków, korzystać z okazji, by rozejrzeć się, porozmawiać... Ot! Z artystą rzeźbiarzem chociażby!

. - grafika artykułu
Wystawa obrazów Henryka Smuczyńskiego i rzeźb Kazimierza Piotrowskiego w Instytucie Krzewienia Sztuki w Poznaniu, 1935, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Pewnego popołudnia, korzystając z pięknej pogody, poszedłem na dłuższą przechadzkę. Ciesząc się z tego sam na sam ze sobą już bez wierzycieli! - zabłądziłem w okolice Stadjonu Miejskiego. Szedłem po lewej stronie - oczywiście w pewnej odległości, bo a nuż się znowu zawali! - gdy posłyszałem miarowe kucie młota w jednej z licznych izb - grot, podtrzymujących wysokie sklepienia słynnego stadjonu"* - tak pisał o jednej ze swoich miejskich wędrówek wielokrotnie już cytowany "Iks.", który w artykule Grota sztuki w Stadjonie Miejskim ("Nowy Kurier", nr 297/1932) opowiedział historię pewnego niezwykłego spotkania.

Stukot dłuta, którego źródło dla reportera stanowiło zagadkę, przeraził dziennikarza. Wstrząsy wewnątrz lub w pobliżu niestabilnego stadionu, mogłyby narobić jeszcze więcej szkód. Cóż więc powinien był zrobić człowiek odpowiedzialny, któremu na sercu leży dobro wspólne? Interweniować! "Iks." interweniował więc: "Otwarłem więc drzwi, aby «kujaczowi» zwrócić uwagę, że przecież nad nim jest Stadjon Miejski. Oczom moim ukazał się niezwykły widok. W pełnej przeróżnych rzeźb i figur izbie stał niewysoki człowiek i z całej siły walił młotem w znajdującą się obok głowę. Nie był to jednak Hałas lecz rzeźbiarz, a głowa była z marmuru". Tak to niespodziewanie znalazł się w miejscu, gdzie praca wre i powstaje sztuka! W jej obliczu musiał pochylić głowę. Ba! Chwilę temu odważny, teraz pytał nieśmiało: "Czy można?". Odpowiedź musiała zbić go nieco z pantałyku: "Jeżeli nie egzekutor, to włazić. Czego sobie pan właściwie życzy?". Rzeźbiarz pochłonięty wykuwaniem w marmurze wspomnianej wcześniej głowy, nie wydawał się zbyt chętny do rozmowy. Dalszy dialog między panami toczył się tak:

"- Ja... Ja... Hm...

- Kim pan jest?

- Chciałem panu zwrócić uwa...

- Zwrócić pożyczkę - to wspaniale.

- Chciałem pana prosić o wywiad. Jestem dziennikarzem.

- O, kiedy tak, to proszę, bardzo proszę. Niech pan siada".

W ten oto sposób reporter wybrnął z niezręcznej sytuacji. Artyści mają to do siebie, że raczej lubią zwracać uwagę. Usiadł więc rzeźbiarz przed swoim rozmówcą z kubkiem herbaty w umorusanych dłoniach. Znają już Czytelnicy cytowanego dzisiaj dziennikarza i wiedzą, że nie należał on do tych, którzy nazbyt obawiają się czegokolwiek i kogokolwiek. "Iks." był zawsze zdeterminowany, pracę swoją wykonywał więcej niż przyzwoicie, co gwarantowało, że na łamach dziennika ukazywały się jego wyjątkowo ciekawe artykuły. Tutaj jednak wił się jak osika, nie wiedząc chyba od czego zacząć... "Bardzo tu cicho, przytulnie, ciepło. Nie spodziewałem się, że Stadjon Miejski może się kiedyś przysłużyć sztuce" - zaczął niepewnie rozmowę. Odpowiedziało mu mruknięcie artysty, po którym ciężko było ocenić, czy jest on rzeczywiście skory do dzielenia się czymkolwiek, czy też nie bardzo... Reporter miał jednak doświadczenie i w przypadku takich osób, z których wszystko trzeba było wyciągać "słowo po słowie" i ośmielił się wreszcie.

Dzięki temu okazało się, że rzeźbiarz to nikt inny a Kazimierz Piotrowski, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, który przed pojawieniem się w Poznaniu "włóczył się po świecie". Widział niemało: całą Polskę, był też w Rosji, Austrii i Rumunii. Do stolicy Wielkopolski przyjechał w 1926 roku. Co tu robił? Artysta tłumaczył swoje aktualne przedsięwzięcie: "Zaczynam się przygotowywać do wystawy pacyfistycznej p. t. « Wiek 20-ty w sztuce», którą urządzam łącznie z niezrównanym batalistą, Leonem Wróblewskim". Pytał dziennikarz dalej o jego nowe prace. Tych jednak brak: "To, co mam, to wykańczam. Nowych zamówień niema. Smutne będą święta. Brak forsy". W tym momencie zapewne wielu i to nie tylko artystów pokiwało ze zrozumieniem głową... Dziwił się jednak "Iks." brakowi zamówień, bo "na tem podjum tak przyjemnie się siedzi", choć - jak przypuszczał - "modele podczas portretowania muszą czuć się głupio". Riposta Piotrowskiego nie pozostawiała złudzeń co do natury rzeczy: "Najgłupiej wtedy, gdy przychodzi do płacenia (za wyjątkiem p. Żarnowskiego). To tak dziwnie przejść z rejonów sztuki do rzeczy ziemskich. O, na tej półce stoją właśnie portrety tych, którzy się wykupili. Nazywamy z pomocnikiem tę półkę «półką mortusiaków»".

Dziennikarz jednak starał się pozostać w tematyce sztuki. Szczególnie, że ze zdumieniem w jednym z portretów rzeźbiarskich rozpoznał swojego znajomego, co pozwoliło mu wypowiedzieć się na temat stylu rozmówcy, który w jego opinii "odbiega od modernistów" i robi portrety "naprawdę podobne do modeli". Piotrowski przyznał, że jego zdaniem rzeźba nie może być fotografią, ale "musi jednak odzwierciedlać wyraz i charakter człowieka", ponieważ "na tem właśnie polega sztuka". Artysta słynął zresztą ze swoich portretów wykonywanych między innymi dla postaci znanych i uznanych. W kręgu jego zainteresowania znajdowała się również sztuka cmentarna, gdzie - jak mówił - "jest dużo do zrobienia". Rozumieć to można wielorako, przyznaję. Przemilczmy to jednak... Jako klasyk postulował powrót do klasycyzmu. Mówić więcej jednak nie chciał, jak przyznał: "Zresztą ja tam do gadania mam twardy łeb, jak każdy rzeźbiarz. Widocznie to na skutek pracy w twardym materjale".

Bywa niełatwa dola artysty. Niełatwy jest niekiedy też los dziennikarza. Ale gdy się jeden z drugim spotka, to wynikają z tego rzeczy nawet całkiem udane. Takie na granicy pomiędzy sprawami przyziemnymi a zupełnie nie.

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022