Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Zakochałem się w niskim C

Rozmowa z Wacławem Zimplem, laureatem Nagrody Artystycznej Miasta Poznania

Wcaław Zimpel - grafika artykułu
Wacław Zimpel

Marzy mi się  wydanie kilku dźwięków w teatrze antycznym w Segeście czy w katedrze w Cefalu - mówi klarnecista, kompozytor, lider zespołów Hera, Undivided, The Light, Four Walls.

Pochodzisz z Poznania, od pewnego czasu mieszkasz w Warszawie. Czujesz się dziś bardziej muzykiem poznańskim czy warszawskim - o ile w ogóle możliwe jest takie rozróżnienie?

Czuję się po prostu muzykiem. A najwięcej czasu spędzam ostatnio w pociągach i samolotach.

Co zadecydowało o przenosinach do Warszawy?

Większość polskich muzyków, z którymi pracuję, mieszka w Warszawie i to był główny argument za przenosinami.

Jak stamtąd postrzegasz Poznań?

Poznań cały czas jest dla mnie wyjątkowym miejscem, nie tylko dlatego, że się tutaj wychowałem i kształciłem, ale przede wszystkim ze względu na ludzi, z którymi tutaj pracuję i którzy mają wielki wpływ na promocję światowej muzyki improwizowanej w Polsce. Chodzi mi przede wszystkim o moich wydawców - Wawrzyńca Mąkinię i Tomasza Konwenta, czyli wytwórnię Multikulti, która ma nieoceniony wkład w promocję muzyki improwizowanej. Równie trudno jest mi wyobrazić sobie muzyczny Poznań bez Wojtka Juszczaka i jego inicjatyw w Scenie na Piętrze. Także klub Dragon jest niezwykle ważnym miejscem na polskiej scenie muzycznej, gdzie regularnie występują muzycy z całego świata.

Które z miejsc w Poznaniu są dla Ciebie najważniejsze? Z powodów sentymentalnych, emocjonalnych, artystycznych...

Szczególnie czuję się związany właśnie z klubem Dragon, w którym gram od początków jego istnienia. Zagrałem tam wiele niezwykle ważnych dla mnie koncertów, m.in. z Kenem Vandermarkiem, Bobbym Few, Klausem Kugelem, Markiem Tokarem, Perrym Robinsonem czy z Herą. Drugim, równie ważnym dla mnie miejscem jest Scena na Piętrze, gdzie dzięki mecenatowi Piotra Voelkela nagrałem swoją pierwszą płytę z triem The Light i gdzie do dzisiaj mam przyjemność regularnie występować. W Scenie na Piętrze został również nagrany materiał na drugą płytę Hery, która zostanie wydana pod koniec sierpnia przed włoskim tournée.

A właśnie! Mieliście ideę, żeby wyjechać latem do Włoch i tam pograć, ale niekoniecznie w miejscach koncertowych.

Tak, to prawda, wybieramy się we wrześniu w podróż po Włoszech. Jedzie z nami Adam Leniec, który będzie kręcił o nas film. Chcemy spędzić ze sobą około miesiąca i grać codziennie w różnych miejscach, niekoniecznie w klubach i salach koncertowych. Marzy mi się między innymi wydanie kilku dźwięków w teatrze antycznym w Segeście czy w katedrze w Cefalu.

Planujesz, z tego co wiem, także podróż na wschód - do Indii. Rozumiem, że to też nie będzie wyprawa turystyczna.

Od dłuższego czasu bardzo interesuje mnie klasyczna muzyka północnych Indii. Chcę nauczyć się tej tradycji muzycznej ze źródła. Myślę o pobieraniu nauk od tamtejszych mistrzów.

Dlaczego dystansujesz się od nazywania Cię muzykiem jazzowym? Wydaje się, że jazz jest Ci najbliższy. Jesteś z nim kojarzony. Czy to źle?

Lubię myśleć o sobie po prostu jako o muzyku. Pozwalam tym samym, żeby muzyka mnie prowadziła. W ten sposób stylistyki same się tworzą. Czasem bardziej nawiązują do jazzowej tradycji, czasem mniej, ale to nie ma większego znaczenia. Ważne jest to, co niesie ze sobą muzyka. Taki proces wydaje mi się bardzo naturalny.

Muzyka, którą grasz, bywa opisywana jako free. Na ile jednak ważna jest dla Ciebie muzyczna tradycja - zarówno w kontekście jazzu, jak i muzyki klasycznej czy ludowej (tą ostatnią interesujesz się chyba ostatnio szczególnie)?

Free to też już tradycja. Nie wyobrażam sobie tworzenia w oderwaniu od kontekstów kulturowych. Tworzenie w kontrze do tradycji jest jej komentarzem. Nowość jakiejś idei można stwierdzić tylko w odniesieniu do tego, co już znamy.

