Najnowszy film Almodóvara jest próbą nawiązania do stylistyki jego pierwszych komedii z lat 80., takich jak Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z paczki czy Pośród ciemności. Zamiast więc skomplikowanej narracji i mrocznej fabuły, jakie cechowały ostatnie dokonania hiszpańskiego reżysera, oglądamy prostą i frywolną opowieść o pasażerach klasy biznes pewnego samolotu, który miał wylądować w Meksyku, a tymczasem krąży nad terytorium La Manchy. Choć lot może zakończyć się katastrofą, bohaterowie nie tracą dobrego humoru i chęci do zabawy. Piją, narkotyzują się, uprawiają seks, a nawet podziwiają występy artystyczne w wykonaniu trzech stewardówgejów. Przy okazji dzwonią z telefonu pokładowego do swych bliskich, by jeszcze pozałatwiać jakieś doczesne sprawy.
Przelotni kochankowie nie mają jednak anarchistycznej energii i chropowatego wdzięku filmów z czasów Movidy (ruchu artystycznego, który rozkwit przeżywał po śmierci generała Franco). Nie tylko dlatego, że w międzyczasie Almodóvar stał się jednym z czołowych reżyserów światowego kina. Zmienił się też kontekst polityczny i... ekonomiczny. Mimo pozornie beztroskiej atmosfery są Przelotni kochankowie metaforycznym obrazem współczesnej Hiszpanii (a może i całego globu?). Kraju skorumpowanych elit i postępującego kryzysu gospodarczego.
Bohaterowie filmu (wśród których znaleźli się m.in. biznesmen oskarżony o przekręty finansowe, "domina", która ma haki na wszystkich prominentów, i znany aktor serialowy) odurzają się, by zapomnieć o nadciągającym kataklizmie. W tym czasie zwykli obywatele, czyli pasażerowie klasy turystycznej... śpią nieświadomi całego zamieszania, gdyż podano im w napojach środek "rozluźniający mięśnie", by nie sprawiali kłopotu. Natomiast ludzie z obsługi naziemnej kompletnie nie wiedzą, co zrobić z wiszącym nad ich głowami problemem.
Bartosz Żurawiecki (miesięcznik "Film")