W końcu października 1938 r. deportowano z II Rzeszy Żydów posiadających polskie paszporty. Brutalnie wygnano kilkanaście tysięcy ludzi, pozwalając im na zabranie ze sobą tylko niezbędnych rzeczy oraz 10 marek. Do Zbąszynia dotarło około 9 tysięcy Żydów. Ostatni deportowani opuścili Zbąszyń w przededniu II wojny światowej. Ci, którzy wybrali emigrację poza Polskę, w większości ocaleli, losy innych były często tragiczne.
Ewa Mrozikiewicz: Czy to pierwsza książka na temat żydowskich uchodźców w Zbąszyniu?
Wojciech Olejniczak: Sam problem deportacji z 1938 r. został opisany w Preludium zagłady Jerzego Tomaszewskiego. Publikacja ukazała się ponad 10 lat temu i była pierwszą tak zwartą, naukową pozycją. Jest małego formatu, szata edytorska nie gra tam specjalnej roli. Książka ma dość wąski, naukowy krąg odbiorców. Nasz projekt rozpocząłem w 2008 r. od wizyty u profesora Tomaszewskiego, wtedy bardziej myślałem o filmie dokumentalnym niż o książce. Mniej interesował mnie problem polityczny i historyczny, a bardziej ludzkie losy, pojedyncze epizody. Zacząłem od próby dotarcia do listów napisanych ze Zbąszynia przez kilkunastoletnią dziewczynkę, Gretę Schiffmann, które Tomaszewski cytuje w swej publikacji. Dowiedziałem się, że jest ich 16, więc był to spory materiał i dość wyjątkowy, bo wrażliwość kilkunastolatki specyficznie filtruje rzeczywistość. Spotykaliśmy kolejne osoby i dowiadywaliśmy się coraz więcej. Bardzo ważnym sprzymierzeńcem był Internet. Poza fizyczną podróżą do Izraela i odszukaniem tam kilku osób, rzecz potoczyła się trochę zaocznie i do książki trafiali kolejni autorzy. Efektem jest dość duży zbiór osób, wypowiedzi, wrażliwości i punktów widzenia.
Jaki skutek miała sytuacja zbąszyńska dla Poznania?
W Poznaniu były ośrodki decyzyjne (urząd wojewódzki, delegatury urzędów centralnych), więc zapadało tu wiele decyzji administracyjnych. Prasa poznańska pisała o Zbąszyniu, są ciekawe zdjęcia, relacje na bieżąco (nie wolne czasami od endeckiego odcienia). Śledząc prasę, można zauważyć, że problemy obecności Żydów w życiu społecznym, ruchu syjonistycznego, nowego państwa dla Żydów nie były problemami marginalnymi. Uchodźcy w Zbąszyniu stanowili drugie miasto, liczebnie przewyższające mieszkańców. Z Poznania przyjeżdżały osoby podejmujące trud organizowania życia codziennego. Przybywali przedstawiciele gminy żydowskiej, lekarze, pracownicy socjalni... Powstały poczta, sąd, biblioteki - zręby jakiegoś normalnego życia. Wyżywienie, ubrania, mieszkanie, to wszystko było do zorganizowania. Podstawowym mankamentem była jednak dokuczliwa bezczynność, oczekiwanie i niepewność dalszego losu.
Skąd taki tytuł książki?
Kiedy pojechaliśmy do Izraela, ważne były dla mnie listy tej dziewczynki. Pisze w nich ona: ... byliśmy znów na dworcu, dzisiaj pożegnaliśmy..., wyjechał ten i ten, a my znowu czekaliśmy, kiedy my będziemy mogli wyjechać? Te relacje powtarzały się w kolejnych listach do brata, który już wyjechał ze Zbąszynia. W tradycji żydowskiej odnalazłem wątek, w którym elementem jednego ze świąt jest pozdrowienie Do zobaczenia za rok w Jerozolimie. To zdanie wypowiedziano po raz pierwszy w I w. n.e. po zburzeniu świątyni jerozolimskiej i wygnaniu Żydów. Było wyrazem nadziei na powrót do domu i weszło do tradycji. Wydawało mi się, że takim pobożnym życzeniem mogli się żegnać ludzie na zbąszyńskim dworcu. Część z nich jechała do Jerozolimy (wtedy Palestyny), część z nich w zupełnie nieznany świat. Myślę, że to zdanie i idea spotkania po latach rozłąki towarzyszyła im. Później poznałem w Izraelu Erwina Schenkelbacha, który fotografował dworzec w Jerozolimie w latach 60. Nagle idea spotkania jednego dworca, gdzie się żegna i drugiego, do którego się dojeżdża została spięta klamrą tego zdania.
Rozmawiała Ewa Mrozikiewicz
- spotkanie z dr Izabelą Skórzyńską oraz Wojciechem Olejniczakiem, autorami książki "Do zobaczenia za rok w Jerozolimie"
- Teatr Ósmego Dnia
- 18.04, g. 19
- wstęp wolny