Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Historia pewnej katastrofy

"A zaczęło się to wszystko bardzo niewinnie. Ktoś powiedział, że teraz w modzie są jubileusze, ktoś zrobił rewelacyjną uwagę, że zbliża się 25-ta wygadanka"* - czytamy w artykule o wiele mówiącym tytule Historia straszliwa, którego treść zadaje kłam mniemaniu, że praca twórcza przebiegać może w atmosferze spokoju, porządku i opanowania.

. - grafika artykułu
Ilustracja z "Tygodnia Radiowego" (nr 20/1931), fot. materiały prasowe

Artykuł nosi podtytuł Garść wrażeń z jubileuszowej wygadanki akademickiej w Radjo Poznańskiem i ukazał się w "Tygodniu Radiowym" (nr 20/1931). Wspomnienia z wydarzeń, które rozegrały się w trakcie wyjątkowej audycji Młodość na antenie spisał "jur l.", czyli redaktor "Wygadanek Akademickich" - Jur Leżeński. Przedstawiony przez niego ciąg zdarzeń jawi się niczym dobra komedia, w której wszyscy - nawet bez swojej zgody i radości - zmuszeni byli uczestniczyć.

Oto bowiem autor referuje: "Na dwa miesiące przed terminem ustalono program w ten sposób, że nie zastanawiając się nad treścią, zestawiono najsensacyjniejsze tytuły, porozmawiano o możliwościach akustycznych i cała sprawa poszła w zapomnienie. Zadźwięczały telefony międzystacyjne, omówiono sprawę transmisyj na całą Polskę, wydrukowano audycję w pismach i dopiero wtedy zespół wygadanek przypomniał sobie o całej historji". Nie ośmielajmy się nawet insynuować, że podobne praktyki stanowiły lub - co gorsza - nadal stanowią regułę! Spójrzmy jednak, co działo się dalej. Jak zdradza uczestnik całego przedsięwzięcia - powstał trudny do opisania harmider, który towarzyszył twórcom audycji już do samego końca. Kiedy tylko zdano sobie sprawę, jak niewiele czasu pozostało do uroczystego świętowania, przystąpiono do prac nad rękopisami słuchowisk. "Pod chajrem" obiecano przygotować je na poniedziałek 20 (zapewne chodzi tu o 20 kwietnia) i rzeczywiście teksty napisano na poniedziałek, jednak tydzień później... Dodajmy, że w przeddzień audycji. Biorąc pod uwagę, że fakt, że były to słuchowiska o skomplikowanej konstrukcji i wymagające pod względem realizacji, termin ten był co najmniej nieodpowiedni, a próba dopięcia wszystkiego na ostatni guzik - karkołomna.

Do prób jednak oczywiście przystąpiono. Ich przebieg nie pozostawiał złudzeń - przed twórcami rysowała się wizja prawdziwej katastrofy. "Zaczęły się więc próby, w czasie których ktoś przerywał rolę, ktoś opowiadał kawały, a wszyscy czekali na mechanika od dekoracyj akustycznych. Oczywiście w ten sposób właściwa próba rozpoczęła się na godzinę przed audycją" - czytamy dalej. Czy mogło być gorzej? Mogło. "Dla spotęgowania grozy sytuacji trzeba jeszcze zaznaczyć, iż Zespół Wygadanek, chcąc wyrazić współczucie zalanemu Wilnu i uczcić wspaniałą tradycję filarecką, jak też pierwszy studencki perjodyk radjowy Kwadrans Akademicki, zaproponował tamtejszemu zespołowi wzięcie udziału w audycji. W odpowiedzi na tę propozycję po trzydniowem milczeniu otrzymaliśmy rano w dniu audycji lakoniczny telegram: <<Chętnie się godzimy>>" - brzmi dalsza część nietypowego sprawozdania.

Trudności organizacyjne to jedno. Inną rzeczą były problemy techniczne, jakie napotkali realizatorzy. Szczególnie, jeśli chodzi o pierwotny plan połączenia się Poznania z Wilnem, który z powodu "trudności kablowych" został odrzucony. Jakby tego było mało okazało się, że brakuje pianina, zepsuła się maszyna dekoracyjna i zdarzyło się jeszcze wiele innych, podobnych wypadków, które niczym klątwa zdawały się naznaczać jubileusz klęską, czego świadomość mieli chyba wszyscy. Podsumowanie autora artykułu było zatrważająco brutalne i prawdziwe: "Dość, że o 16-tej studjo robiło wrażenie westibulu w domu warjatów". Szaleństwo udzielało się każdemu: "kierownik akustyczny biegał między pięcioma gramofonami, inspicjent nie mógł znaleźć żadnego tekstu, redaktor bezskutecznie starał się w mówić w speakerkę, że zapowiedź będzie w środku a nie na początku audycji, autorzy słuchowisk rozrywali szaty, ktoś pośpiesznie kończył pisać przemówienie a ktoś inny daremnie usiłował wytłumaczyć wydziałowi technicznemu czas włączenia Wilna, sygnału, zegara, hałasu i czegoś tam jeszcze. Reszta bractwa w szczególności panie, zapijały walerjankę i mdlały".

Czas płynął jednak nieubłaganie, a wszystkie wyżej opisane dantejskie sceny rozgrywały się tuż przed włączeniem mikrofonu. Każdy zmuszony więc został momentalnie do powściągnięcia emocji, które zamiast słownymi przekleństwami objawiały się nieskoordynowanymi ruchami i gestami, wyrażającymi bezbrzeżne niezadowolenie, którego z biegiem czasu wcale nie udało się opanować. Gorzej, że niestety rzutowało to poważnie na efekty końcowe, m.in. dźwiękowe. Autor artykułu podał, że w momentach, kiedy należało zrobić hałas, cały zespół krzyczał tak głośno, że ktoś wezwał straż ogniową. Całość prezentowała się jako najgorszy koszmar redaktora audycji. Koszmar, po którym nastąpiło bolesne przebudzenie.

Leżański wspomina, że dalszy bieg wydarzeń zdaje się mu niesamowitym fotomontażem. "Jednem słowem chaos" - brzmi wniosek końcowy. Co najdziwniejsze jednak: "to się słuchaczom najlepiej podobało". Całość zamknęła "straszliwa symfonja pokoju studenta, w czasie której nasz utalentowany bohaterski baryton imitował niemowlę, babę-sekutnicę, sierotę-żebraczkę, sprzedawcę węgli, kolegę, kukułkę, kołyskę i jeszcze inne rekwizyty a wszystko to jednocześnie". Autor tekstu swoje wystąpienie pamiętał jak przez mgłę. Odnotował jednak fakt, że przedstawiciele prasy po całym zajściu złożyli zespołowi zarówno kondolencje, jak i przyrzeczenie, że relacja z audycji się nie ukaże na łamach gazet, które reprezentowali. Większość z nich, jak potwierdził redaktor, słowa dotrzymała.

A co było później? "Rzeczy, które działy się potem, wychodzą już poza ramy radjofonji i przyzwoitości" - czytamy na koniec. Cóż, kolejny raz należałoby wyrazić ufność, że taka organizacja była jedynie odstępstwem od reguły, a twórczy bałagan zazwyczaj doprowadza do szczęśliwego finału...

Justyna Żarczyńska

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020