Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Kocia muzyka

W mieście przez cały rok to tu, to tam, rozbrzmiewa muzyka i choć o gustach się nie dyskutuje, nie bójmy się tego powiedzieć: raz lepsza, raz gorsza. Nie jest to rzecz nowa, że tam ktoś brzdąka sobie na gitarze, tu na trąbce, w jeszcze innym miejscu wystukuje rytm na bębnach lub przygrywa na skrzypcach. Bywa to całkiem przyjemne, gorzej jeśli nakładają się na siebie dźwięki mało trafione, tworzące specyficzną symfonię grozy.

. - grafika artykułu
Odpoczynek w Parku Sołackim, dwudziestolecie międzywojenne, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Otrzymujemy z miasta następujące, słuszne zupełnie uwagi na temat zaprzepaszczenia parku na Sołaczu"* - czytamy w "Nowym Kurierze" (nr 168/1930), na którego łamach wielokrotnie już cytowany "Iks" utyskuje tym razem na stosowane w poznańskim parku praktyki, skutecznie zniechęcające do tego, by "napić się pięknem i odetchnąć rzeźkiem powietrzem". Powód? "U wstępu wita nas okropna kakofonja"!

Na ten nieprzyjemny jazgot miało się złożyć kilka czynników. Winowajca był nie jeden, a kilku - każdy w swym smutnym fachu mistrzowski. Tę dziwaczną orkiestrę, której członkowie żadną miarą nie dogadali się ze sobą, tworzyły dźwięki, dochodzące z różnych kierunków. Pierwszy dobiega z cukierni, skąd płyną "miękkie tony wybijanego z młodzieńczą mocą na pianinie tanga". Mieszają się one z "wrzaskliwie wydzieranym »pełną parą« krakowiakiem na rozgłośnej harmonii, z którą tuż pod bokiem od lat zasiedziałego dziadusia-ślepca, usadowił się groźny dlań, bo głośniejszy od dziadusia konkurent". Rywalizacja, jak wiadomo, potęguje wysiłki, które zaprowadzić mają do zwycięstwa. Cóż więc innego pozostało i dziadusiowi, jak nie walczyć o swoje, szczególnie że na szali leżał przecież jego byt? W praktyce walka przybrała taki oto obrót, że im głośniejsza była konkurencja, tym głośniej dziaduś - niekiedy z pomocą babusi - wygrywał melodię poloneza, dołączając tym samym do grona współautorów tego muzycznego zamieszania.

Ci, którzy mimo wszystko pragnęli nacieszyć się odpoczynkiem w Parku Sołackim, uciekali w kierunku stawu, gdzie mieli nadzieję doświadczyć wreszcie kojącej ciszy, poprzetykanej spokojnymi rozmowami i przyjemnymi dla ucha ptasimi świergotami. Niestety, i tu spokoju jednak zaznać nie było sposób - "harmonje gonią nas, więc pędzimy dalej". A co dalej? Oto po drodze mijano kolejnych "muzykantów" - przekupniów, "zachwalających piekielne jakieś trąbki, czy fujarki, przeraźliwym gwizdaniem". Litość? Nie znali jej sprzedawcy. A jakby tego było mało kolejne nieprzyjemne odgłosy mieszały się z tymi, jakie wydawały owe diabelskie piszczałki. Szoferzy kolejno przejeżdżających w pobliżu aut "szlusowali" bowiem, generując dźwięki nieznośnego buczenia. Wszystko to nijak miało się do tak upragnionego relaksu. Ucieczka trwała. "Iks", sprawozdający dla czytelników gazety swój niedzielny wypad na Sołacz, brnął tym samym wraz z towarzyszącą mu małżonką na tyły parku, gdzie zazwyczaj panował większy spokój. I tu go jednak zaznać było niepodobna: "Rozgłośny »Marz Sokołów«, wydymywany con amore przez całą orkiestrę wojskową na jakiejś tomboli, czy festynie, a tuż obok karuzel huśtawka z olbrzymią mechaniczną kataryną wydzierającą się w niebogłosy na nutę jakiegoś walca".

Po tym całym muzycznym galimatiasie ręce opadły, a nogi osłabły. Usiąść więc trzeba było, choćby na chwilkę. I tu jednak spacerowiczów spotkała niemiła niespodzianka. Nie dość, że o ciszę tak trudno, to jeszcze "nigdzie miejsca ani na szpilkę". "Dwadzieścia i kilka ławek, jakie park sołacki posiada, zapchane najszczelniej" - czytamy smutną relację z weekendowego spaceru, który przerodził się w pokutną pielgrzymkę. A przecież "aleje piękne, słoneczne, aż się proszą o ławki dla tych, co niezwykli się kryć w zacisznych ustroniach parku dla zwyczajnych tam zabaw z Bachusem lub Wenerą"...

Trudno się dziwić, że poddenerwowany "Iks" szukał winowajcy, odpowiadającego za to, że niedziela zamiast przyjemności przysporzyła okropności. W tym wypadku, jak i zresztą w wielu innych, oskarżycielski palec skierowany został w stronę Magistratu, który - zdaniem dziennikarza - najwidoczniej wyznawał zasadę, że jest jak jest, "byle interes szedł, to grunt, choćby przy akompaniamencie sześciu na raz muzyk grających - każda co innego"! Nie pozostaje więc nic innego, jak życzyć sobie i Czytelnikom spacerów niezmąconych kakofoniami nieroztropnych muzyków...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną piosownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022