Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Kinomani, łączcie się!

Życie kulturalne tworzą nie tylko jednostki, których talent podziwiają rzesze zachwyconych wielbicieli. Współtworzą je również ci, którzy posiadają zdolność wyszukiwania prawdziwych, choć nieoszlifowanych jeszcze diamentów i tacy, którzy nie boją się inwestować czasu, energii, a nierzadko także pieniędzy w ich rozwój. To w końcu zasługa także tych, którzy ustawiają się w kolejkach do biletowych kas, zasiadają na widowni, wsłuchują w dźwięki płynące z głośników, biorą do ręki książkę lub gnają spragnieni artystycznych wrażeń na kolejny wernisaż.

. - grafika artykułu
Stefan Rogulski jako Janko Muzykant w jednej ze scen filmuw reżyserii Ryszarda Ordyńskiego, fot. Photo-Cinema "Ars", 1930, fot. ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego w Warszawie

"Miasto Poznań dało całemu światu dowód rozwoju kultury przez zeszłoroczną PWK, a obecną organizacją klubu filmowego zadokumentuje, że rozwój kultury idzie we wszystkich prawie kierunkach. Nie jestem wprawdzie literatem, ani też artystą, ale rozumiem potrzebę tej organizacji przez wrodzoną intuicję, jak i również przez samą myśl popierania twórczości krajowej"* - pisał Franciszek Włodarczyk w liście do redakcji "Nowego Kuriera", który opublikowano na łamach dziennika pod tytułem, wyraźnie nawołującym do działania (Łączcie się kinomani!!!, "Nowy Kurier", nr 123/1930). Włodarczyk musiał więc być nie tylko miłośnikiem kina, który najnowszą, poznańską inicjatywę popierał - jak widać - z całego swojego przesiąkniętego uwielbieniem dla X Muzy serca, ale i wielbicielem miasta i tego, co polskie. Hasło "twórczość krajowa", jak zresztą śledzić mogliśmy przy okazji innych przedsięwzięć i publikowanych w prasie refleksji, przewijała się w rozważaniach znawców, krytyków, artystów oraz samych odbiorców niezwykle często. "Naco mamy my, Polacy, słuchać dźwiękowców w innych, twardych językach, kiedy nasz jest tak dźwięczny? Naco mamy na ekranach podziwiać cudze krajobrazy, kiedy nasze są może o wiele cudniejsze? A naco mamy wydawać na filmy zagraniczne pieniądze, które możnaby zużyć na tworzenie własnych filmów?" - pisał dalej w swoim liście Włodarczyk. Skądinąd słusznie przecież.

Wychwalał to, co polskie, ale świadomy był też błędów. Zauważał brak inicjatyw, zrozumienia i silnej woli, które dotychczas miały przekreślać osiąganie większych sukcesów filmowych, którymi moglibyśmy chwalić się nawet na arenie międzynarodowej. Stąd też jego wielkie zafascynowanie tym nowym pomysłem, który mógł rozpocząć nowy rozdział polskiej kinematografii. Włodarczyk odważył się nawet i na sugestię, jakim to sposobem drzwi te otwierać powinno się wciąż szerzej. Nadziei i szansy upatrywał bowiem w odkrywaniu i kształceniu nowych talentów, przygotowywaniu podręczników, z których uzdolnione żółtodzioby mogłyby korzystać, opracowywaniu scenariuszy i pobudzeniu żyłki współzawodnictwa poprzez rozpisywanie konkursów. "Talent - praca twórcza i energia życiowa musi zwyciężyć. A zatem ludzie o tych walorach: łączcie się, a stworzycie coś, czego jeszcze nie było!!!"  - grzmiał na koniec, ukazując pełnię swojego poparcia i optymizmu.

Takich listów redakcja dziennika otrzymała ponoć niemało. Zapyta ktoś jednak zaraz - i całkiem zresztą przytomnie - czymże ów klub miał być, o co tu chodzi i po co to wszystko? Tu odpowiedzią niech służy kolejny artykuł ("Nowy Kurier" nr 127/1930) na ten temat, w którym czytamy rzecz następującą: "A jednak - Filmklub jest. Mimo złowróżbnego krakania ludzi nieżyczliwych, mimo wielu sprzeciwów i dąsów, mimo jawnego niezadowolenia pewnych ludzi o jawnych pretensjach - zwolna posuwa się praca nad tworzeniem potężnej machiny, którą będzie Filmklub Poznański". Organizatorzy tego przedsięwzięcia zakładali założenie w ramach jego funkcjonowania kilku sekcji: artystycznej, literackiej, muzycznej, sportowej i imprezowej. Jaka kryła się w tym myśl przewodnia? "Celem klubu jest podniesienie poziomu technicznego polskiej wytwórczości kinematograficznej, wyszukiwanie i dobieranie odpowiedniego materjału aktorskiego i statystycznego, oraz udzielanie mu praktycznych wskazówek z dziedziny filmowej. Filmklub Poznański jest zrzeszeniem miłośników srebrnego ekranu, umiejętnie i racjonalnie zużywającem siły swych członków dla odpowiadających im zamiłowań i celów" - tłumaczono.

Pierwsze spotkanie klubu odbyło się 12 lipca 1930 roku. Sprawozdano ("Nowy Kurier", nr 168/1930), że "zgromadził znaczny zastęp kulturalnej publiczności". Zabawa trwała do godziny 5 rano! Atrakcji, które zatrzymały uczestników do świtu, nie mogło brakować. Wspominano chociażby o konkursie na najpiękniejszą parę. Sukces imprezy powodował, że szybko zaczęto planować powtórkę z tej radosnej i wyczekanej rozrywki. W sobotę 26 lipca w sali Kawiarni Teatralnej przy Operze miał więc się odbyć kolejny wieczorek. Przewidziano, o ile pogoda pozwoli, tańce na werandzie, popisy solowo-wokalne, taneczne i wiele innych. Wejście możliwe było tylko z zaproszeniem, choć należy podkreślić, że nie traktowano klubu jako organizacji o charakterze hermetycznym. Każdy zainteresowany ideą Filmklubu Poznańskiego mógł wziąć udział w spotkaniu po wcześniejszym zgłoszeniu chęci w nim uczestnictwa. Chodziło przecież o to, by otworzyć się na nowe, a nie zamykać drzwi przed nosem kinomanów w błędnym poczuciu elitaryzmu.

Niecały miesiąc później w artykule "Sąd nad X-tą Muzą" ("Nowy Kurier", nr 191/1930) informowano zresztą o rosnącym zainteresowaniu działalnością klubu. Maszyna ruszyła. Plan się powiódł na tyle, że założyciele organizacji już myśleli o tym, by w całej Polsce Zachodniej powoływać filie klubu. W końcu miłośników kina nigdzie nie brakowało! W związku z zakrojonymi na szeroką skalę projektami rozważano zmianę nazwy klubu na Filmklub Zachodnio-Polski (Fizapol).

Tak oto Poznań, łącząc przyjemne z pożytecznym lub odwrotnie, zrobił coś, czego dotąd nie było...

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022