Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Niezwykły okaz

Umówmy się: kulturalny obraz miasta tworzą przede wszystkim rzeczy poważne, wzniosłe i do wzniosłości namawiające. Nie inaczej było kiedyś, choć w panoramie kulturalnego życia międzywojennego Poznania wyróżniał się pewien okaz wręcz fantastyczny. Dodam też, że ornitologiczny. Ba! Powiem więcej: różowy...

. - grafika artykułu
Ludwik Puget w swojej poznańskiej pracowni, 1935, fot. ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Człowiekowi, który gani, krytykuje, wyśmiewa - wierzyć będą wszyscy. Ale spróbuj - no pochwalić!... Powiedzą: reklama, panegiryk, bujda, "on ma w tem interes", "coś się w tem kryje" - w rezultacie nikt nie uwierzy"* - pisał z wielką przytomnością umysłu i znawstwem ludzkiej natury, której często łatwiej przyjąć do wiadomości opinię negatywną, wyzwalającą dyskusję nad marnością świata, aniżeli pozytywną, choćby i była wypowiedziana obiektywnie i bez wspomnianego już "interesu" - tajemniczy "iks" w artykule Różowa kukułka ("Nowy Kurier", nr 62/1932), którego podtytuł brzmiał wymownie: Niezwykły okaz ptaka w gaiku poznańskiego życia. Rozwiązuje on już zagadkę, o jaką to różową niezwykłość chodzi. I przyznajmy - choćbyśmy się bardzo postarali, nawet biorąc pod uwagę wszelkie mutacje i margines błędu - różowej kukułki w przyrodzie nie uświadczymy. Co innego, jeśli chodzi o kulturę i rozrywkę - tu już wszystko jest możliwe.

I chociaż nasz recenzent ukrywający się pod pseudonimem wiedział niemało o wszelkich wątpliwościach, które powoduje pochwała czegokolwiek w nieufnych sercach publiczności i czytelników - przed pochwałą nie mógł się powstrzymać. "Powiedziałbym: oto wśród szarego światła ornitologicznego wszelkiego rodzaju przybytków i instytutów t. zw. sztuki zjawił się nowy, wspaniały, niezwykły okaz. Nie jest podobny z tęczowego ogona pawiowi, ani nie śpiewa, jak słowik, ani nie reklamuje się zawzięcie, jak wróbel, ani nie wabi powierzchownością pozorów, jak łabędź... Jest sobie zwykłą, skromną, różową kukułką, która kuka w potrzebie kukania, nie dbając, czy ją kto słucha, a przecież... Ale wszystko to brzmi zbyt pompatycznie, przypominając fanfary w operze" - czytamy dalej. Czymże w takim razie była ta Różowa Kukułka i gdzie ją można było znaleźć? Odpowiedź brzmi: "Poprostu: w "Warszawiance" na drugim piętrze klub artystyczny "Różowa kukułka", poznański "Zielony Balonik", daje już z rzędu drugą premjerę i wejście kosztuje tylko 5 zł".

Pytanie tylko, kto i po co Różową Kukułkę powołał do życia? I na to znajdzie się odpowiedź "iksa": "Mógłbym powiedzieć, że A. M. Swinarski robi "kronikę poznańską", która w krzywem zwierciadle ukazuje prawdziwe  oblicze zjawisk. (...) Wszystko ten arcykucharz przepala na patelni swych obserwacyj: Sonnewend i Koller, Busiakiewicz i Lewandowska etc. etc. (...) Mógłbym powiedzieć, że bawi satyrą Ger [redaktor "Kuriera Poznańskiego" Jerzy Gerżabek - przyp. red.], że szampan powszechnego zachwytu spija nadzwyczajna Korjan [aktorka Antonina Terlecka z d. Kopczyńska - przyp. red.], że Smuczyński karykaturami obwiesił ściany, że...". Urwana ta wypowiedź nie miała innego celu, niż jak wepchnąć zachęcającym klepnięciem w spięte ramiona tych jeszcze nieprzekonanych, którzy stojąc na progu wejścia do świata inteligentnej rozrywki, nie wiedzą, czy próg ten na pewno przekroczyć. Do nich zdaje się wołać na koniec autor tekstu: "Idźcie! Tam ktoś uderzył laską w skałę poznańskiego życia i z tej twardej skały trysnęło kryształowe źródło czystej sztuki".

A gdyby kogoś trapiły jeszcze pytania co, kto i jak, w ramach uzupełnienia przytoczę inny jeszcze artykuł z poznańskiej prasy będący rekomendacją Różowej Kukułki. Jego autor pozostał anonimowy, jednak zachwytów i tu nie brakuje, a świadczy o nich już sam tytuł: Dwie godziny w prawdziwie kulturalnej atmosferze ("Nowy Kurier", nr 144/1933). Napisany już po roku działalności Różowej Kukułki, tekst świadczy o dobrym jej przyjęciu na poznańskim gruncie: "Jak dalece odpowiada naszemu miastu ten typ imprezy artystycznej, jakim jest kabaret literacki - świadczy najlepiej stała frekwencja na przedstawieniach "Różowej Kukułki", owej najnowszej atrakcji, stanowiącej prawdziwy "gwóźdź" zainteresowania całej inteligencji poznańskiej. Wzorowany na swym świetnym prototypie, słynnym krakowskim "Zielonym Baloniku", kabaret literatów poznańskich spełnia swoje zadanie - jak dotychczas - b. chlubnie, odznaczając się, w przeciwieństwie do uprzednich imprez tego typu, wysokim poziomem, należytym umiarem i nie spotykaną na naszym gruncie klasą literacką". Ten kolorowy ptak, jak niebezzasadnie moglibyśmy kabaret ten określić, nie ubarwiłby poznańskiego życia, gdyby nie Ludwik Puget, "który zdołał obok siebie zgrupować "bractwo" złożone z elity miejscowych artystów".

Czego można było tam doświadczyć? "Poza kapitalnymi fraszkami L. Pugeta, pełnemi finezyjnego humoru i iście paryskiego esprit słyszy się arcywesołe, aktualne i świetne w swej formie teksty A. M. Swinarskiego, którego przemiłą piosenkę "Kochanka boksera" odtwarza czarująco nowoodkryta w "Różowej Kukułce" jako diseuse primabalerina Teatru Wielkiego urocza Helena Grossówna" - opisuje nasz anonim. Do Różowej Kukułki należeli twórcy mniej i bardziej wówczas znani: aktorzy, muzycy, śpiewacy, tancerze i rzecz jasna - pisarze. Na scenie występowali również artyści okazjonalnie pojawiający się w Poznaniu. Samą salę zdobiły "świetne karykatury i rysunki Czarneckiego, Wronieckiego, Czamana i in.". "Przemiły nastrój sali, atmosfera prawdziwie europejska, duża kultura i smak artystyczny - oto cechy zasadnicze "Różowej Kukułki", tego pierwszego w Poznaniu istotnie literackiego kabaretu" - brzmiało podsumowanie.

I choć nie dane nam było doświadczyć tej inteligentnej rozrywki serwowanej w "Warszawiance", przyznajmy, że z utęsknieniem wypatrujemy jakiegoś również niezwykłego okazu...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021