Przygotowana przez Daniela Lismore"a ekspozycja z pozoru nie wydaje się czymś niezwykłym. Ot, prawdziwych rozmiarów manekiny, poprzebierane w fatałaszki. Co uważniejszy doczyta, że niektóre z nich wyszły spod palców Alexandra McQueena, jednego z najważniejszych projektantów światowej mody i designu, inne zaś nosiły na sobie światowe gwiazdy i celebryci, by wymienić tylko Pamelę Anderson, Nicki Minaj czy Lindsay Lohan. Pewnie każdy oglądający błyskawicznie wychwyci nawiązania do Andy"ego Warhola i dzieł kultury masowej, w tym filmów (ach, ten piękny hełm szturmowca!).
Popkulturowych nawiązań jest oczywiście więcej i nie będę tutaj wszystkich wymieniał, aby nie psuć jednej z możliwych ścieżek zwiedzania tej niecodziennej wystawy. Lismore z upodobaniem karmi się tym, co nazywamy kulturą masową i z dziką radością gra z zakorzenionymi w zachodnioeuropejskiej świadomości stereotypami. W końcu czym innym niż chęcią zaszokowania, a zarazem wybicia nas z rytmu oglądania "ładnych rzeczy" może być umieszczenie na jednym ze strojów pluszowych martwych królików? Albo wkomponowanie w nakrycie głowy postaci opisanej jako "Namiestnik" czerwonej gwiazdy, w tak oczywisty sposób kojarzącej się z wojskami radzieckimi? Dodajmy, że charakterystyczny wojenny emblemat, wkomponowany jest pomiędzy perły, futro, rękawice rycerskie, naszyte poduszeczki z emotikonami rodem z mediów społecznościowych i ozdoby przypominające biżuterię wyciągniętą z babcinej szkatułki.
Albo "Błazen" - składający się z ramy z wkomponowanym napisem "Coke", symbolami śmierci w postaci czaszki i pluszowego (?) szkieletu, opatrzony czerwonymi, wyglądającymi jak krew skrawkami materiału. Całość dopełnia tarka i - oczywiście - fantazyjny kapelusz.
Tak, bardzo łatwo przechadzając się pomiędzy manekinami skupić się na powierzchowności. Na tych wszystkich świecidełkach, zastosowanych trikach i przepychu. Zatracić się w podziwianiu rzeczy, które należały do kogoś i które zaprojektował ktoś inny. Zamiast zobaczyć to, co artysta chce nam przekazać, widzieć tylko w jaki sposób to zrobił. W obliczu przepięknej i nierzadko zaskakującej formy zatracić treść, którą można wyczytać z prac (i życia) artysty.
Nie dostrzeglibyśmy wówczas jego gry z całym światem. Kolejnych przygotowywanych przez niego kostiumów nie odczytywałem jako emanacji jego alter ego. Zresztą, nie wiem czy mówienie o wystawie jest tutaj w pełni uprawnione. To raczej specyficzny zapis performance'u pod tytułem "życie Daniela Lismore'a". Chowając się za koronkami, kapeluszami i materiałami brytyjski designer pokazuje tęsknotę za byciem sobą. Za tym, by nieważne było to "co ludzie powiedzą", a liczył się tylko prywatny nastrój i osobista potrzeba uzewnętrznienia się. Jestem dziełem sztuki to pochwała indywidualizmu i tego dobrego egoizmu, który jest w każdym z nas. Lismore przekonując o swojej wyjątkowości daje nam do zrozumienia, że nie ma nic w świecie cenniejszego, niż wiara w siebie.
Stąd najważniejszym zaprezentowanym manekinem jest ten z lustrem zamiast nakrycia głowy, jeszcze nienazwany. Każdy z nas, odwiedzających Galerię na Dziedzińcu w Starym Browarze może w nim się przejrzeć. A czy zobaczymy w nim - tak jak widzi w sobie Lismore - dzieło sztuki, zależy już od każdego z nas.
Adam Jastrzębowski
- wystawa Daniel Lismore. Jestem dziełem sztuki
- Stary Browar, Galeria na Dziedzińcu
- czynna do 29.02.2020
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019