Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Wielki sprawdzian

Jak zmierzyć talent aktora, który stąpa jeszcze nieśmiało po scenach wielkich, prestiżowych teatrów? Postawić go przed wyzwaniem! To oczywiste. Lepszego miernika umiejętności, wrażliwości i potencjału na przyszłość nie ma. To też sprawdzian dla włodarza instytucji - odpowiedź na pytanie, czy posiadł zdolność do gromadzenia wokół siebie talentów lub chociaż diamentów, wymagających jeszcze oszlifowania.

. - grafika artykułu
Ludwik Solski w swoim mieszkaniu, 1935, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Wesele nie ma konkurencji, jeżeli idzie o to, aby zademonstrować skład i możliwości zespołu. Jest to wielki przegląd wojsk, na plac musi wyruszyć cały garnizon. Nasza załoga została w ogromnej części odnowiona i prezentuje się bardzo pokaźnie. Z drugiej strony byłoby ryzkownem oceniać nieznanych i w dodatku młodych aktorów po jednej próbce, i to takiej. Jako sztuka wierszowana i kostjumowa, Wesele jest dla młodych aktorów bardzo trudne. Coraz rzadziej natykają się oni w swych latach praktyki na wielki repertoar poetycki"* - pisał Witold Noskowski w artykule Inauguracja sezonu w Teatrze Polskim ("Kurier Poznański", nr 460/1933). Czym skutkowały te niedostatki? Krytyk nie ma litości w swoich podsumowaniach. Pisze: "Nic dziwnego, że młode tragiczne królowe nieraz chodzą po scenie jakby tańczyły foxtrotta, podczas gdy ich wierni rycerze manipulują mieczem niby rakietą tenisową. Co zresztą jeszcze nie znaczy, aby ich foxtrott był zawsze po aktorsku znakomity i by rakietą w ręku wyglądali ze sceny na urodzonych sportowców". Trudno więc prędko rozsądzić, komu słusznie pisana jest wielka kariera i zachwyt nie tylko ze strony publiczności, ale i dobre słowo od krytyków, a kto niestety nie zapisze się na kartach historii kultury.

By ostatecznie przekonać się, z kim ma się do czynienia, należy sięgnąć po repertuar wymagający, potrafiący obnażyć wszelkie mankamenty gry aktorskiej. Wesele do takich dramatów należy: "Wesele zaś pozwala zorjentować się w podstawowych wartościach aktora, t.j. w wyglądzie, w głosie i w tem, jak czuje deski pod nogami". Na tej podstawie Noskowskiemu łatwiej było ocenić możliwości tkwiące w nowym zespole Teatru Polskiego i wydać opinię, że "p. Kislinżanka, która gra Pannę Młodą, kipi życiem i odrazu sprawia wrażenie, iż scena to jej żywioł przyrodzony - i to w takim stopniu, jak to się nieczęsto objawia". Nie zawiodła też Koronkiewiczówna, która "mówi głębokim wyrazem i ciepłem, a ma dobre maniery dużych scen". "Aktora z poważnego teatru poznaje się odrazu, tak jak pannę z dobrego domu". Pani Brenoczy czarowała "ładną aparycją a także obyciem ze sceną i zacięciem charakterystycznym o wielce interesujących tonach". Nie można się było do niczego przyczepić w kwestii występu Zielińskiej, która "efektownie wygląda" i "mówi poprawnie".

Na słowa uznania zasłużył też odtwórca głównej roli męskiej: Michał Pluciński. Jego donośny głos, czysta dykcja i niemal kinowe "warunki" wskazane zostały przez Noskowskiego jako wyznacznik niebywałych zdolności. Roman Zawistowski w roli Stańczyka wypadł bardzo dobrze - "mówi inteligentnie", a poza tym "rozdziela ustępy ze smakiem, pozę ma malowniczą, gesty wymowne". Dla krytyka był na tyle rewelacyjny, że zasłużył na miejsce w gronie najlepszych Stańczyków, jakich Noskowski do tej pory widział. Sprawdzili się też Ziejewski w roli Jaśka, nadając swojemu bohaterowi "werwy i wyrazu dramatycznego o dużem nasileniu", a także Peliński jako Widmo, choć tutaj krytyk miał małe zastrzeżenie co do poziomu "grobowości", przyznając jednak, że "stopień grobowości to kwestja upodobania". Nadmienił jednak, że nigdy "nie mógł zrozumieć, dlaczego zjawy muszą przeciągać samogłoski i wlec zdanie za zdaniem". Zostawmy ten temat. Dla kogo, jakie widma są bardziej przekonujące od innych - jego to rzecz. Co do Smoczyńskiego, który odegrał Poetę, to aktor "gruntownie sobie obmyślił, aby role urozmaicić, wygłasza wiersz dobrze i wydaje się już obytym ze sceną".

Wesele okazało się niemałym sukcesem, do czego znacznie przyczynił się, a jakże, i sam reżyser: Ludwik Solski. Jego pozyskanie na inaugurację miało świadczyć o dużych ambicjach nowej dyrekcji Teatru Polskiego. Solski znakomicie znalazł w "starej gwardii" tej szanownej instytucji, do której należeli m.in. Czarnecka, Sachnowska, Korecka, Wasilewska, Boelke, Noskowski i Korecki, "aktorów albo swojej własnej szkoły - a wiadomo, co to jest za szkoła! - albo siły odpowiedzialne i dobrze pamiętające ten okres, kiedy kostjum był przyrodzoną skórą aktora, a wiersz normalna jego mową". Jak u ich boku działali młodsi koledzy i koleżanki? Zasadne było czerpanie z ich doświadczenia i obycia na scenie. Solski w tym wszystkim odnalazł się jako Gospodarz, który "gra tak jak reżyseruje i reżyseruje tak jak gra, a jak to wiadomo". Wcielił się więc w tę znaczącą rolę w dwójnasób, radząc sobie w tej dwoistości z godną podziwu biegłością.

Burza oklasków, tak zasłużona, rozległa się po zakończeniu spektaklu. Generując przy tym u wszystkich, którym na sercu leży los teatru, refleksje na temat tego, co właściwie na scenie pokazywać i czego oczekuje publiczność. Do głosu tak często dochodzą ci, którzy wykładają swoje teorie na temat tego, co grać, a czego nie grać. Argumentacja jest różnorodna: społeczna, polityczna, ekonomiczna, estetyczna. Na to Noskowski odpowiada jednak przytomnie jak wytrawny znawca: "Ale teatr był zawsze hazardem i jest nim dalej. Nigdy nie wiadomo, która karta wygra. Pewnem jest tylko to, że najwięcej szans ma ten, kto daje dobre przedstawienia - dobre, jak najlepsze, artystyczne i zajmujące".

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię

@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022