Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Najweselszy człowiek w Polsce

Było wesoło poprzednim razem, będzie o powodach do śmiechu i dzisiaj! W końcu artyści na wszelkie sposoby usiłowali i nadal usiłują robić wiele, by zapewnić nam pretekst do tego, by choćby i delikatny uśmieszek pojawił się na naszych zbyt często zafrasowanych licach!

. - grafika artykułu
"Mecenas Bolbec i jego mąż" w Teatrze Polskim w Poznaniu; na zdjęciu Władysław Bratkiewicz (z prawej) i Brzeski (po lewej), fot. Stanisław Markiewicz, 1927, ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Tak jakoś się złożyło, że dwóch najweselszych ludzi w Polsce jubileuszowało prawie równocześnie. Fertner w Warszawie a Bratkiewicz w Poznaniu. Warszawa fetowała swego ulubieńca a Poznań uczcił swego. I to jak!*" - pisał w artykule Jubileusz 35-letni Władysława Bratkiewicza w "Pięknej Helenie" Tadeusz Zygfryd Kassern w "Nowym Kurierze" (nr 28/1931), dając jednocześnie do zrozumienia, że między stolicą a Poznaniem istnieje pewnego rodzaju rywalizacja wynikająca jednak z równości. W końcu co ma Warszawa, posiada też Poznań! Przynajmniej tak należałoby chyba to wszystko rozumieć... Oni mają Fertnera, a my Bratkiewicza. O!

Mniejsza jednak z rywalizacją, o artystę tu przecież chodzi. Poruszonego zresztą i wdzięcznego za piękne wydarzenie przygotowane na jego cześć przez dyrekcję Teatru Wielkiego, kolegów i koleżanki po fachu, widzów, związki i inne stowarzyszenia. "Trzeba było widzieć wzruszonego - bliskiego prawie beksania - starego Menelaja, nie mogącego przemówić słowa z powodu wzruszenia i owacyj długominutowych przy wejściu na scenę, trzeba było widzieć i słyszeć ten długi korowód życzeń, składanych przez Dyrekcję, zespół artystów, związki, korporacje, te srebrne laury, wieńce, kwiaty, akwawity, te setki telegramów z różnych stron świata i tę publiczność rozentuzjazmowaną, by móc ocenić miłość jaką ten kochany, serdeczny artysta zdobył sobie w Poznaniu" - pisał dalej Kassern. To już wystarczy, by zrozumieć, z twórcą jakiej skali mamy tu do czynienia. Gdyby jednak ktoś się zastanawiał, skąd ten podziw, te oklaski, te ciepłe słowa, autor artykułu tłumaczy: "Artyzm komizmu Bratkiewicza nie jest pospolity, to nie robienie humoru, ale to kwintesencja, istota wesołości. Nie chodzi często o to, co Bratkiewicz mówi, wystarczy w zupełności do wywołania wesołości przedziwna emanacja wesołości, promieniująca z jego postaci i głosu". Nieczęsto się zdarza, by sam choćby i cień artysty, który zaraz ma się pojawić na scenie, wystarczał publiczności do tego, by czuła, że zbliża się coś wesołego i dobrego, co przepędzi smutki i rozgoni pesymistyczne wizje niepewnej przyszłości.

Pyta przy tej okazji Kassern, co poczęłaby operetka poznańska, gdyby nie Bratkiewicz, dla którego widzowie wykupują bilety na kolejne występy. Przypuszcza krytyk, że odsetek publiczności, która ze względu na tego wielkiego artystę przychodzi do teatru, "byłby nieoczekiwanie wielki". I nie ma w tym nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt, że "ludzkość pragnie śmiechu, jasności, złotej pogody, a Bratkiewicz jest jednym z tych, którzy tego specjału dostarczają w najpierwszym gatunku, w nieograniczonej ilości, franco - loco Poznań, bez cła i akcyzy", a wszystko to za wdzięczność i uznanie, którą widzowie płacili bardzo ochoczo, nie szczędząc komplementów. Kulminacją tego podziwu była zresztą impreza jubileuszowa.

Brakowało jednak wśród uczestników uroczystości prasy, co Kassern swoim tekstem usiłował jubilatowi jakoś wynagrodzić, kierując do niego "srebrne słowa uwiecznione w »Nowym Kurjerze«" - oczywisty znak uwielbienia.

W kontekście tego wszystkiego nie poświęcono w artykule zbyt wiele miejsca na recenzję ostatniej na tamten moment sztuki, w której można było zobaczyć i usłyszeć Bratkiewicza - zbyt wiele się działo, a obiektywny osąd, jak twierdził krytyk, możliwy byłby dopiero przy kolejnym obejrzeniu operetki. Choć zaznaczył, że "ponad wszelką wątpliwość można było stwierdzić znaczny sukces", który był udziałem kapelmistrza Latoszewskiego, wcielającej się w rolę pięknej Heleny - Zofii Fedyczkowskiej, a także Stanisława Roya w roli Parysa. Spisał się też znakomicie reżyser Józef Sendecki.

Cóż tu więcej napisać? Można chyba tylko wyrazić nadzieję na to, że nie zabraknie nam mimo wszystko powodów do radości i szans, by utrapienia codzienności zostawić gdzieś za sobą, za drzwiami chociażby i teatru, a także że artystom zawsze będzie się chciało nas od czasu do czasu rozweselić.

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023