Ostatnio rzeczywiście jestem pochłonięty muzyką ludową różnych kultur. Muzyka ludowa przypomina mi o istocie sztuki, nie pozwala mi się zgubić we współczesności bardzo nastawionej na ego.

Grywałeś razem z takimi muzykami, jak Ken Vandermark, Michael Zerang, Mikołaj Trzaska, Bobby Few. Które ze swoich licznych artystycznych spotkań uważasz za najważniejsze?

Najważniejsze są dla mnie te spotkania, które owocują długotrwałą współpracą. Wtedy jest czas na to, żeby pomysły dojrzewały. Ze wszystkimi muzykami, których wymieniłeś, łączy mnie kilka zespołów, z którymi na stałe współpracuję. To jest tentet Kena Vandermarka - Resonance, Reed Trio, kwartet klarnetowy Mikołaja Trzaski - Ircha, Undivided. Zdarza się oczywiście tak, że od pierwszego spotkania czujesz, że grasz z absolutnie homogenicznym zespołem. Ale czas i ilość zagranych koncertów rozszerza jeszcze spektrum oddziaływania, na czym mi bardzo zależy. Szczególnie ważna jest dla mnie również współpraca z Herą, Raphaelem Rogińskim, The Light.

Mówisz, że uprawianie muzyki jest dla Ciebie formą praktyki duchowej. Czy ten fakt determinuje Twoje estetyczne, stylistyczne wybory?

Muzyka, którą grasz, zmienia się razem z tobą. Wybory estetyczne są obrazem twojego stanu umysłu. Wraz z rozwojem świadomości, rozwija się muzyka, którą grasz i obszar jej oddziaływania. Bardzo jestem ciekawy, jak będzie brzmiała moja muzyka za 10 lat.

Chciałbym jeszcze zapytać o Twoje instrumenty. Dlaczego wybrałeś klarnet, a nie na przykład saksofon?

Zafascynował mnie dźwięk klarnetu, później klarnetu basowego, stąd ten wybór. Miałem też kilkuletni romans z saksofonem altowym, ale ostatecznie wybrałem klarnet. Nie była to łatwa decyzja, ponieważ klarnet jest technicznie dużo trudniejszym instrumentem, ale jednocześnie dysponuje barwą, która mnie do dzisiaj fascynuje, a której nie odnalazłem w saksofonie. Przez wiele lat grałem na klarnecie sopranowym i basowym. Od kilku miesięcy gram na klarnecie altowym, który jest dla mnie niezwykłym odkryciem. Do saksofonu już nie planuję wracać. Kiedy potrzebuję dużego wolumenu i mocnego ataku, używam tarogato - węgierskiego instrumentu ludowego, który w budowie bardzo przypomina saksofon sopranowy, z tym że ma o wiele prostszy mechanizm i jest wykonany z drewna.

Czy w brzmieniu klarnetu basowego jest jakaś szczególna moc? Grywają na nim przecież także Twoi partnerzy z Reed Trio - Mikołaj Trzaska i Ken Vandermark, zazwyczaj saksofoniści...?

Z całą pewnością w klarnecie basowym jest jakaś wyjątkowa moc. Z jednej strony można na nim grać prawie z siłą saksofonu, z drugiej można szeptać jak na flecie. Klarnet basowy ma niewyczerpane możliwości sonorystyczne, które często stanowią urozmaicenie brzmienia wielu saksofonistów. Miałem wielkie szczęście, że poznałem magię tego instrumentu stosunkowo wcześnie, kiedy mój pierwszy nauczyciel klarnetu - Krzysztof Mayer - przyniósł na lekcję starego Selmera do niskiego C, w którym zakochałem się od pierwszego wejrzenia.

Kiedy odkładasz na bok klarnety, a sięgasz do pasterskich instrumentów karpackich czy harmonium, oznacza to, że wyprawiasz się w inne muzyczne rejony? Czy to tylko (a może aż) potrzeba odświeżania języka?

Instrumenty ludowe bardzo mnie fascynują, ze względu na swoją prostotę. Na wielu z nich może grać prawie każdy. W momencie kiedy muzycy, którzy tak jak ja, poświęcili wiele lat na studiowanie instrumentu, dostają do rąk np. trombitę czy jakiś flet alikwotowy, zmusza to ich do znalezienia muzyki w bardzo prostych środkach, co wpływa później bardzo odświeżająco na granie na głównych instrumentach. Dla mnie bardzo odkrywcze było w ostatnim czasie granie na harmonium. Znalazłem w nim nowy dla mnie sposób frazowania, który w naturalny sposób pojawił się później w grze na klarnecie.

Rozmawiał Tomasz Janas