Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Wtedy tańczył inny Gryf

Z Krzysztofem Raczkowskim, wieloletnim pierwszym solistą Polskiego Teatru Tańca, rozmawia Jagoda Ignaczak.

Krzysztof Raczkowski. Fot. archiwum PTT - grafika artykułu
Krzysztof Raczkowski. Fot. archiwum PTT

Pracowałeś w Polskim Teatrze Tańca kilka lat bez specjalnych "fajerwerków", aż tu nagle w 1988 roku Wycichowska zostaje dyrektorem i Krzysztof Raczkowski, znany także jako Gryf, tańczy główne partie. Skąd ta metamorfoza?

Kiedy Ewa została dyrektorem PTT, znałem ją jako choreografa i tancerkę, znałem jej estetykę, sposób myślenia i wiedziałem, czego się spodziewać. W jej spektaklach ważny był nie tancerz-wirtuoz, który potrafi wykręcić dziesięć piruetów, ale nie bardzo wie, po co to robi, lecz tancerz-aktor, biorący świadomy udział w procesie kreacyjnym.

Kwintesencją porozumienia między Wami był Skrzypek Opętany, Ty w roli tytułowej, Ewa jako Chryza, a przede wszystkim choreograf.

Skrzypek... to była praca totalna, wiele godzin na sali prób, ale także dużo rozmów. Dla mnie to było podwójne wyzwanie, duża rola, stworzona dla mnie, i partnerka-dyrektor, primabalerina. Moja przeszłość w zespole nie była nadmiernie miłym wspomnieniem, przez kilka lat byłem w jakimś sensie "kopany", jeśli wyróżniany, to w negatywny sposób. Ewa zobaczyła we mnie to, co innym umykało. Myślę, że przejście tego pierwszego okresu, czasu "przed Ewą", było swego rodzaju daniną, może nawet ofiarą, która była potrzebna, żebym mógł naprawdę być na scenie, zrozumieć, dlaczego na niej jestem.

Spędziłeś w PTT 15 lat. Dla tancerza to epoka.

Osiągnąłem tu prawie wszystko. Długi czas pracowałem intuicyjnie, świadomość przyszła z czasem, Skrzypka Aleyrela i Valmonta z Niebezpiecznych związków tańczył inny Gryf. Ale życie to nie tylko scena. Moje sprawy prywatne bardzo się zawikłały, czułem, że muszę wyjechać z Poznania. Byłem życiowo, duchowo wypalony. Przez zmianę miejsca szukałem nowego siebie. Co tu dużo mówić: źle się wtedy prowadziłem i doszedłem do ściany w wielu sprawach. Pomyślałem o Niemczech: Pina Bausch albo Johann Kresnik. Dwoje światowych protagonistów teatru tańca. U Kresnika było jedno miejsce, ktoś mi o tym powiedział, pojechałem na audycję i dostałem kontrakt. Na początku było fatalnie, inny kraj, inny język, inna pozycja, brakowało mi ról i atmosfery. W Polsce po spektaklu czekało na mnie zawsze przynajmniej kilka osób, ludzie chcieli ze mną rozmawiać. W teatrze Kresnika jedyną gwiazdą jest on sam. Nostalgia mnie zabijała, ciągle wisiałem na telefonie, miałem 37 lat i poczucie, że wszystko się skończyło. Odmiana przyszła w drugim sezonie, zacząłem dostawać role solowe, wszedłem mocno w klimat choreograficzny Kresnika, który skupia się na funkcji teatru. Pracowałem spokojnie, bo u Kresnika robi się jedną premierę rocznie. Przełom przyszedł wraz z rolą Diego Rivery we Fridzie, zaczął się etap robienia "na mnie". W tym teatrze soliści i zespół dostają takie samo wynagrodzenie, nie ma gratyfikacji finansowej, jest tylko satysfakcja. Po Don Kichocie zaczęto mnie wymieniać z nazwiska w recenzjach, relacjach. To był ewenement, bo zwykle pisano tylko o Kresniku. Nigdy bym tego nie osiągnął, gdybym nie rozwinął się u Ewy. Nie byłoby mnie u Kresnika, gdyby nie było mnie u Wycichowskiej.

Rozmawiała Jagoda Ignaczak

Krzysztof Raczkowski - wieloletni pierwszy solista Polskiego Teatru Tańca, solista Teatru Choreograficznego Johanna Kresnika, obecnie niezależny tancerz i choreograf, pracujący w Niemczech i Polsce

  • Jubileusz Polskiego Teatru Tańca sezon XL
  • Czterdzieści, reżyseria i choreografia Jo Strømgren
  • Sala Wielka CK Zamek, 15 i 16.06, g. 20
  • Festiwal jubileuszowy: 3 dni i noce z Polskim Teatrem Tańca (21-31.06), hala nr 2 MTP