Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Książka, która śmierdzi

Kontrowersja to słowo-klucz w działalności niektórych twórców oraz grup artystycznych. W jednych można dzięki niej wzbudzić miłość, w drugich nienawiść. Nierzadko emocje te przeplatają się zresztą ze sobą. Szczególnie jeśli podstawą wspomnianej działalności twórczej jest satyra i dowcip, a obiekt żartów nie zawsze potrafi zdobyć się na propagowany wszędzie dystans do siebie.  Tak jest dzisiaj, ale było i dawniej. Przykład? Klub Szyderców!

. - grafika artykułu
W kawiarni "Pod Kaktusem", ok. 1933, fot. ze zbiorów Muzeum Historii Miasta Poznania (oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu)

"Najpierw było «Zdziebłko», potem «Różowa Kukułka», wreszcie «Klub Szyderców pod Kaktusem». «Zdziebłko» rozleciało się z powodu braku pieniędzy i braku wewnętrznej zgody, «Różowa Kukułka» zamarła z powodu braku wewnętrznej zgody i nadmiaru pieniędzy. Klub Szyderców odznacza się brakiem pieniędzy a posiada natomiast zgodę. Wobec tego rokuje na przyszłość. Taką treść zawierało mniej więcej inauguracyjne przemówienie wodza Klubu Szyderców p. Artura Marji Swinarskiego"* - pisano w artykule Uczta Szyderców, którego podtytuł brzmiał: "Pod Kaktusem" szydzą, śpiewają i tańczą ("Nowy Kurier", nr 274/1932). "Ucztami Szyderców" nazywano wówczas występy Klubu odbywające się w sali Instytutu Mąkowskiego przy pl. Wolności 14a. "Sala jest na ten cel odpowiednio przygotowana. Nastrój panuje bardzo swobodny i miły. Goście siedzą przy stolikach, gawędzą z wykonawcami a w antraktach tańczą. Ta swoboda wytwarza specyficzną, bardzo sympatyczną atmosferę" - brzmiał opis tego wyjątkowego na mapie Poznania miejsca.

Atmosfera charakteryzowana jako bardzo sympatyczna sprzyjała jednak i rzeczom bardzo niesympatycznym. Przynajmniej z punktu widzenia obiektów inspirujących artystów-literatów w krzywym zwierciadle przedstawiających poznańskie osobistości. Taryfy ulgowej nie było! "Satyra jest ostra, kwaśna, gorzka, słona - czasami za słona i za pieprzna" - pisał dalej "Iks.", usprawiedliwiając przy tym cięty język utworów Klubu Szyderców, twierdząc - skądinąd słusznie - że takie przymioty dla satyry są w końcu charakterystyczne. Ba! Stanowią jej sens. A że po drodze padają zamki na piasku powagi i dostojeństwa... Cóż - i to jest miarą satyry, że nie uznaje powszechnie wielbionych autorytetów. Inna rzecz, że owe autorytety niekiedy bardzo źle znoszą wszelką krytykę.

Dlatego też, kiedy ukazał się Almanach Klubu Szyderców, na łamach "Nowego Kuriera" (nr 112/1933) opublikowano recenzję oburzonego autora ukrywającego się za inicjałami "JK". Nie zostawiła ona na tym tworze suchej nitki! Już sam początek tej opinii nie pozostawiał wątpliwości co do tego, co wspomniany autor sądzi o takich twórczych wyczynach: "Ukazała się na półkach księgarskich osobliwa książka. Książka, którą należy brać do ręki przez dobrze uperfumowaną chusteczkę, książka, którą należy czytać w bardzo szczelnej masce gazowej, książka, która - śmierdzi". Wszystko zaś, co na stronach książki wydrukowano, określono "zbiorem "płodów" mózgu i pióra pod względem pustki i wulgarności, porubstwa i rui nawet na dzisiejszej, zapowietrzonej niwie literackiej w swoim rodzaju - jedynym". Słowa te były - trzeba przyznać - mocne. Każe to przypuszczać, że ich autorem był jeden z dostojników elit poznańskich, tych poważanych i poważnych, których satyra krnąbrnych literatów dotyczyła lub też miłośnik powagi reprezentowanej przez przedstawicieli kręgów kulturalnych w Poznaniu.

"Rozumiemy poszukiwanie dróg nowych - gonitwę za nową myślą i formą nową - pęd w nowym, choćby najbardziej ryzykownym, karkołomnym kierunku, ale nie możemy uznać i nigdy nie uznamy za poezję, za twórczość pomysłów, do których natchnienie czerpali autorowie «Almanachu Klubu Szyderców» z nocnika, z nachtkastlika i z fekalij" - grzmiał recenzent tłumacząc dalej proces, który musiał zadziałać, a który sprawił, że grupa zaczęła cieszyć się taką popularnością. "JK" uważał bowiem, że winna temu była młodość twórców, którzy ze względu na wiek, niejako z marszu, zyskali poparcie i zainteresowanie prasy oraz publiczności. Almanach Klubu Szyderców miał jednak, zgodnie z jego nadziejami, wywołać w końcu poruszenie i krytykę w efekcie tego nadużycia, jakim były opublikowane w książce teksty godzące w dobre imię zasłużonych person. Więcej: efekt twórczej pracy młodych artystów powinien wywołać u nich ostatecznie wstyd i rumieńce na twarzy, jak tylko zdadzą sobie sprawę, co uczynili swoim elitom!

Wydaje się, że tak właśnie wygląda upadek ze szczytu. Tyle tylko, że w dziedzinie artystycznej jaką zajmował się Klub Szyderców i w kontekście profilu ich działalności, paradoksalnie tak krytyczna opinia była miarą największego sukcesu tej niesfornej grupy. Zgodnie zresztą z obowiązującą i dziś zasadą, że nieważne co mówią - ważne, żeby mówili...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021